LIV

811 83 33
                                    

Nagle z impetem otworzyły się ogromne drzwi i stanęła w nich postać w czarnej, długiej pelerynie z głową osłoniętą ogromnym kapturem. Rozmowy ucichły, a pary na parkiecie rozstąpiły się, nasilając w ten sposób dramaturgię Masquarade Waltz odgrywanego na instrumentach smyczkowych. Wszyscy spojrzeli w stronę nieproszonego gościa, a mina Voldemorta zrzedła, zastanawiał się, gdzie jest Bellatrix, która miała pilnować, aby nikt niezaproszony nie dostał się do dworu.

Nagle ciemna peleryna spłynęła na posadzkę, odsłaniając lśniącą biel satynowej, przylegającej do ciała sukni, lejącej się po ziemi. Delikatna kolia zdobiła dekolt, a ciemne zaczesane na bok, falujące pukle włosów kontrastowały z bielą satyny. Wszystko stało się jasne.
Ciągle słychać było jedynie rozdzierający dźwięk strun, ponieważ wszyscy obecni byli zbyt oszołomieni, aby wydusić z siebie, choćby westchnienie.
Nieoczekiwanie kobieta w bieli zrobiła kilka kroków do przodu i nisko ukłoniła się przed Czarnym Panem siedzącym przy stole. 

Zebrani na sali goście ciągle stali w bezruchu, nie rozumieli co się święci i nie wiedzieli jak reagować, czekali więc na reakcję Pana, który sam wydawał się być zdezorientowany, atmosfera była napięta. Wężousty wpatrując się w pochyloną przed nim czarownicę, wstał z miejsca i gwałtownym ruchem położył dłonie na blacie stołu, jednak huk, który wydało uderzenie jego rąk o drewno był niedosłyszalny pod osłoną odgrywanego walca. Wtedy Elizabeth wyprostowała się i spotkała spojrzenie Pana. Widziała, że jest zły i że próbuję się kontrolować tylko dlatego, że sala jest pełna śmierciożerców, którzy mogliby opacznie zrozumieć jego wściekłość. 
Elizabeth nie czuła jednak teraz strachu ani niepewności, czuła jak wypełnia ją satysfakcja. Jej ciało zalała niespodziewana fala siły i podniecenia. Uśmiechnęła się lekko na widok miny Czarnego Pana, ale jej serce zabiło mocniej, gdy ten odszedł do stołu. Spodziewała się wielu rzeczy, ale to co się stało zaskoczyło ją.
Voldemort wyciągnął w stronę Elizabeth dłoń, a potem zaprowadził ją na sam środek parkietu. Zaczęli tańczyć walca, tak jakby byli sami, niewidoczni przez żadne wścibskie spojrzenia. Ich dłonie splotły się mocno. Ich ruchy były gwałtowne, pełne złości, a ich ciała przyciągały się i odpychały na zmianę, wirując po błyszczącym parkiecie. Kroki wypełniało napięcie, gesty kipiały pasją, a wzajemne spojrzenia emanowały żądzą zemsty, ale również radość płynącą z tego niebezpiecznego zbliżenia. Czarodzieje toczyli walkę, a ich polem bitwy był parkiet. W całej tej burzliwości była jednak niewiarygodna synchronizacja i płynność kroków, która mogła świadczyć jedynie o tym, że nie jest to ich pierwszy wspólny walc. 
Niewiarygodna dramaturgia i niezwykłość tej sceny, nie pozwalała gościom ruszyć się z miejsca, zebrani wokół parkietu nie potrafili oderwać wzroków od tancerzy.

Elizabeth skupiona na sobie, panu i emocjach, którymi ociekał cały ich taniec, zapomniała, że to wszystko jest tylko spektaklem, odgrywanym przed wielką publicznością. Uświadomiła sobie dobrze, że nie są sami, dopiero gdy jej spojrzenie przez przypadek napotkało stojącego w kącie mężczyznę. Wyraz jego twarzy zdawał się na pierwszy rzut oka nie mówić nic, ale Elizabeth zauważyła w jego oczach zazdrość, spowitą złością i poczuła nieprzyjemne ukłucie w żołądku. Nie miała jednak czasu, aby skupić się na tym, ponieważ muzyka ucichła. Nie pozostało jej nic, jak tylko dygnąć przed Panem w podzięce za taniec. Wężousty znów ujął jej dłoń i sprowadził ją z parkietu. Dopiero wtedy odezwał się do niej w języku węży. 

– Jak śmiesz się tu pokazywać, w dodatku w bieli? Siadaj. Później sobie o tym porozmawiamy. – Elizabeth sama nie wiedziała dlaczego się nie sprzeciwiła, tylko usiadła przy honorowym stole Czarnego Pana, tuż obok niego. Rozejrzała się po zmieszanych twarzach, gdy muzyka znów wypełniła pomieszczenie, a Pan odezwał się do swoich sług. 

– Bawcie się. – Zachęcił, ale zabrzmiało to jak rozkaz pod groźbą śmierci. – Potem machnięciem dłoni przywołał Lucjusza, który mimo iż był panem domu to na tym balu pełnił bardziej rolę kelnera. – Sprawdź co z Bellą. – Od razu po tych słowach go odprawił, a wtedy Elizabeth w końcu zabrała głos. 

Czarne Szaty: Powrót Pana || Severus SnapeWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu