XI

1.2K 107 46
                                    

Dołohow oparty o ścianę łypał na czarnowłosą czarownicę, tak jakby liczył pokonywane przez nią stopnie. Gdy stukot czarnych szpilek ucichł, śmierciożerca przerwał ciszę, ciągle wlepiając wzrok w stojącą już przed nim kobietę. 

– Nie wiesz, że to nieeleganckie atakować swojego. – Odezwał się, a jego ostry głos był nasączony rosyjskim akcentem. 

– Tak długo jak będziesz szanował mnie i moją przestrzeń osobistą, nie masz się czego bać. – Kącik ust Elizabeth z uwodzicielskim wdziękiem powędrował w górę. Antonin prychnął cicho.

– A co, przebijesz mi rękę sztylecikiem? A może nogę? – Havens westchnęła cicho, po czym dodała delikatnie.

– Wydaje mi się Antoninie, że większość z was zapomniała z kim ma do czynienia.

– Sama na to pozwoliłaś. – Kontynuował z mocnym akcentem. – Ale widzę, że wzięłaś się za siebie. Dobrze będzie mieć cię z powrotem.
Nie rozmawiali dłużej, czarownica jedynie posłała mu swój firmowy uśmiech i zostawiła go znów sam na sam z jego cieniem. 

Mimo upływu kilku dni temat jej, Traversa i ostatniego spotkania śmierciożerców, ciągle był żywy wśród czarodziejów. Wiedziała, że kiedyś będzie musiała skonfrontować się ponownie z brodatym mężczyzną, ale nie bała się. Od owego spotkania, miejsca przy stole, które zostało jej wskazane przez Czarnego Pana i niewielkiego płomienia na świecy jej pewność siebie wzrosła z zaskakującą prędkością. Wiedziała czego chce i na co było ją stać, więc nie zamierzała przejmować się toksycznie męskim idiotą.
W końcu nadeszła ta chwila, na drugim końcu korytarza zobaczyła postawnego faceta i dopiero wtedy zawahała się na moment. Minąć go, odezwać się, a może skręcić do pierwszego, lepszego pokoju i liczyć na to, że nie zechce on do niej dołączyć? Ostatecznie jednak spokojnym krokiem udała się przed siebie, idąc prosto w jego stronę. 

– Mam nadzieję, że idziesz mnie przeprosić. – Usłyszała dumne warknięcie i zatrzymując się zwróciła wzrok w stronę brodacza. 

– Słucham? – Wypaliła z rozbawieniem. 

– Przepraszaj! – Rzucił z wściekłą desperacją. 

– Ja nie mam cię za co przepraszać, ale wydaje mi się, że ty mnie masz.

– Zrobiłaś ze mnie idiotę przed wszystkim, przed Panem!

– Poradziłeś sobie w tym bez mojej pomocy.

– Takich jak ty jest na pęczki, mogę mieć każdą, ale teraz to kwestia honoru. Zapłacisz za to co zrobiłaś!

– Co za ironia, słyszeć z twoich ust o honorze. – Odparła, kolejny raz czując napływ rozbawienia, nieomal nie zauważając wycelowanej w nią różdżki. W ostatniej chwili schyliła się unikając lecącego w jej stronę zaklęcia. Wydobyła spod podwiązki poturbowaną różdżkę i zdążyła odeprzeć kolejne lecące w jej stronę zaklęcie, gwałtownie się prostując. – Niewystarczająco się upokorzyłeś, Travers? Chcesz jeszcze przegrać walkę ze słabą kobietą? – Rzuciła kpiąco, co chyba jeszcze bardziej rozzłościło mężczyznę, bo kolejne już zaklęcia odbiły się od tarczy Havens. Po kilku, ciągnących się w nieskończoność minutach, zaczęła mieć dość defensywy i kilka zaklęć poleciało w stronę Traversa, który z dezorientacją ledwo je odparł. Elizabeth można było zarzucić wiele rzeczy, ale z jej świetną umiejętnością pojedynkową nie można było polemizować.
W końcu mężczyzna oberwał jednym z zaklęć, ale nie poddał się, ciągle próbował pokonać czarnowłosą, albo raczej zmęczyć ją. Jednak nie wpadł na to, że sam również męczy się i to może nawet bardziej. Czarodzieje podczas swojej walki, zrobili duże zamieszanie, nic dziwnego, że w końcu ktoś postanowił sprawdzić co się dzieje. Gdy Elizabeth usłyszała z daleka kroki, postanowiła to zakończyć. Ze zdwojoną prędkością zaklęcia poleciały w stronę śmierciożercy, aż w końcu z hukiem uderzył o ścianę. 

Czarne Szaty: Powrót Pana || Severus SnapeWhere stories live. Discover now