***
Staliśmy przed domem chłopaka od pół godziny , i nic się nie działo, nie dostaliśmy też żadnej wiadomości od chłopców, Sam postanowił pójść do domu Eda, jednakże w momencie gdy kierował się do drzwi, w oknie pojawił się delikwent. Widać że cos było nie tak, ponieważ miał odruchy wymiotne, i zachowywał się nienaturalnie. Zadzwonił telefon Sama.
- Tak Dean?...Co?...Dobra, rozumiem, pokażcie się tu, musicie coś zobaczyć.- rozłączył się.
15 minut potem Dean i Cas przyjechali wypożyczonym samochodem.
- Co jest?
- Tu jest zmiennokształtny...jednak chyba coś z nim nie tak. Musimy tam wejść, chodź Dean. Ivy, Meg, Cas zostańcie tutaj.
Przystałam na to i oparłam się o samochód, wdałam się w rozmowę z aniołem i demonem...to brzmi tak literacko. Nim się obejrzałam Winchesterowie wyszli z domu, bladzi i zdziwieni, przez co poderwałam się.
- Co jest? Wszystko z wami dobrze? - zmartwiłam się.
- Pełno zarażonych zmiennokształtnych.
- Co? Ale przecież to od urodzenia...
- Zaraza. Eve coś planuje. Mówił coś o barze na 8-mej.
- Jedziemy tam. Teraz.
Wstałam i wsiadłam do samochodu, razem ze mną pojechała Meg, zaś z Deanem, Sam i Castiel.

                              ***
Weszliśmy do baru...gdzie było pełno martwych ciał, ciał potworów.
- Szeryf może i jest debilem, ale wątpię że przegapił coś takiego...- odezwała się Meg.
-Racja. - Mówiłam rozglądając się po całym barze.
- Mam tu wampira.- usłyszałam Dean'a. - Nie, to jednak widmo.
Zainteresowałam się tym i podeszłam do niego.
- Co to jest?
- Nie wiem nigdy niczego takiegoś nie widziałam.
- To co, Eve teraz tworzy jakieś hybrydy? To...jak to w ogóle nazwać?
- Znalazłeś to, masz zaszczyt nazwać. - Powiedziała Meg.
-Jefferson Starship.
Wszyscy popatrzyli się na Dean'a jak na idiotę.
- Są okropne...i ciężko się ich pozbyć.
Pokręciłam głową i delikatnie się zaśmiałam.
- Chowajcie się, idzie policja! - Powiedziała Meg, w tym samym momencie zostałam pociągnięta przez Dean'a, za barek, i mimo iż już się tam znajdowaliśmy, nie puścił mojej ręki, co wcale mi nie przeszkadzało.
Usłyszeliśmy dźwięk otwieranych drzwi.
- Wszyscy nieżyją, musimy powiedzieć Matce.
- Ona dobrze wie, zawsze to wyczuje.
- Ale nie zaszkodzi uświadomić, gdzie się znajduje?
- W barze przy placu zabaw.
- Chodź.
I wyszli...to było łatwiejsze niż by mogło się wydawać. Albo to podstęp, albo są tacy tępi.
Bez słowa wyszliśmy z baru i udaliśmy się na miejsce.
-To bar w którym byliśmy rano!
- Wydaje mi się ze to podstęp. - Powiedział Sam.
-Tez tak myślę. Cas, Meg, na wszelki wypadek zostaniecie tutaj. - Sięgnęłam po torbę z pistoletami i dałam każdemu po jednym.
- Po jednej kuli, uważajcie. - Powiedział Dean. - Tak swoją drogą...co zrobiłaś z resztą pyłu.
- Nic takiego...chodźmy. - Powiedziałam, biorąc łyka whisky z kieszonkowej butelki.
Weszliśmy do baru, i usiedliśmy na barowych stołkach, rozglądając się wokół.
- Coś podać? - Odezwała się młoda kelnerka przesłodzonym głosem.
- Nie, dzięki.
- Oh, Ewy na tacy tez nie? - Zaśmiała się, a my spojrzeliśmy na nią.
- To Ty. - Odezwałam się.
- Znam was. Łowcy. Zabijacie moje dzieci.
- A ty zabijasz nas. - Powiedział Dean.
- Nie. Ja się mszczę. Do tego czasu wszystko było dobrze, łowcy zabijali kilkoro moich dzieci, moje dzieci żywiły się ludźmi. Wszystko było w porządku. Ale wszystko zaszło za daleko. Muszę patrzeć jak ten Crowley...- wypluła wręcz jego imię. - Torturuje moich pierworodnych, czuje ich ból, cierpienie...- zwróciła się do nas. - Może zrozumiecie to gdy będę...jak wasza matka. - mówiąc to zmieniła swój wygląd, stała się blondynką po 30-tce, na prawdę ładną i zgrabną. Usłyszałam westchnienie chłopców.
- Nie! Zmień to suko! - Wykrzyczał Dean. Na te słowa, osoby które siedziały dotychczas jak zamrożone zerwały się, chcąc nas zaatakować.
-A,a,a.- zatrzymała ich Eve. - Mam dla was układ.- zamilknęlismy.-  znajdziecie Crowley'a i przyprowadzicie go do mnie, w zamian was nie zabije i zostawię w spokoju. - Powiedziała zadowolona.
- Nie. My...- zaczęłam.
- Jeśli liczycie na przyjaciół...- powiedziała, w miedzy czasie drzwiami zostali wprowadzeni Meg oraz Castiel. Bez pistoletów. Westchnęłam.
- Castielu, nie masz ze mną szans. Istnieję dłużej niż Ty, i wiem jak działasz...można powiedzieć, że w mojej obecności jesteś odłączony, tak jak i Ty, demonico. - zwróciła się w ich stronę, a ja zerwałam się w ich stronę, natychmiast posadzona na stołek przez Jeffersona.
- Dobrze moi drodzy...dorzucę tez bezpieczeństwo tej dwójki.
Dean chciał już coś powiedzieć, widać było ze on i jego brat zastanawiają się nad propozycją Eve.
- Nie! Zapamiętaj sobie suko. Nie umawiamy się z potworami. Żadnymi.
-Ivy...- odezwał się Sam.
- Zawsze mogę was przemienić, wtedy będziecie musieli wykonać moje rozkazy. - Powiedziała podchodząc do mnie łapiąc mnie za włosy. Słyszałam jak za mną wyrywa się Dean.
- Wal się, szmato. - W tym momencie odchyliła moją głowę, i po prostu mnie ugryzła. Ale szybko przestała i dusząc się odeszła kilka kroków.
- Co...Ty...- kasłała.
- Popiół feniksa, whisky...- zaśmiałam się. - Trochę zatęchły smak. - czułam na sobie spojrzenia chłopców i Meg. Potem słychać było tylko krzyk Eve...A potem zniknęła. Zapanował harmider, potwory nie były kontrolowane.
- Zamknijcie oczy! - krzyknął Castiel. Bar rozbłysnął białym światłem, a po chwili potwory leżały martwe na ziemi.
- Powinniśmy zabierać Cię na polowania częściej. - Zaśmiałam się.
- To było niesamowite Ivy! - Powiedział Meg.
- Czemu nas nie uprzedziłaś? - Odezwał się Dean.
- Chciałam by to było autentyczne...Cas, jestem teraz jakby Jeffersonem, mógłbyś..- po dotyku anioła, rana zniknęła.
- Chodźmy stąd, zabiliśmy ją i juz po wszystkim. - Powiedział Sam obejmując mnie. Zaraz potem zrobiła to Meg oraz Cas, na samym końcu zrobił to Dean, i tak objęci wyszliśmy z baru. Cas przeniósł nas do Bobby'ego, Meg w międzyczasie zniknęła, a ja siedząc w salonie z Castielem, Samem, Deanem i Bobbym zastanawiałam się co teraz...sprawa z Eve skończona. Czy nadszedł czas naszego rozstania? Nie spodziewałam sie, że sama taka myśl będzie sprawiać mi tyle przykrości.

I'll always have your back. | SPNWhere stories live. Discover now