V

1.4K 127 23
                                    

Znów przekroczyła próg pokoju, który dla każdego zwykłego człowieka sprawiałby wrażenie przytulnego, jednak jej kojarzył się ze strachem i niepewnością. Rozejrzała się szukając postaci, która jak zwykle okazała się siedzieć w swoim fotelu, w towarzystwie Nagini. 

– Polecisz dziś w nocy, mam nadzieję, że jesteś przygotowana. – Odezwał się, nim ta zdążyła się zbliżyć.  

– Tak, Panie. 

– Miotły, które masz dostarczyć są przy wyjściu. – Kontynuował, wpatrując się w Elizabeth jeszcze intensywniej, niż zwykle. – Dementorzy powinni współpracować i nie utrudniać ci działania, ale musisz być przygotowana, w razie gdyby zmienili zdanie. Do ciebie należy tylko wysadzenie muru i dostarczenie mioteł do środka. To łatwa misja, mam nadzieję, że pójdzie ci sprawnie. 

– Kto ze mną poleci? – Spytała po chwili, obserwując grymas na twarzy Voldemorta.

– Tak prostego zadania nie potrafisz wykonać sama? 

– Nie wiem czy ufasz mi Panie na tyle, żeby puścić mnie samą. 

– W ogóle ci nie ufam. Dałaś mi do tego powody, ale nie jesteś na tyle głupia, żeby teraz próbować się sprzeciwiać, albo uciec. – Elizabeth jedynie uniosła brew, nic nie mówiąc. Taka była prawda, gdyby uciekła z łatwością by ją znaleźli, a wtedy nie dostałaby już kolejnej szansy, to byłby jej koniec. Więc jedyne co jej teraz pozostawało to próba odzyskania jakichkolwiek praw. – Wylecisz od razu, gdy się ściemni i pamiętaj, że twoja różdżka nie wytrzyma wielu zaklęć. – Widząc kiwnięcie czarnowłosej dodał. – Nikt nie może cię zobaczyć. Odejdź.

– Tak, Panie. – Odparła, zaraz po tym lekko skinąwszy głową, opuściła pomieszczenie. Nie miała innego zajęcia, a na relaks to zdecydowanie był złym moment, więc od razu postanowiła przygotować się do wyprawy. Z szafy wyciągnęła sakiewkę i dopiero za drugim razem udało jej się poprawnie rzucić na nią zaklęcie zmniejszająco- zwiększające.
Ruszyła na kamienny korytarz, gdzie czekały przygotowane miotły i zaczęła wkładać jedną po drugiej do niewielkiej sakiewki. Nawet cieszyło ją, że ma zajęcie. Nie musiała rozmyślać i zastanawiać się czy jeszcze w jakikolwiek sposób chce robić to co przed laty, czy jeszcze w ogóle popiera ideę głoszoną przez Czarnego Pana i czy potrafi służyć mu na nowych warunkach. Można powiedzieć, że takie akcje, jak ta, która czekała ją dzisiaj, były nawet przyjemne. Dreszczyk emocji i przygoda. Wiedziała jednak, że na tym się nie skończy, a kolejne zadania mogą ją przerosnąć. Rozmyślanie przerwał jej głos. 

– Nie dziwię się ojcu, że tak często o tobie mówił. 

– Draco. – Rzuciła Elizabeth, spoglądając w górę na stojącego obok młodego Malfoy'a. – Co masz na myśli? – Kontynuowała, podnosząc się z ziemi i poprawiając czarną ołówkową sukienkę.

– Dobrze wyglądasz. Z pewnością niełatwo o tobie zapomnieć, ciociu. – Rzucił obojętnie, biorąc gryz jabłka i obserwując lekkie rozbawienie malujący się na twarzy czarnowłosej. W tym samym momencie dobiegł ich głos ze schodów. 

– Draco! Zachowuj się. – Odezwała się Narcyza, podchodząc do nich. 

– Przecież nic nie robię. – Odparł i zaraz potem, zmierzony wzrokiem matki, udał się do jednego z pokoi. 

– To prawda, nic nie robił. – Dodała czarnowłosa, spoglądając na kuzynkę i powstrzymując resztki rozbawienia. – Jak się trzymasz? 

– Dobrze. – Mruknęła, kryjąc zmieszanie. 

– Na pewno martwisz się o syna, ale to duży chłopak poradzi sobie. Musi tylko wykonywać polecenia i będzie dobrze. – Powiedziała, wpatrując się w Narcyzę, przez której twarz przewinął się cień zmartwienia. Zwykle starała się je maskować, z dość dobrym skutkiem. 

Czarne Szaty: Powrót Pana || Severus SnapeNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ