XXVIII

1.5K 171 21
                                    

6 rozdziałów do końca

Miłego dnia x

Do domu wrócili jednak na następny dzień. Harry miał jeszcze zrobione usg i ginekolog zbadał go, aby mieć pewność że wyjście ze szpitala jest bezpieczne dla omegi.

Louis już wcześniej wykupił leki, które wypisał lekarz i był przygotowany na wszystko.

Czas jednak mijał i po małym incydencie nie było śladu. Brunet czuł się dobrze. Dużo leżał, a jak już to spacerował po ich ogrodzie. Obrabiał też zdjęcia na swoje konta na instagramie i dodawał je, nikt nie miał nawet myśli, jak wiele państwo Tomlinson ukrywali w swoim domowym zaciszu.

Święta też były dużo spokojniejsze niż zazwyczaj, Harry nie był w nic zaangażowany, nawet żałował że dostał tylko na chwilę Anthonego na ręce, ale ten zaczął się wiercić za mocno, na co Louis momentalnie  zareagował.

Nawet urodziny Louisa były spokojne i Harry mógł mu tylko życzyć spełnienia wszelkich marzeń, nie mając nic kompletnie przygotowanego.

Alfa chciał tylko i wyłącznie jego bliskości, nie chciał prezentów czy wymyślnych przyjęć. Najlepsze było dla niego spędzenie tego dnia z mężem i kupionym w piekarni ciastem.

Kolejne tygodnie przeszły, z myślą porodu. Środek stycznia, nic się nie działo, choć dzieci spokojnie mógłby już przyjść na świat. Potem przeszli przez dwudziesty dzień roku, dwudziesty pierwszy i doczekali się dnia, w którym zostało niecałe dwadzieścia cztery godziny do urodzin omegi.

Brunet już zrezygnował z większych spacerów i raczej spędzał czas w łóżku, gdzie jego zapach był wymieszany z tym Louisa, koił jego nerwy i znacznie lepiej przyjmował skurcze przepowiadające.

- Myślisz, że urodzisz w swoje urodziny? - spytał spokojnie, masując trochę plecy młodszego.

- Oby nie, wyobrażasz sobie to zamieszanie? Mama i szczeniaki urodziny tego samego dnia - wypuścił ciężki oddech w ramię partnera - Nie sądziłem, że tak daleko dojdziemy.

- Byłoby zabawnie - uśmiechnął się - Myślałem, że będzie cud, jak dojdziemy do połowy stycznia, a tu niespodzianka. Już im się tam nie spieszy.

- Jest im tam pewnie ciasno, ale nie, lepiej sobie siedzieć w środku. Co tam, że tata wszystko przygotował, że chcemy ich zobaczyć - brunet mówił lekkim tonem głosu, unosząc kąciki ust.

- Jesteśmy gotowi w stu procentach na nich. Chciałbym już zobaczyć ich i wziąć na ręce, poczuć małe ciałka - wypuścił powietrze z ust.

- Musimy dać im czas, choć skłamałbym mówiąc że to wygodne - ostatnie tygodnie jego stanu były wykańczające.

Mimo rozmowy, przeszli urodziny Harry'ego bez akcji porodowej. Tak samo i resztę pierwszego tygodnia lutego. Z ulgą jedynie spostrzegli, że brzuch omegi opadł, co świadczyło o tym, że poród się zbliżał wielkimi krokami.

Wszystko skupiło się na ósmym lutego, wtedy Harry dostał skurczu, kiedy razem z Louisem w spokoju oglądali telewizję. Na początku myślał, że jest on przepowiadający, jednak za dziesięć minut pojawił się kolejny, a za kolejne dziesięć kolejny, a omega zaczęła te odległości pomiędzy sprawdzać. Nie chciała za szybko i niepotrzebnie niepokoić męża.

- Pięć minut - powiedział w końcu, ze zduszonym tonem głosu, unosząc wzrok na Louisa - Pięć minut.

- Co pięć minut? Planowaliśmy coś? - spojrzał na młodszego - Czy jakiś program? - skinął na telewizor.

- Nie... Rodzę Lou, mam skurcze co pięć minut - pokręcił głową i przesunął się na kanapie - Szpital. Musimy jechać do szpitala.

- Rodzisz?! To już nie jest fałszywy alarm - poderwał się z miejsca - Torbę mamy w aucie czy w garderobie?

Life Is A Never-ending Story /larry/Where stories live. Discover now