XXII

1.4K 93 24
                                    

Elizabeth dopiero wieczorem udała się do gabinetu dyrektora. W trakcie dnia miała inne zajęcia i chociaż znalazłaby krótką chwilę, aby wstąpić do Snape'a, po prostu nie chciała stawiać się od razu na każde jego zawołanie. Szczególnie po mowie, którą przed nim wygłosiła chciała dać mu do zrozumienia, że to nie jemu służy.

– No proszę, Havens. – Gdy już zbliżała się do Złotego Gargulca zza pleców dobiegł ją głos. Był niski, chłodny, aksamitny do bólu. Dokładnie pamiętała, gdy pierwszy raz usłyszał go w dworze Malfoyów. Pamiętała ciekawość, która ją wtedy napełniła. Już słysząc sam ten głos, zapragnęła poznać wszystkie sekrety tego mężczyzny, móc czytać z niego jak z otwartej księgi. 
Nie spojrzała w tył, jednak zwolniła kroku, czekając aż dyrektor znajdzie się obok niej. Dopiero gdy usłyszała obok siebie cichy szelest peleryny, zwróciła wzrok na mężczyznę.

– Dyrektorze. 

– Już myślałem, że sowa, którą wysłałem rano, zabłądziła. W końcu miała do przebycia, aż jedno piętro.

– Jaka sowa? – Elizabeth zatrzepotała rzęsami, obserwując jak czarodziej odwraca od niej wzrok i zarzuca czarne włosy do tyłu. Oboje przystanęli przy złotym posągu, który odsunął się na hasło dyrektora. Snape już wyrwał się do przodu, jednak nie zdążył pokonać nawet jednego stopnia, bo stanął jak wryty, wykrzywiając twarz w grymasie. Oczom profesorów ukazały się dzieciaki, które stąpały schodami w dół, cicho lecz w pośpiechu. Gdy zobaczyły stojących przed sobą śmierciożerców zamarły. Havens dostrzegła, że jeden z dzieciaków niesie w ręce miecz, który gdzieś już widziała. Zerknęła na Severua, ten w przeciwieństwie do niej, nawet nie był zdziwiony. 

– Coś takiego, srebrna trójca. – Dyrektor w końcu przerwał milczenie, a Elizabeth dosłyszała w jego głosie dużo więcej jadu, niż chwilę temu. 

– My tylko... – Zaczęła ruda dziewczyna, którą Havens szybko poznała. Widziała ją wcześniej na weselu i z pewnością była ona córką Weasleyów, po jej wyglądzie nie było to trudne do stwierdzenia. 

– Słucham panno Weasley... tylko?

– Szukaliśmy pana, dyrektorze...

– Ah tak i postanowiliście przy okazji wziąć sobie pamiątkę z mojego gabinetu? – Kontynuował, a dzieciaki już nawet nie próbowały się dalej bronić. Zresztą pewnie słusznie, byli w sytuacji bez wyjścia. – Panie Longbottom, miecz. – Oznajmił wyciągając rękę w stronę jedynego tam chłopaka, ten na granicy płaczu i wściekłości podał dyrektorowi narzędzie. – Nikt was nie nauczył, że nieładnie kraść? Po gryfonach jeszcze mogłem się tego spodziewać, ale panna Lovegood? Krukonka, a nie ma za grosz rozumu? – Wysyczał jedwabiście. – Nie będę tolerował takiego zachowania w mojej szkole. – Warknął i odsunąwszy się od przejścia wskazał zamaszystym gestem kawałek posadzki na korytarzu. Uczniowie, jeden po drugim zeszli po schodach i stanęli pod ścianą z zawieszonymi głowami, a Havens poczuła jak w jej dłoniach ląduje zdobiona rubinami rękojeść i zaraz potem spojrzała na Snape'a, który zdecydowanie nie dbał teraz o to, że zrobił z Elizabeth tragarza, chyba nawet nie przemyślał tego do końca. – Każde z was traci po trzydzieści punktów. 

– Ile!? – Wypaliła piegowata dziewczyna, a pozostała dwójka spojrzała po sobie.

– Po czterdzieści, panno Weasley. Dorobiliście się też szlabanu. Mam nadzieję, że nie przeziębicie się w Zakazanym Lesie, noce bywają już coraz chłodniejsze. Jutro po kolacji przed Wielką Salą będzie na was czekał pan Filch, który odprowadzi was do Hagrida. Żegnam. – Gdy tylko jego nieprzyjemny ton ucichł, dzieciaki ruszyły wzdłuż korytarze z niezadowoleniem wymalowanym na twarzach. Czarownica znów spojrzała na trzymany w dłoniach miecz i dopier teraz zaświtało jej skąd go kojarzy. 

Czarne Szaty: Powrót Pana || Severus SnapeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz