rozdział trzeci

Zacznij od początku
                                    

Z szafy wyciągnąłem jedną z czarnych par jeans'ów, zielono-czarną koszulę flanelową i parę, również czarnych, butów. Rzuciłem wszystko na siedzącego na łóżku chłopaka. Spojrzał na mnie wzrokiem, który chyba miał udawać zdenerwowanie, ale kiepsko mu to wyszło, bo zaraz na jego ustach zakwitł zwycięski uśmieszek. Jak ja nienawidzę tego faceta.

Ubrałem swoją koszulę i zostawiłem dwa czy trzy guziki rozpięte. Wcisnąłem się w spodnie. Na nogi założyłem swoje buty, a po drodze jeszcze przejrzałem się w lustrze, by jako tako poprawić włosy i psiknąć perfumami. Całość prezentowała się nawet znośnie. Ashton też nie wyglądał gorzej. Czarna koszulka, tego samego spodnie i do tego skórzana kurtka, również czarna, oraz włosy związane w małego, niechlujnego koczka z tyłu głowy. Czyli jak dwaj studenci wyglądają gdy idą się bawić. Pełen profesjonalizm.

— Gdzie zamierzasz mnie wyciągnąć? Wiesz, że blisko nas nie ma żadnych klubów – tak, mieszkanie na Ósmej Alei, bardzo blisko uczelni równało się z brakiem jakichkolwiek lepszych atrakcji niż Panda Express czy jakieś mniejsze knajpki lub Starbucks na Parnassus Avenue, tak to okolice blisko uniwersytetu były mało urokliwe, ale nie mogłem narzekać. Nie miałem chyba nawet prawa.
— Idziemy do Audio. Ostatnio Mark mówił, że był i poleca więc musimy zobaczyć czy miał rację określając ten klub jako "największy rozpierdol w San Francisco".
— Gdzie to do cholery jest?
— Zaraz się dowiesz, tylko ubieraj się szybciej. Nie chce mi się potem czekać pół nocy za wejściem.

Po dziesięciu minutach wyszliśmy z budynku i pognaliśmy Linclon Way, by potem wsiąść w tramwaj i ruszyć w ponad półgodzinną drogę na Jedenastą Aleję. Ashton stwierdził, że nie będzie brał samochodu, bo zapewne zabaluje i nie będzie potem kto miał odebrać jego kochane autko. Za to ja nie miałem dzisiaj najmniejszej ochoty na wychodzenie z domu. Nie miałem nawet ochoty na wystawienie ręki spod pościeli. Chciałem tylko móc zostać w swoim łóżku z laptopem na brzuchu i oglądać kolejny sezon "Anatomii Prawdy" i jeść jakąś mało smaczną pizzę z pierwszej lepszej pizzeri i popić to wszystko piwem. Czy to tak dużo? Musiałem wychodzić z domu, by się napić? Przecież to bez sensu. Czym różni się wypicie piwa w domu, a w klubie? Niczym. Chyba tylko ceną za butelkę tego magicznego trunku. Tłukliśmy się w piątkowy wieczór tramwajem tylko po to, bym mógł patrzeć jak setka ludzi upija się, ociera o siebie, a potem część co chwilę znika za drzwiami damskiej bądź męskiej toalety. Na samą myśl przeszły mnie ciarki przez co wzdrygnąłem się, a do tego jeszcze zarobiłem dziwne spojrzenie od Irwina.

— Czy ja naprawdę muszę tu być? Chcę do domu.
— Przestań marudzić jak pięcioletnie dziecko, Luke. Posiedzimy kilka godzin i wrócimy do domu, okej? A potem zrobię co tylko będziesz chciał. Obiecuję ci.
— Na mały paluszek?
— Luke, przypomnij mi ile ty masz lat?
— Bo wrócę do domu. To jak, na mały?
— Na mały paluszek – po czym owinął swój mały palec wokół mojego. Za to ja uśmiechnąłem się do niego słodko i już wiedziałem co będziemy robić gdy wrócimy z tego cholernego klubu.

Wysiedliśmy na swoim przystanku i wolnym krokiem szliśmy w stronę Audio. Było dopiero kilka minut przed dwudziestą trzecią, a z zewnątrz już słychać było głośną, klubową muzykę. Czyli coś, co średnio lubię, ale musiałem to przetrzymać dla Ashtona i dla mojego świętego spokoju. Stanęliśmy przed wejściem wokół którego zebrała się już większa grupa ludzi. Po dobrych dwudziestu minutach zdołaliśmy dostać się do środka. Od razu do mojego nosa doleciał zapach wszelakich alkoholi wymieszany z zapachem palonego tytoniu. Gryzło mnie to połączenie, ale nie chciałem już narzekać. Dosyć się nagadałem w drodze tutaj. Za to Ashton wyglądał jakby odnalazł swój drugi dom. Wciągnął głęboko powietrze i skierował się do mnie, starając się przekrzyczeć głośną i dudniącą muzykę.

— Idę coś zamówić, a ty idź ogarnij jakieś miejsce do siedzenia. Znajdę cię.

Ledwo zdążyłem kiwnąć głową, a starszego już przy mnie nie było.

Dalej Lucas, nie bądź pizda. Dasz sobie radę, idź i poszukaj wolnego miejsca. No idź do cholery! Ruszaj tymi horrendalnie długimi nogami. Najpierw lewa, a teraz prawa. I tak przez jakiś czas. No! Widzisz, jak chcesz to potrafisz! Teraz posadź te cztery kościste litery i czekaj za Irwinem. Nikt cię tu nie zabije, spokojnie ty antyspołeczny człowiecze. Dziwię się, że ty jeszcze w ogóle wychodzisz ze swojego pokoju.


Moje myśli, a ja to dwie różne rzeczy. Tutaj wyżej macie tego przykład. Tak, nie lubię wychodzić tam gdzie nie wymaga od tego sytuacja. Nie lubię imprez ani klubów. Zawsze zamiast tego wybierałem książkę albo nowy sezon jakiegoś serialu, a w tym samym czasie moi "znajomi" bawili się w najlepsze i przeżywali swoją młodość. Nie oceniajcie mnie przez pryzmat innych. Jestem zupełnie jak jakaś kiepska alternatywa. I dobrze mi z tym, naprawdę nie potrzebuję do szczęścia imprez, klubów i ocierających się o mnie totalnie nawalonych panien. To nie życie dla mnie, przepraszam. 

Siedziałem i czekałem aż przy mnie pojawi się Ashton z zamówionym dla mnie alkoholem. Czujnie obserwowałem salę i z każdą napotkaną wzrokiem osobą czułem się jeszcze bardziej obco niż wcześniej. Znowu przeszedł mnie dreszcz.

— Mówiłem, że nasze kolejne spotkanie będzie przyjemniejsze. Plama się sprała? – usłyszałem śmiech i mimowolnie spojrzałem w stronę z której pochodził. Przed sobą ujrzałem uśmiechniętą twarz chłopaka o ładnej, opalonej karnacji, czarnych włosach i równie ładnych brązowych oczach.

Do jego boku przyklejona była niewysoka dziewczyna. Miała lekko falowane, długością sięgające do łopatek, brązowe włosy, które przy innym świetle wpadały w czerń. Jej hipnotyzujące zielone oczy, mieniły się w światłach klubu. Była ładna. Nawet bardzo. Chociaż dla niektórych jej uroda pewnie byłaby tylko jakimś wybrykiem natury. Idealnie wyregulowane ciemne brwi gryzły się z lekką bladością jej cery. Równie ciemne rzęsy okalające kocie oczy wyglądały jakby w ogóle tutaj nie pasowały. Małe usta w kolorze zwietrzałego cynamonu i nos, zupełnie nie odnajdujący się z resztą, ale mimo tego nadal była bardzo ładna. Pasowała do mojego oprawcy sprzed trzech dni.

— Na szczęście lub nieszczęście, tak, ale nie lubiłem tej koszulki więc wszystko jedno – uśmiechnąłem się przyjaźnie.  
— To jest Megan. Megan to Luke, mój znajomy – dziewczyna wystawiła w moją stronę idealnie gładką rękę i uścisnęła lekko. Wydawała się taka krucha. — Siedzisz tutaj sam?
— Nie, czekam na mojego przyjaciela. Miał przyjść, ale jak widać już podrywa jakąś dziewczynę – zaśmiałem się krótko i spojrzałem na chłopaka siedzącego na przeciwko. 

Wpatrywał się we mnie intensywnie przez co moja i tak znikoma pewność siebie odleciała sobie na Hawaje, ale mimo tego usilnie wytrzymywałem jego spojrzenie. Zachowywał się tak jakby siedząca obok niego dziewczyna w ogóle nie istniała. Jakby jej tutaj nie było.

— Calum? Co ty tu robisz? – przy moim boku pojawił się Irwin z piwem dla mnie i jakimś innym trunkiem dla siebie. Odwróciłem głowę w jego stronę, a on posłał mi tylko pytające spojrzenie.

Oni się znali?




$
Witam w kolejnym rozdziale! :)

Pojawił się i kolega Irwin oraz koleżanka Megan, która jeszcze sporo tutaj namiesza, ale nie chcę spojlerować więc już się zamykam.

Obsadę będę aktualizować systematycznie, wraz z pojawianiem się nowych postaci.

p.s to dopiero początek tej historii, a ja już ją kocham i powiem wam, że chyba warto czekać na kolejne rozdziały.

p.s 2 wygląd Ashtona w tym ff to wygląd sprzed obcięcia włosów

let's make a deal $ cakeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz