LV

1K 86 32
                                    

Snape był niepocieszony zadaniem, które otrzymał od Pana. Miał wrażenie, że jego życie kręci się tylko wokół pilnowania kogoś, ale z Havens to była już przesada. Najpierw sprawowanie pieczy nad nią zlecał mu Dumbledore, a teraz robił to Czarny Pan. Jak niby on miał sobie poradzić z tą kobietą, skoro ci dwaj sami tego nie potrafili, a uznawali się za najpotężniejszych czarodziejów swoich czasów.
Wpatrywał się posępnie w czarownie siedzącą przy stole i obwiniał ją za całe swoje nieszczęście i za to, że przez nią nie mógł wyjść z tego przeklętego dworu, chociaż właśnie o tym marzył od momentu, gdy tylko przekroczył jego próg. 

Obserwował Elizabeth, która ze znudzeniem wpatrywała się w wijącą się wokół niej Nagini. Czarnowłosa nie wiedziała gdzie zniknął czarnoksiężnik. Mógł siedzieć w swoim pokoju na piętrze, albo być gdzieś poza dworem, nawet na drugim końcu świata. Nie zdziwiłaby się nawet, gdyby wrócił z jakimś mistrzem ceremonii, który udzieliłby im ślubu jeszcze dzisiaj. Potem jej wzrok spoczął na orkiestrze. Muzycy, którzy wchodzili w jej skład byli naprawdę utalentowani, dźwięki spod ich smyczków wypływały, jak nieokiełznana lecz piękna w swojej dzikości rzeka. Każdy z nich miał swoje życie, pewnie mieli rodzinę, ukochaną, a może nawet dzieci. Poczuła smutek, bo domyślała się, że to ich ostatni wieczór, ostatnie zagrane nuty. To też mógł być jej ostatni wieczór. Pan jej nie zabije, a mimo to jej życie skończy się wraz z przysięgą, którą mu złoży.

Jej wzrok znów powędrował po sali i napotkała Severusa, który wpatrywał się w nią bez zahamowań z niesmakiem i wyrzutami. Wypełniła ją fala gorąca, a przeraźliwy krzyk zaczął rozdzierać ją od środka. Zerwała się z miejsca i zgarniając po drodze jedynie papierośnicę, szybkim krokiem ruszyła do wyjścia. Snape odprowadził ją wzrokiem, tkwiąc w miejscu. Nie miał ochoty za nią iść, a nawet nie mógł, bo całe jego życie było jednym wielkim sprawianiem pozorów. Nie wiedział, co skłoniło ją do tak nagłego zerwania się z miejsca, ale wcale go to nie uspokoiło, dolał sobie wina dla otuchy, chociaż od dawna starał się ograniczać alkohol. Musiał mieć trzeźwy umysł o każdej porze dnia i nocy. Dziś jednak zdążył przekroczyć granicę, której tak zacięcie przestrzegał. 


W tym czasie Havens wpadła do tego samego pokoju, w którym była nieco wcześniej i zgarnęła dwie butelki czerwonego wina, z którymi pomknęła na korytarz. W drzwiach wpadła na Narcyzę, ale w tym momencie nie było jej to na rękę.

– Pan wyszedł chwilę temu, chyba gdzieś poleciał...

– Chcę być sama, Cyzia. – Profesorka bez ogródek zbyła swoją krewną i ruszyła do dużych drzwi prowadzących na taras, gdy zamknęła je za sobą usiadła na zimnych schodach i spojrzeniem skłoniła korek w jednej z butelek do wyskoczenia w powietrze. Wzięła łapczywy łyk, a potem odpaliła papierosa. Na moment schowała twarz w dłoniach, aby uspokoić zawroty głowy, tytoń i dym nieco ją odprężyły, a może zrobiła to cisza nocy. Gdy wychylała z butelki ostatnie krople, usłyszała, jak drzwi otwierają się. Nie raczyła jednak nawet spojrzeć na to kto ją zaszczycił swoją obecnością. Potrzebowała spokoju i ciszy. 

– No, no, Havens. Gratuluję. – Aksamitny baryton przyprawił ją o ciarki. Głośno wypuściła powietrze i nawet nie spojrzała na właściciela głosu.

– Czego?

– Zaręczyn, świetnego przedstawienia, a przede wszystkim głupoty.

– Daruj sobie.

– Niby czemu miałbym sobie darować? Skoro ty nie mogłaś sobie darować nawet ten jeden raz?

– Chcę być sama, Snape i gówno mnie obchodzi, że Pan kazał ci mnie pilnować. 

Czarne Szaty: Powrót Pana || Severus SnapeWhere stories live. Discover now