XXVI

2K 167 40
                                    

I kolejny dla was x

Miłego dnia


- Przestaniesz tak wyklinać Lou? - Harry kręcił głową, widząc jak Louis wyciąga kolejne zniszczone rzeczy z nowej pralki - Mówiłem ci, żebyś przeczytał instrukcję, ale nie... W gorącej wodzie kąpany byłeś. Teraz twój adidas ucierpiał.

- Tak. Mówiłeś, to nie przywróci moich dresów - złapał się za nasadę nosa - Pieprzona pralka, przecież to nie tak, że ja nie potrafię.

- Wiem alfa, ale akurat powinęła ci się noga i rzeczy są do wyrzucenia - zabrał z dłoni męża mokre rzeczy - Odkupimy, tak? To nie tak, że nas nie stać. Wiadomo, wciąż można czuć żal, ale to tylko rzeczy.

- Wiem, po prostu lubiłem je - wziął głęboki oddech, nie mógł wkurzać się, przecież przechodziło to na omegę, które miała się nie denerwować.

- Chodź, zjemy czekoladowe ciasto, hm? Poprzytulamy się, wyczujemy ruchy szczeniąt - nawijał, chcąc aby partner skupił się kompletnie na czymś innym.

- W porządku, bardzo chętnie - skinął ze zgodą, licząc że słodkie poprawi mu humor.

Przeszli do kuchni, która stała się królestwem Harry'ego. Było w niej też dużo sprzętu, który omega dostawała ze współprac, czy też testowała sama z siebie.

Nie jedna osoba mogła mu zazdrościć tej przestrzeni, do tego była idealnie widna, co tylko mogło polepszyć jakość jego nagrań. Nie mógł na to narzekać.

- Smacznego - brunet położył talerzyk przed siedzącym partnerem - I chyba poprawię ci humor tym, że ma dziś przyjść pan i zamontować bramkę na naszym ogrodzie.

- No to jest dobra informacja - zgodził się alfa - W końcu będziemy mieli większość rzeczy z głowy, nie lubię się tym martwić.

- Wiem Lou, ale nasz dom jest coraz pełniejszy - położył nagle dłoń na swoim boku i westchnął głośno - Jesteś pewien, że nie mam alfy? Chociaż jeden maluch ma silne kopy.

- Wydaje mi się, że dwie omegi albo jakaś bardzo spokojna alfa się trafiła - zastanawiał się - Różnie bywa.

- Myślisz, że omega może tak uderzać w żebra? - zmarszczył nos - W takim razie nie chcę w przyszłości alfy.

- Sam nie wiem, nie byłem nigdy w ciąży - zaśmiał się - Może los nam zgotuje alfę, a może to beta wyjątkowo?

- Bety to raczej ze związku bet, ale kto wie. Nigdy nic nie wiadomo - pomasował uspokajająco napiętą skórę - Bądźcie grzeczne szczeniaki, jeszcze trochę tam posiedzicie.

- Przynajmniej do połowy stycznia byłoby dobrze - zaznaczył za dobrze mając wszystko zanotowane w swojej głowie - Bo pewnie nie ma co liczyć na termin wskazany, ten oficjalny.

- Wątpię, ale kto wie - opadł obok partnera - Moja mama wciąż nie wierzy, że to aż dwójka maluchów do kochania - złapał za swój talerzyk i zaczął jeść.

- Ona to dopiero ma szok, moja mogła się spodziewać, że jak nie Lottie to ja albo każdy inny, ale Anne mogła się nie spodziewać - sam zabrał się za jedzenie.

Po zjedzeniu słodkości, przeszli do salonu, gdzie alfa mógł w spokoju przytulić swojego partnera, a dłoń ułożyć w miejscu, gdzie szalały szczeniaki. Louis uwielbiał to czuć, szukał każdej okazji, żeby mieć kontakt z maluchami. Był oczarowany stanem męża, to było coś na co czekał tyle lat.

- Otworzysz? To pewnie panowie od bramki - brunet mruknął w kark partnera, słysząc dzwonek.

Szatyn skinął i dość niezadowolony wstał z kanapy. Przeszedł przez korytarz i przez podgląd, zauważył że pod posesją stała specjalistyczna ciężarówka z nazwą firmy. Złapał za domofon dla upewnienia się.

Life Is A Never-ending Story /larry/حيث تعيش القصص. اكتشف الآن