LXIII

761 67 29
                                    

Snape usłyszał pukanie do swojej kwatery i z niesmakiem podniósł wzrok od czytanej książki, czekając aż pukanie ustanie. Nie miał najmniejszej ochoty wychodzić spod kołdry, była dopiero piąta rano. Uznał, że jeśli któryś z profesorów przyszedł do niego z kolejnym problemem, to tym razem będzie musiał poradzić sobie z nim sam. 
Drzwi jednak otworzyły się mimo braku zaproszenia, a on z zaskoczeniem ujrzał w nich Havens. Nie spodziewał się jej tak wcześnie. 

– Obudziłam cię? – Spytała w progu.

– Nie. – Odparł odkładając książkę. – Coś się stało? – W odpowiedzi kobieta pokręciła przecząco głową i zamknęła za sobą drzwi. Bez słowa zrzuciła z siebie buty i położyła się obok niego na łóżku, zwijając się w kłębek. – To dlaczego jesteś tu tak wcześnie?

– Chciałeś żebym przyszła rano. – Odparła cicho, a Severus obrócił się w jej stronę. 

– Zwykle rano oznacza dla ciebie jedenastą.

– Nie mogłam spać.

– Więc przyszłaś tu, bo liczyłaś na to, że uda ci się zasnąć w moim łóżku?

– Przyszłam tu, bo ty tu jesteś. – Wyszeptała i choć zdawało się to być oczywiste, Severus uniósł brew i odezwał się dopiero po chwili, wpatrując się w jej twarz zatopioną w poduszce.

– Blado wyglądasz. Źle się czujesz?

– Bywało lepiej.

– Co się dzieje?

– Po prostu trochę słabo się czuję. To chyba zmęczenie. 

– Zawsze tak mówisz. To przez Pana? Byłaś wczoraj u niego?

– Tak, ale tylko chwilę. Bez obaw, nawet mnie nie tknął. Jedynie wypytywał dlaczego wróciłam tak późno. 

– I co mu powiedziałaś?

– Nieprawdę. – Odparła, a jej spojrzenie powstrzymało Severusa od sarkastycznego komentarza, który nasuwał mu się na usta. Szybko jednak odwróciła od niego wzrok i po chwili wpatrywania się w sufit, odezwała się.

– Powiedziałam wczoraj, że najlepiej byłoby gdybyś sobie mnie odpuścił. I ciągle uważam, że tak byłoby najlepiej. Dla ciebie. – Rzuciła jakby do siebie. – Ale im dłużej nad tym myślę, tym bardziej dociera do mnie, że ja bym tego nie zniosła. Zbyt dużo ci mówię, zbyt dużo ze sobą przebywamy, nie wiem co bym zrobiła, gdybyś nagle przestał się mną interesować. – Elizabeth spojrzała na niego wreszcie. – Nie chcę żebyś sobie mnie odpuszczał, wiem, że to samolubne. 

– Nie masz się czego obawiać. 

– Źle mi z tym, że robisz dla mnie tak wiele, a ja nie potrafię dać ci nic w zamian, nawet nie potrafię uszanować twoich uczuć. 

– Jesteś dla siebie zbyt surowa. 

– A nie cierpisz przeze mnie? Nie cierpisz przez to, że cię odrzucam, że nie daję się dotknąć, że stawiam Pana ponad tobą?

– Cierpię tylko i wyłącznie dlatego, że ty cierpisz. – Odparł, a Elizabeth westchnęła, ciągle wpatrując się w niego smutnym, zmęczonym wzrokiem. 

– A więc zamierzasz dalej tolerować moje humory?

– Dużo teraz przechodzisz, nie odrzucę cię z tego powodu. 

– Nie tylko ja, Severusie. Zdaję sobie z tego sprawę, choć może tego nie okazuję. – Rozmowa urwała się, ale spojrzenie Severusa nie odbiegło ani na moment od nieobecnej twarzy czarownicy. Chciał ją objąć, ale obawiał się, że kobieta nie jest na to gotowa. Naprawdę nie wiedział co począć. Wsłuchiwał się w jej oddech i cieszył go sam fakt, że nie uciekła od niego po tej rozmowie. Nieoczekiwanie kobieta odezwała się, schodząc na temat, który całkowicie go zdziwił. 

Czarne Szaty: Powrót Pana || Severus SnapeWhere stories live. Discover now