XIX

1K 90 51
                                    


Dostanie się do ministerstwa będąc jedną z naczelnych urzędniczek było dziecinną igraszką, nie utrudniała tego nawet późna pora. Umbridge dawno już wyszła z pracy, więc jedynym co Havens mogła teraz zrobić to przeszukać jej biuro, w końcu to w nim urzędniczka zakładała medalion. Tak więc zrobiła. Nie przyciągając uwagi kilku pozostałych w urzędzie pracowników udała się do gabinetu Dolores. Przy pomocy magii otworzyła drzwi i gdy tylko weszła do środka dobiegło ją głośne miauczenie, którego źródłem były talerzyki z kotami. Próbując przyzwyczaić się do panującego tam jazgotu, ruszyła prosto do biurka, na którym nie dostrzegła naszyjnika. Otworzyła jedną z szuflad, panował w niej pedantyczny porządek, wszystko wyglądało jakby było ułożone od linijki, Elizabeth nie dostrzegła jednak medalionu. Przeszukała kolejną szufladę i kolejną. Dopiero w ostatniej znalazła to po co przyszła. Chwilę wpatrywała się w błyszczącą literę S, w końcu podniosła naszyjnik, jednak coś było nie tak. Wydawał jej się być lżejszy, ciepły w dotyku. Jej serce przyspieszyło, schowała naszyjnik do kopertówki i nie czekając opuściła gabinet. Miała złe przeczucia. 

Gdy tylko wylądowała między wysokimi żywopłotami, wygrzebała ze swojej niewielkiej torebki własność Salazara Slytherina i wbiła w nią wzrok, próbując coś dostrzec w skąpym świetle księżyca. Naszyjnik wyglądał tam samo jak wcześniej, ale coś się nie zgadzało. Nie mogła pozbyć się przeświadczenia, że nie jest to ten sam, który miała w ręce kilkanaście godzin temu. Dotychczas miała pewność, że jest on prawdziwy, a teraz już nie wiedziała nic. Przychodziło jej do głowy tylko jedno wyjaśnienie, ale nie miało ono do końca sensu, bo po co ktoś miałby podmieniać medalion urzędniczki. No chyba, że wiedział o nim więcej, niż sama Dolores...
W zamyśleniu tym dotarła nieomal pod same drzwi pokoju, w którym urzędował Czarny Pan, gdy to do niej dotarło, stanęła jak wryta. Nie chciała tam wchodzić przez tę dziwną niepewność, której jeszcze kilka godzin temu nie odczuwała, ale drzwi otwarły się przed nią, nim zdążyła się nad czymkolwiek zastanowić.

– Medalion. – Zażądał, nim ta przekroczyła próg.

– Co do medalionu... – Zaczęła wchodząc w głąb pomieszczenia, jednak Voldemort przerwał jej od razu, tonem, który nie należał do najprzyjemniejszych. 

– Nie udało ci się go zdobyć?

– Udało. 

– To na co czekasz? – Wysyczał tak, że Havens od razu zrobiła krok w jego stronę i wyciągnęła do niego dłoń, ukazując mu trzymany przez siebie naszyjnik. Wężousty okrył go swoimi szponami. Gdy podniósł go by przyjrzeć się mu w dobrym świetle, jego gębę wykrzywił grymas. Czerwone ślepia spoczęły na Elizabeth, która chcąc nie chcą miała na twarzy wymalowane poczucie winy. – Co to ma być?! – Niebieskooka wbiła wzrok w czarnoksiężnika, który zbliżył się do niej. – Zawracasz mi głowę czymś takim?! To kopia, którą potrafiłby wyczarować pierwszy lepszy czarodziej! I ty śmiesz twierdzić, że wszędzie poznałabyś medalion?! Śmiesz twierdzić, że należy ci się on tak samo jaki mi?! – Czerwone ślepia świdrowały ją. Dopiero po chwili zorientowała się, że z ust Czarnego Pana nie wydobywają się słowa, a syk, który doskonale rozumiała. Nie tak łatwo było oduczyć się mowy węży. 

– Wiem, że to kopia, Panie. Gdybyś tylko dał mi dojść do słowa... – Odparła, starając się opanować drżenie. Voldemort wściekł się jeszcze bardziej, czarnowłosa nie potrafiła stwierdzić czy wywołała to treść tego co powiedziała, czy już sam fakt, że nie użyła języka, w którym on się do niej zwrócił.
Havens poczuła jak jego dłoń z hukiem ląduje na jej policzku. Automatycznie odwróciła twarz w bok, czując napływające do jej oczu łzy, nie tyle spowodowane bólem, co szokiem. Wolała znosić zaklęcie Cruciatus, wydawało jej się być dużo mniej upokarzające. Jednak Pan wolał obdarzać ją tym drobnym gestem, namacalnie zaznaczając swoją wyższość. Nienawidziła tego. Poczuła jak wypełnia ją złość, zacisnęła usta, dłonie i wypuściła cicho powietrze wpatrując się w posadzkę. Jednak nic to nie dało, czuła jak w jej żyłach pulsuje krew, jak wypełnia ją fala chłodu i gdy tylko Pan wykonał najmniejszy ruch, wszystko co kotłowało się w Elizabeth wydobyło się na zewnątrz w formie potężnej fali energii, która przeszła po pomieszczeniu. Zgasły świece, ogień w kominku, a zaraz potem z głośnym zgrzytem otworzyły się okna, wpuszczając do pomieszczenia ostry podmuch wiatru. Voldemort drgnął.
Czarownica podniosła wzrok i wbiła szklące się oczy w stojącego przed nią w półmroku mężczyznę. Nic nie powiedziała, nawet nie wiedziała jak mogłaby się z tego wytłumaczyć. Wiatr rozwiewał jej włosy, chłodził zaszklone oczy. Chciała uciec, ale ciągle tam tkwiła i bezmyślnie wpatrywała się w świdrujące ją ślepia, które błyszczały złością, zdziwieniem, może ciekawością. Nie wiedziała do czego zaraz może posunąć się Czarny Pan, ale bez względu na to co czuła, nie wyglądała na przerażoną i bezbronną. Było w niej coś co mówiło, że jest teraz zdolna do wszystkiego, zresztą kto wie, co mogłoby się stać, gdyby Voldemort podniósł na nią teraz różdżkę.

Czarne Szaty: Powrót Pana || Severus SnapeWhere stories live. Discover now