XXXI

1.3K 156 6
                                    

Coraz bliżej końca, coraz bliżej końca 🎵🎵🎵



Pierwszy mecz Louisa był cięższy niż spodziewała się cała drużyna. Widocznie nie tylko oni mocno ćwiczyli i ustalili dużo nowych taktyk, które dawały radę, ale przeciwnicy też ich zaskakiwali.

Mimo to walczyli swoimi taktykami, trener co chwila miał nowe pomysły, które pomogły im w zdobyciu pierwszej bramki w środku drugiej połowy gry.

Louis chyba nigdy nie czuł tak ogromnej ulgi, kiedy Oliemu udało się trafić w bramkę przeciwnika.

Objął przyjaciela, po czym poklepał rudzielca po plecach, starając się zagrzać drużynę do dalszej walki. Nie zawsze to on musiał zdobywać gole, czasem musiał być tym, który motywuje i przypomina drużynie, że to ich wspólna praca.

Kolejne minuty mijały, a on łapał co jakiś czas wzrokiem partnera, który siedział ze szczeniakami w bezpiecznym miejscu.

To dodało mu dodatkowego kopa, widząc jak zielone oczy nie opuszczają ze wzroku murawy.

Przejął piłkę, a po drodze zauważył Liama, który był wolny, wycelował i kopnął w jego stronę. Teraz wszystko zależało od Payne'a.

Biegł mimo wszystko dalej w razie gdyby był potrzebny przyjacielowi, nigdy nie można było ufać przeciwnikowi do końca. Ku jego uldze Liam dobrze wykorzystał swoje umiejętności i oddał celny strzał.

Pierwszy mecz w sezonie wygrali, pokazując tym swoją moc. Przy grupowym uścisku nie ominęli wesołego krzyku.

To była dla nich dobra zapowiedź na kolejny sezon, byli dalej tą samą silną drużyną, która dała czadu ostatnio. Trener również nie zapomniał ich pochwalić za okazanie prawdziwego ducha walki, jakiego powinien mieć każdy piłkarz.

Kibice również wiwatowali, ciesząc się z wygranej ich ukochanej drużyny. To było jeszcze lepsze wynagrodzenie ich pracy przez ostatnie półtorej godziny.

Chwilę porozmawiali z trenerem, a uścisków nie było końca, jednak musieli wrócić do szatni i się odświeżyć.

- Fajnie że robicie spotkanie grupowe, to będzie miłe zjednoczenie - Calvin podszedł do Louisa w szatni - Masz kochanego męża, lubię go. Dobrze że na siebie trafiliście - poklepał ramię przyjaciela.

- Jest najlepszym mężem na świecie - potwierdził Louis - Nie zamieniłbym go na nikogo innego i nie oddam go za nic - od razu zaznaczył.

- No nikt nie chce ci go przecież zabrać - zaśmiał się lekko - To widzimy się u was. Będzie jak za starych czasów.

- U nas? - zdziwił się szatyn, nie do końca pojmując słowa kumpla z drużyny.

- No tak, Harry napisał na grupie- wskazał na telefon - Miłe, bardzo miłe.

- Okej... - zmarszczył czoło, nie chcąc wyjść na głupca, ale zaraz sięgnął po swoje urządzenie i doczytał wiadomości.

I tak, Harry zaprosił całą drużynę do nich, na domowe świętowanie zwycięstwa drużyny. To, że Louis był zaskoczony to było mało powiedziane. Nie spodziewał się takiej inicjatywy ze strony męża, ale wewnętrznie bardzo się z tego cieszył.

Zabrał torbę i wyszedł z szatni, wiedząc gdzie będzie na niego młodszy czekał z wózkiem. Tak jak się umówili. Na prywatnej części parkingu, gdzie mieli pewność, że nikt ich nie zaczepi.

- A oto moje wsparcie i najlepsi kibice - uśmiechnął się szeroko w kierunku rodziny - Czułem wasze wsparcie cały mecz.

- Daliście czadu Lou - objął partnera i musnął jego wargi - Zaprosiłem wszystkich do nas i katering ma być na czas. Wszystko to, co możecie jeść - obiecał.

Life Is A Never-ending Story /larry/Where stories live. Discover now