rozdział dwudziesty ósmy

385 51 19
                                    

Piątek, 26 kwietnia 2019, godzina 08.01/21.08

Calum

Michael mówił, że nie powinienem spieszyć się ze składaniem całej tej propozycji Luke'owi, ale sama ciekawość i chęć zbliżenia się do niego po prostu zwyciężyła. Po rozmowie z Cliffordem i ogólnym przeanalizowaniu sytuacji stwierdziłem, że może wyniknąć z tego wszystkiego całkiem ciekawa zabawa, a przede wszystkim będę miał okazję sprawdzić samego siebie czy ten blondyn jest w stanie tak zawrócić mi w głowie, że byłaby możliwość zakochania się w nim.

Jednak pozostawała jeszcze sprawa z Megan i tym, że zdradziła mnie i do tego próbowała wcisnąć bajkę, że to moje dziecko, ale mimo wszystko myśli ciągle zajmował wysoki facet o cholernie niebieskich oczach i cholernie pociągającym uśmiechu. Wiedziałem, że cała ta zabawa w którymś momencie może wymknąć się spod kontroli, albo co gorsza któryś z nas straci wszelką rezerwę, zdystansowanie i może wyniknąć z tego kilka naprawdę dużych nieprzyjemności. Ale w tamtym momencie zbytnio mnie to nie interesowało.

Liczyła się dobra zabawa.

Do mieszkania wróciłem z Michaelem, który był zdecydowanie zbyt żywy jak na wtedy godzinę ósmą rano. Zazwyczaj o tej porze nie szło go nawet ściągnąć z łóżka, by przewietrzyć pokój. Przez myśl przeleciał mi jeden z tych czarnych scenariuszy, które już miały miejsce w naszym życiu.

— Michael, spójrz na mnie – tak jak się spodziewałem chłopak zaczął unikać mojego wzroku.
— Po co?
— Bo jest przed ósmą, a ty tryskasz energią jak zepsuta sikawka ogrodowa.
— Wydaje ci się tylko. Przewrażliwiony jesteś.
— To czemu taki jesteś? – spojrzał na mnie dziwnie i pokręcił głową z dużym uśmiechem na ustach. — Nie zacząłeś znowu brać, prawda?
— Co? Nie! Mówiłem ci, że z tym skończyłem jak zaczynałem drugi rok na uniwersytecie.
— To co się dzieje?

Zapadła między nami chwilowa cisza. Znajdowaliśmy się w kuchni mojego mieszkania i każdy z nas zapadł w chwilowy stan zawieszenia i własnych myśli. Po paru minutach Michael odpowiedział szczęśliwym głosem:

Poznałem kogoś.

Jego oczy świeciły tym wesołym blaskiem, który tak rzadko u niego miałem okazję widzieć, a teraz ten dwudziestotrzy, prawie dwudziestoczteroletni facet od nowa chyba odzyskiwał tę radość życia, którą utracił przez nagłą zmianę jaką było zmienianie uczelni, a w ogóle zmienianie kierunku. Mimowilnie i sam zacząłem cieszyć się z tego, że mój mały i bezbronny Mike'uś...

Cholera jasna, Clifford! Nie bij mnie!

Wracając... Że mój najlepszy przyjaciel kogoś poznał i w końcu zaczyna się uśmiechać bez większego powodu. Lubiłem tę wersję Michaela. Tą uśmiechniętą i zadowoloną. Tak jakby wszystkie problemy magicznie wyparowały, a zostały tylko te dobre rzeczy. Życie byłoby tysiąc razy lepsze gdyby nie problemy i zmartwienia, prawda? Ale to nie zawsze same kłopoty odbierają nam chęć do życia. Tą ważną rzecz zabiera nam przede wszystkim nastawienie do wielu spraw. Gdy od razu coś skarzecie na straty to od początku wiadomo, że ci się to nie uda. Ale gdy zaczniecie dzień od uśmiechu i zwykłego "dzisiaj będzie dobrze" to możecie być pewni, że ten dzień się uda. W mniejszym lub większym stopniu, ale na pewno będzie lepszy. Musicie tylko chcieć.

— Kto to jest?
— Dziewczyna, studentka anglistyki. Nie jest stąd, ale jest tutaj na takiej jakby wymianie.
— To gdzie ona studiuje? W Himalajach?
— Ale ci się ostatnio żarty trzymają Hood. Naprawdę, boki zrywać – spojrzał na mnie wymownie, ale zaraz się uśmiechnął i kontynuował. — Studiuje w Sacramento. To niespełnia dwie godziny stąd. Ma dwadzieścia dwa lata.
— A takie coś jak imię? Chyba, że nie ma imienia i wabi się Burek albo Reksio.
— Przypomnij mi, dlaczego ja nadal z tobą mieszkam i znoszę twoją durną osobę?
— Bo nie masz gdzie mieszkać? – w jego spojrzeniu przez sekundę pojawiła się chęć mordu, ale szybko zniknęła.
— W każdym bądź razie studiuje tam, a tutaj przyjechała na taką jakby wymianę studencką i wpadliśmy na siebie akurat wtedy gdy wychodziłem z sekretariatu uczelni, by donieść ostateczne papiery – uśmiechnął się delikatnie na to wspomnienie.
— Kiedy się poznaliście?
— Jakiś miesiąc temu. Piszemy ze sobą prawie codziennie.
— A dowiem się chociaż jak ona ma na imię?

Rozważał tę opcję kilka minut aż końcu wstał i skierował swoje kroki do pokoju, jednocześnie rzucając przez ramię imię dziewczyny, w której najpewniej się zakochał:

Amelia.

Gdzieś świtało mi to imię, ale nie miałem pojęcia gdzie.

Dalsza część dnia nie minęła mi zbytnio produktywnie. No moża poza chwilową obecnością na uniwersytecie i wykładzie u profesora Grey'a. Poza tym nie działo się nic. Megan nie próbowała się ze mną skontaktować. Luke też nie pisał ani nie dzwonił. W pracy też o dziwo otrzymałem dzień wolnego.

Tak jakby każdy chciałby się pozbyć mnie ze swojego życia choćby na moment. W końcu postanowiłem coś z tym zrobić i leżąc późnym wieczorem na łóżku i gapiąc się bezwiednie w sufit, sięgnąłem po telefon leżący na szafce nocnej i wybrałem już dobrze znany mi numer.

Mój rozmówca odebrał po dwóch sygnałach, a w głosie słychać było dziwną radość.

Myślałem, że już nie odbierzesz ode mnie.

A na moich ustach wykwitł szeroki uśmiech.










$

hejka klusie!

jak wam minął tydzień? nikt was nie denerwował? nie mieliście problemów w szkole? jedliście kluski?

opowiadajcie, bo nie mam w ogóle z wami jakiegoś takiego kontaktu, a zależy mi na tym :(

rozdział ssie, wiem i przepraszam. jutro, jak wszystko pójdzie zgodnie z planem, pojawi się kolejny.

kocham, ściskam i całuję!

let's make a deal $ cakeWhere stories live. Discover now