XXI

1K 87 31
                                    

Elizabeth siedziała w czarnym skórzanym fotelu, który znajdował się w jednym z wielu pokoi w dworze Malfoyów. Ściskając między palcami papierosa wpatrywała się w trzeszczący w kominku ogień. Czekała na pana już kilkanaście minut i nie wiedziała czego ma się spodziewać. Minęło już wiele dni od ich ostatniego spotkania, które nie przebiegło zbyt pomyślnie.

W końcu usłyszała ciche skrzypienie klamki, nie odwróciła się, jedynie zgasiła papierosa w stojącej na stoliczku przy fotelu popielniczce. Znów zapanowała cisza, Havens słyszała tylko skwierczenie drewna płonącego w kominku, nic poza tym. Trwało to tak długo, że przez moment miała ochotę odwrócić się, sprawdzić czy aby na pewno ktoś wszedł do pokoju, jednak nie zrobiła tego, sama nie wiedziała dlaczego, chyba sparaliżował ją strach.

– Elizabeth, dobrze że jesteś. – Usłyszała w końcu, jednak głos który dobiegł jej uszu przyprawił ją o dreszcze. Był to głos jej pana, jednak nieco mniej sykliwy i trochę niższy. Można by powiedzieć, że brzmiał bardziej ludzko. Supeł zacisnął się w żołądku czarownicy, bała się spojrzeć na czarnoksiężnika, chociaż czuła, że powinna. Usłyszała kroki i już miała się podnieść z fotela, jednak napotkała przeszkodę.

– Nie wstawaj. – Havens poczuła na swoim ramieniu dłoń, dużą i silną, jednak na jej ciele opadła z niepokojącą wręcz delikatnością. Bicie serca czarownicy przyśpieszyło jeszcze bardziej, miała wrażenie, że zaraz wyskoczy z jej klatki piersiowej. Domyślała się co się dzieje, ale nie miała na to żadnego logicznego wyjaśnienia, po prostu tego nie rozumiała.

Przed jej oczami pojawił się wysoki mężczyzna o ciemnych włosach, z nieco zbyt ziemistą cerą i zapadniętymi policzkami, które tylko dodawały mu charakteru. Był przystojny, męski, jedna jego ciemne oczy były zbyt martwe, przekrwione, nieco nieludzkie. Miał na sobie czarny strój, który przypominał jej mugolski garnitur.
Havens delikatnie rozchyliła usta, próbując coś z siebie wydusić, jednak żadne słowa nie napływały jej do głowy.

– Czy właśnie tak mnie zapamiętałaś, Elizabeth? – Odezwał się świdrując ją spojrzeniem, a jego głos był zanadto jedwabisty.

– Tak, Panie. – Odparła cicho, próbując trzymać na wodzy wszystkie emocje.

– Czy takiego mnie pokochałaś?

– Jak to możliwe Panie? – Mruknęła wpatrując się w niego i celowo nie odpowiadając na pytanie, nie chciała wracać do tamtych czasów, do jej młodości i naiwności. Mężczyzna uśmiechnął się tylko złośliwie.

– Nie odpowiesz? Nie przyznasz się do tego uczucia?

– A ty panie, czy chciałbyś na moim miejscu przyznać się do tego, że kiedyś zamroczyło cię tak prymitywne uczucie?

– Nie byłoby prymitywne Elizabeth, gdybyś nie oczekiwała ode mnie tego samego w zamian. – Odparł i robiąc kilka kroków przed siebie znów zabrał głos. – Pytasz jak to możliwe... Odrodziłem się, przeszedłem wiele trudów, nie tylko po to abym znów mógł tutaj stać, lecz abym był potężniejszy, niż pozostali. Dlatego nie wyglądam już tak jak kiedyś, tak jak wtedy gdy mnie poznałaś. – Znów odwrócił się w jej stronę i teraz podszedł do fotela, na którym siedziała, intensywnie wpatrując się w jej oczy, które ujawniały jej zdezorientowanie. – Jak widzisz, mógłbym wyglądać tak jak kiedyś, mógłbym wyglądać jak tylko zechcę, ale nie chcę udawać. – Mówiąc to nachylił się nad nią, opierając jedną z rąk o fotel. Przez chwilę obserwował jak jej klatka piersiowa rytmicznie unosi się ze zdenerwowania. – Chcę, żeby wszyscy widzieli co przeszedłem i kim tak naprawdę jestem. Chcę żeby widzieli, że powinni się mnie bać, już po jednym spojrzeniu na mnie. – Znów zrobił krótką przerwę, a jego palce powędrowały po jej kości policzkowej, aż wreszcie ujął jej podbródek. – Ty jeszcze do tego nie dojrzałaś, ciągle boisz się pokazać swoje prawdziwe ja.

Czarne Szaty: Powrót Pana || Severus SnapeWhere stories live. Discover now