40. Już nie żyję

42 4 0
                                    

Weszliśmy do sali spotkań, po czym zajęliśmy miejsca.

***

Spotkanie trwało aż dwie godziny. Było bezcelowe, a przynajmniej odniosłam takie wrażenie. Ojciec bez przerwy przyglądał się Matheo, z dziką satysfakcją w oczach patrzył też jak śmierciożercy kolejno torturują i zabijają przypadkowych ludzi. Dam głowę, że jednego z nich wydziałami kiedyś w asyście właściciela pewnego sklepu na Pokątnej. W końcu wszyscy opuściliśmy salę spotkań. Matheo wrócił do domu Astorii, a ja i Draco, mimo panującego ogólnego sporu, udaliśmy się do sypialni blondyna. Pogrążeni w głębokiej rozmowie, nie zauważyliśmy kogoś, kto tam na nas czekał, od razu.

- Tom!- rzuciłam się mu na szyję.- Dlaczego tak wcześnie wróciłeś?

- Dziadzio nie był skory do rozmów, więc nie miałem po co tam siedzieć. Poza tym, mówił archaiztycznie, a ja ledwo ogarniam nowożytny francuski.- wzruszył ramionami. Ku mojemu zdziwieniu wyciągnął czarny łańcuszek spod mojej bluzki.- Matka to od niego wzięła, uważaj. Może okazać się talizmanem, ale też rzeczywistym pechem.

- Wiem o tym, Tom.- schowałam łańcuszek z powrotem.

- Chyba tu nie szperałeś?- zapytał nerwowo Draco.

- Nie, przyszedłem, bo mam coś dla was.- uśmiechnął się i sięgnął do kieszeni. Rzucił na stół mały woreczek z białym proszkiem.

- Dragi?- zapytał Draco z ekscytacją.

- Owszem.- Tom usiadł na krześle i rozdzielił pewną dawkę używki.- Kto pierwszy?

- Dawaj.- powiedział Draco siadając obok. Ja również zasiadłam przy stole. Blondyn zażył narkotyk i odchylił głowę do tyłu.- Fajneeeeee! Alice też sobie trochę weź, nie pożałujesz.- gdy już każde z nas zażyło pewną ilość substancji, byliśmy bardzo rozbawieni. Oparłam głowę na ramieniu Draco i zaczęłam się śmiać.- Czego ode mnie chcesz, kochana?- zapytał po chwili.

- Niczego szczególnego.- chwyciłam jego dłoń i przyglądałam się ciężkim sygnetom z uśmiechem.

- Będziecie się całować?- zapytał brunet po chwili.- Chcę to zobaczyć.- spojrzałam na Draco. Chwyciłam jego szczękę i przycisnęłam do siebie nasze usta. Blondyn nie wyraził żadnego sprzeciwu, a jedynie pogłębił pocałunek. Chwilę to już trwało, gdy go przerwał. Tom siedział rozciągnięty na swoim krześle z uśmiechem na bladej twarzy.

- Tom, myślę, że powinieneś już iść.- powiedział ślizgon nie patrząc na bruneta.

- Dlaczego? Świetnie się bawię, możecie kontynuować.- Draco spojrzał na niego wymownie, a ten tylko pokiwał głową ze zrozumieniem.- No dobra, zostawię wam resztę. Miłej zabawy.- prychnął i wyszedł.

Draco znowu złączył nasze usta. Poczułam to przyjemne uczucie w brzuchu. Ten ból, łaskotanie, mdłości, to wszytko, co czułam za każdym razem widząc tego blondyna. Położyłam dłoń na jego ciepłym policzku, a on ułożył ręce na moim kolanie i biodrze. Chwilę później już nade mną dominował, a ja nie zamierzałam o to walczyć. Uległam mu z łatwością. Moje wątłe ramiona bezwiednie błądziły po jego ramionach i torsie, a on trzymał mnie kurczowo za uda.

Pewien mądry człowiek powiedział kiedyś: "Szkoda, że nie możemy zatrzymać tej chwili, tu i teraz, żeby żyć w niej na zawsze."- i wiecie co? Miał cholera rację. Nikt inny nie zdołał sprawić, że czułam się w ten sposób. Ani Harry, ani Ron, ani Fred, ani Blaise, ani Nott...bo tak potrafił tylko Malfoy. Mój Malfoy. I ja kochałam jego, i on kochał mnie. Choć nie do końca byliśmy tego świadomi, już nigdy nie zaznamy od siebie spokoju. Jesteśmy na siebie skazani, a wszechświat ukazuje nam to codzień. Może to się niektórym wydawać nużące, ale zaprawdę mówię wam, że gdybyście byli na moim miejscu, chcielibyście więcej tych znaków, więcej motyli w brzuchu, więcej przeznaczenia, mówiąc krótko- chcielibyście więcej JEGO. Bo to uczucie okazało się najcięższym narkotykiem. To uczucie okazało się nadzieją, sensem życia, motywacją do wstania z łóżka. Właśnie zdałam sobie sprawę, że wpadłam w bagno zwane potocznie "miłością", a przyrównać można ją do ruchomych piasków. Gdy się ruszasz i chcesz z nich wyjść, zapadasz się niżej i niżej i niżej, aż w końcu przyduszają cię i pochłaniają całkowicie. Cyk!- i jesteś zakochany. To wszystko ludzie nazywają pięknym mianem miłości.

Boleśnie uderzyłam w rzeczywistość, gdy usłyszałam dźwięk klamki. Draco wstał i zapiął kilka guzików koszuli, a ja schowałam woreczki z białym proszkiem do kieszeni.

- Wołam was od dziesięciu minut, co robicie?- zapytała Narcyza.- W każdym razie chciałam wam powiedzieć, że Tom wrócił.

- Ta, widzieliśmy się już z nim.- odparł Draco, próbując przywrócić się do rzeczywistości.

- Och...w takim razie, przepraszam, że wam przeszkadzam.- wymieniliśmy uśmiechy, po czym blondynka wyszła.

Draco wypuścił powietrze ustami, po czym opadł na krzesło. Spojrzałam na swoje dłonie, wszystko mieszało mi się oczach. Blondyn chwycił mnie za rękę i posadził na swoich kolanach. Spojrzałam na zegar... nie wierzę, ile czasu już minęło. Dochodziła ósma.

- Może pomogę ci teraz z tą pracą dla Snape'a? Mamy trochę czasu i spokoju.

- Świetny pomysł.- pocałował mnie w szczękę i wstał, lekko spychając mnie na ziemię.- Znajdę książki, a ty idź poszukać tego referatu Matheo.- pokiwałam głową, po czym się rozeszliśmy.

Chwilę później siedzieliśmy już na kanapie przed salonowym kominkiem.

- Dementorzy to straszliwe stworzenia, do niedawna posłuszne Ministerstwu Magii i strzegące Azkabanu.- dyktowałam chłopakowi zdanie z książki.

- Jak myślisz...co u mojego taty? Jak on się czuje?- zapytał po zanotowaniu zdania. Nie patrzył na mnie, a głos miał niepewny.

- Draco...- ogarnęłam kosmyk włosów z jego czoła.- Nie chciałabym być nieszczera.- spojrzałam na niego delikatnym wzrokiem. Pokiwał głową i pociągnął nosem. Trudno stwierdzić, czy była to oznaka płaczu, bo i mnie piekło teraz wnętrze dróg oddechowych.

- Fajnie, że jesteś.- złapał mnie za ręce.

- Ekhem...- usłyszeliśmy chrząknięcie obok nas. Sylwetka jakiejś kobiety malowała się na tle ognia.- Dobry wieczór.- bez słowa spojrzeliśmy na jej niewyraźną twarz.- Jesteś gotowy na spacer, Draco?

- Daphne...spacer, no tak. W zasadzie, jak widzisz, męczę się z wypracowaniem dla Snape'a.

- Możesz iść, napisaliśmy już dość dużo. Dokończę sama, nie martw się.- zapewniłam i uśmiechnęłam się smutno.

- Dziękuję, Alice.- powiedział.- Zatem chodźmy.

***

Czy Draco i Daphne są znowu parą? Jeżeli tak, współczuję jej takiego chłopaka. Ćpun, alkoholik i śmierciożerca. No nieźle.
Następnego dnia kończyłam pracę blondyna w salonie. Łzy kolejno spływały po mojej twarzy, mieszając się z, niedawno nałożonym, makijażem. Usłyszałam kroki, ale nie podniosłam nawet wzroku. W myślach krążyła mi Daphne. Nadgarstki miałam świeżo pocięte, z niektórych ran dalej sączyła się krew, zanikając w mojej czarnej koszuli.

- Naprawdę nie musiałaś tego kończyć.- spojrzałam na stojącego przede mną Draco.- Hej...co jest?- usiadł na krześle obok.

Spojrzałam jednak na drzwi, w których akurat stała moja matka. Godni ludzie nie płaczą, płacz jest oznaką słabości— powtarzała mi to od zawsze. Szybko otarłam łzy i wstałam od stołu. Za późno zdałam sobie sprawę, że nie miałam zapiętych mankietów. Oboje spostrzegli moje nadgarstki.

- Alice...- oczy Dracona się zaszkliły. Moja matka stała jak wryta.

- Znowu te uczucia.- powiedziała chłodno brunetka.- Życie powinno cię już nauczyć, że to bezwartościowe cechy ludzkie. Że nie warto się w nie zagłębiać. Że ranią! Podcinają skrzydła!- krzyknęła. Wyciągnęła różdżkę i zdołałam usłyszeć jak krzyczy: Legilimens.

Oklumencja? Zapomnij nie zdążyłam.
Już nie żyję. To mój koniec.

_______________________________

Ten rozdział jest krótki, bo wrzucam od razu dwa (chciałam rozdzielić wspomnienia na inny rozdział)

𝐏𝐨𝐦𝐲𝐥𝐨𝐧𝐚 𝐠𝐫𝐲𝐟𝐨𝐧𝐤𝐚| Szatan w czerwonym krawacieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz