XXXI

1.3K 97 83
                                    

Elizabeth stała na ciemnych błoniach muskana wiatrem, tak długo, że aż skóra na policzkach zaczęła ją szczypać pod wpływem mrozu. Wtedy dopiero wróciła do zamku. Gniew nieustannie pulsował w jej żyłach i miała wrażenie, że jeśli nie da mu upustu to eksploduje. Powinna była się cieszyć, że Snape coraz bardziej utwierdzał ją w przekonaniach o tym, że prowadzi nieczystą grę, jednak zamiast tego była zła na to, że podniósł na nią różdżkę, a jeszcze kilka dni temu, nieomal uratował jej życie. W tym wszystkim jednak najgorszy był fakt, że nie była przygotowana na jego ruch, więc gdyby chciał ją skrzywdzić to mógłby to zrobić z łatwością. Brakowało jej wprawy. Zresztą moc ją często zawodziła, tak samo jak kradziona różdżka, która nadawała się już tylko do wyrzucenia. 
Pod wpływem impulsu czarownica weszła do jednej z sali i bez zastanowienia zaczęła rzucać zaklęcia w stronę porozstawianych w niej mebli, kompletnie ignorując fakt, że te niespokojnie wznoszą się w powietrze, po czym z hukiem opadają na posadzkę lub głośno uderzają o ścianę. W pewnym momencie poczuła doskonale znany jej ucisk w skroniach, ale ignorowała go, bo pomijają ten dyskomfort czuła też ulgę, wszystkie negatywne emocje wypływały z niej wraz z falami energii, które kierowała we wszystko co popadnie.
Do swojej kwatery dotarła gdy już za oknami robiło się jasno. Stając przed lustrem w łazience ujrzała swoją twarz, podkrążone oczy i zastygniętą krew pod nosem. Cicho westchnęła podpierając się o umywalkę i spuściła w dół głowę, zamknęła na moment oczy. Za kilka godzin zaczynała lekcje. 

Krótka drzemka nie postawiła jej na nogi, więc wspomogła się eliksirem. Wzięła prysznic i ubrała czarną suknię. Chwilę siedziała przy toaletce, wpatrując się w swoje odbicie, była wykończona po swoim wczorajszym wybryku. Chyba jeszcze nigdy nie rzuciła bez różdżki tylu zaklęć pod rząd, co dopiero udanych. To co robiła było tylko agresją, wyżywaniem się na wszystkim w ogół, mimo to była pod wrażeniem tego, ile mocy potrafi wydobyć z odmętów swojego ciała. Postanowiła, że opanuje umiejętność magii bezróżdżkowej, choćby miało ją to srogo kosztować. Kolejnym postanowieniem, które poczyniła było to, że już nigdy więcej nie da się zaślepić pozorną troską Snape'a. Nikt nie robił nic za darmo, a u dyrektora zdecydowanie nie chciała mieć długo. 

Chociaż uczniowie byli tego dnia wyjątkowo przygnębieni, mistrzyni eliksirów nie uważała, że lekcja przebiega źle. Na jej zajęciach nigdy nie było wygłupów, ani cwaniackich wybryków, ale czasem pojawiały się śmiechy. Dziś ich nie było. Reżim Carrowów widocznie dawał się we znaki. Czarnowłosa nie potrafiła stwierdzić czy brakuje jej tych śmiechów, luzy, czy też nie. W sali panowała cisza i spokój, nikt też nie wyglądał na sparaliżowanego strachem, więc zaakceptowała taką postać rzeczy. Zaraz gdy uczniowie wysypali się z sali w drzwiach pojawił się Slughorn taszczący kociołek. Havens nie widziała twarzy opiekuna Slytherinu, widziała tylko miedziane naczynie i słyszała wydobywające się zza niego mamrotanie. 

– Dzień dobry, Elizabeth. Pozwól, że to tu na chwilę z tobą zostawię, chcę pokazać uczniom na lekcji. 

– Dzień dobry, profesorze. – Odparła, przyglądając się z zaintrygowaniem starszemu mężczyźni, który postawił kociołek na jednym ze stanowisk obok biurka, przy którym stała niebieskooka. Kobieta oparła się o blat i zerknęła z daleka do wnętrza kociołka. Substancja wypełniająca go połyskiwała perłową barwą. 

– Nigdy nie warzyłam Amortencji. 

– Nie warzyliśmy jej na lekcjach, ale na pewno świetnie byś sobie poradziła. – Havens tylko przechyliła nieco głowę, a Horacy nie potrafiąc odczytać znaczenia jej miny kontynuował. – Ale tobie Elizabeth Amortencja nie była i nie jest potrzebna. Jestem pewien, że dalej podobasz się wszystkim chłopcom. – Elizabeth uniosła delikatnie kącik ust w rozbawieniu, co nieco speszyło czarodzieja w kamizelce. – To znaczy mężczyzn... oczywiście mężczyzn. Muszę jeszcze iść po moje rzeczy, może się wyrobię przed zajęciami... – Wymamrotał, a jego wzrok zaczął uciekać na posadzkę, chwilę później zniknął w drzwiach.
Czarownica podeszła do kociołka i opierając dłonie o blat stołu, nachyliła się nieco nad nim. Nie usłyszała kroków, dopiero głos, który rozpoznałaby na końcu świata sprawił, że podniosła wzrok. 

Czarne Szaty: Powrót Pana || Severus SnapeDonde viven las historias. Descúbrelo ahora