Rozdział 41: Akcja w Stowarzyszeniu

Bắt đầu từ đầu
                                    

— To sam Lewal Welstor. — Po sali poniosły się szepty. — Latem, zbiegł z więzienia Moc Ryen i udało mu się otworzyć portal w Pradze.

Cass zmroziło. To samo nazwisko wymienił kiedyś Ash, gdy opowiadał jej o Scylisie. Miała wyjść za niego za mąż, zanim ją pojmano.

— Jakim cudem?

— To niemożliwe!

Lucien uspokoił ich gestem, kontynuując:

— Jak niektórzy wiedzą, portale są w wielu miejscach. Jeden znajduje się nawet na terenach Nigelthen przy ruinach wieży. Inne przy bezpiecznych siedzibach bractwa, ale żaden z nich nie działa od wieków. Welstorowi jednak udało się jeden reaktywować. Chodzą słuchy, że chciał sprowadzić tu wielu konserwatystów; prawdziwych Termorian. To oni będą zasilać przyszłe szeregi buntowników.

Jakiś chłopak na sali prychnął.

— Głupota! Mój ojciec jest w Wielkiej Radzie Bractwa. Zawsze twierdził, że portale to tylko bajki dla dzieci. Nigdy nie widziano, by którykolwiek z nich działał i nikt nigdy nie był w Termorze. Przejrzyjcie w końcu na oczy! To tylko legendy, a potomkowie Termorian są tylko tutaj, na Ziemi. Koniec, kropka!

— Powiedz to Lewalowi Welstorowi w oczy — zakpiła jakaś dziewczyna. — To legendarny wojownik, a jednak jest prawdziwy.

— Tak samo jak informacja o portalu w Pradze i planie zgromadzenia armii buntowników — dopowiedział ostro Lucien. — Gdyby to były plotki, nikt nie kazałby mi o tym wam mówić.

— Jeśli sprowadzi tu pełnokrwistych Termorian, to my jako potomkowie nie mamy z nimi szans — zauważyła dziewczyna. — Nawet w bractwie nie ma już żadnych pełnokrwistych. Wszyscy to potomkowie.

— Dlatego musimy jeszcze więcej trenować — odrzekł hardo Lucien. — Bractwo stara się namierzyć Welstora, który jest niejako odpowiedzialny za włamanie, wzniecenie pożaru i... za morderstwo wtajemniczonej, żony dziekana Edevane'a. Choć... — zawahał się. — Niektóre fakty są mało wiarygodne zdaniem rady. Chodzą pogłoski, że Robin Edevane jednak nadal żyje.

Cass przełknęła ślinę i poczuła gorąco napływające pod skórę. Zrobiło jej się słabo i musiała złapać się framugi.

— Podobno została porwana pod nosem stowarzyszenia w ramach ostrzeżenia. Nie chcecie wiedzieć, kto za to beknął.

— Ale odbył się pogrzeb.

— A widziałeś ciało? — zapytał ktoś z przekąsem.

— Cisza — warknął Lucien. — Musimy kontynuować treningi i wcielić do szeregów nowych członków. Im szybciej zaczną kontrolować swoje umiejętności, tym lepiej. Dobrze wiecie, że Kolegium Nigelthen istnieje tylko po to, by zasilać armię Bractwa Wizytów. Cała ta integracja to bujda. Energia lepiej działa w młodym organizmie, więc im ktoś jest młodszy, tym zostaje lepszym wojownikiem. Nie muszę wam tego przecież tłumaczyć.

Cass przełknęła gulę w gardle. Jej mama mogła nadal żyć? Kolegium, zamiast edukować i integrować przedstawicieli dwóch ras, tak naprawdę szkoliło ich na wojowników? Od tych wszystkich rewelacji, zrobiło jej się niedobrze. Oddychała głęboko, wciąż wpatrując się w twarze zgromadzonych za kotarą.

— Nie powinniśmy siedzieć i bredzić na ten temat, tylko działać! — Jakiś chłopak zmarszczył brwi i poderwał się z miejsca gwałtownie. Kilka nielicznych głosów przyznało mu rację. Lucien od razu przeniósł na nich czujne spojrzenie.

— Jeszcze jedno słowo, Saint–Laurent.

— Wstyd mi za nas! — zawołał z determinacją. — Powinniśmy się zmobilizować, połączyć siły z buntownikami! Lewal jest sławnym wojownikiem i w końcu udało mu się zwiać spod ręki tych padalców. Raz na zawsze musimy skończyć z tym klariuckim teatrzykiem złudzeń. Bractwo to praktycznie sami potomkowie świecidupków, którzy od zawsze wysługują się nami, zamiast przyznać, że jesteśmy im równi, albo nawet znacznie lepsi od nich!

Bezdomna [ Trylogia Światłocienia ] TOM 1 ✓Nơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ