LXVII. Zwyciężyliśmy

332 46 12
                                    


ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY SIÓDMY

Zwyciężyliśmy


***


15 stycznia

Wieczór

Amegakure


Drzwi do mini szpitala Akatsuki huknęły gwałtownie o ścianę.

– Uchiha, kurwa mać, matka cię ogłady nie nauczyła? – warknął gniewnie Sasori, omal nie wypuszczając z rąk rolki bandaża. Odwrócił się jednocześnie w stronę Itachiego, który wtargnął do pomieszczenia niczym jakaś chmura gradowa.

– Sasuke– zaczął ten od razu, ale umilkł w tej samej sekundzie, gdy tylko dostrzegł lodowaty wzrok swojego młodszego brata siedzącego na jednym ze szpitalnych łóżek. Tuż za nim stała pobladła Sakura, a majacząca wokół jej dłoni jasnozielona chakra świadczyła o przeprowadzanym właśnie leczeniu.

– Sasuke. – Itachi podszedł prędko do nastolatka i skrzywił się w duchu na widok jego rozciętych wzdłuż pleców. Sakura robiła, co mogła, ale blizna prawdopodobnie i tak zostanie. – Jak–

– Nic mi nie jest – prychnął na to sam Sasuke, przymykając na chwilę oczy, by nie syknąć z bólu. Rana może i nie była głęboka, ale obszerna i cholernie piekła.

– Faktycznie nic – zironizował na to głośno Sasori, nawet nie podnosząc wzroku znad nogi Deidary. Blondyn siedział na pierwszym łóżku od wejścia i z oburzoną miną pozwalał obandażowywać sobie przebite na wylot udo. Poza nimi, w szpitalu przebywał jeszcze Kisame, który przeforsował swoje rany z czasu pojedynku z Suiren i musiał przyjąć dwie kroplówki. Na tę chwilę jednak drzemał, więc logicznie rzecz biorąc, nie brał udziału w całej rozmowie.

– To nic poważnego – sprostował tymczasem Sasuke, wywracając mimowolnie oczami. Zanim jednak Sasori, czy Itachi zdążyli coś powiedzieć, Sakura zaprzestała nagle leczenia i nieoczekiwanie trzasnęła Uchihe otwartymi rękoma w plecy.

– Ty idioto! – warknęła głośno, zagłuszając zdumiony syk bólu Sasuke. Itachi wypuścił ze świstem powietrze, a Sasori wygiął niewyraźnie usta.

– O co– Sasuke obrócił się zły za siebie, spoglądając rozgniewany na Sakure, ale ta posłała mu tak miażdżące spojrzenie, że Uchiha zdębiał.

– Nic poważnego?! – Sakura zacisnęła dłonie w pięści i pobladła jeszcze bardziej.


Od ponad miesiąca, od kiedy trwała wojna domowa, Sakura miała ręce pełne roboty. Najpierw zajęta Itachim i operacją jego oczu, nie potrafiła należycie przejąć się nadpływającymi wieściami z frontu o licznych ofiarach. Jednak gdy tylko Itachi przejrzał na świat Wiecznym Mangekyo Sharinganem, Haruno nie mogła przejść obok tego wszystkiego obojętnie. Jeszcze tego samego dnia poszła do Madary i przezwyciężając strach, poprosiła go o wysłanie jej do stolicy w formie pomocy medycznej. I chociaż Uchiha nie chciał się na to początkowo zgodzić, napomykając coś o obietnicy danej Suiren, tak ostatecznie na to przystał.

Ledwie dobę później Sakura przebywała już w szpitalu w Arashi i przez te wszystkie tygodnie uratowała niezliczoną ilość ludzi; czy to shinobi, czy cywilów. I chociaż równie wiele osób umarło wprost na jej rękach, to Sakura, przez cały ten czas, modliła się tylko o jedno. By Sasuke nigdy nie trafił pod jej lecznicze dłonie.

I choć tęskniła za jego widokiem, tak w głębi duszy cieszyła się z jego nieobecności. Bo oznaczało to tylko tyle, że cały czas żył.

Gdy dwa dni temu z Amegakure dotarła wiadomość, że wojna ma się ku końcowi i Sakura ma wrócić do Brzasku, Haruno była przekonana, że już nic nie może pójść źle. Że jej błagania zostały wysłuchane i Sasuke był bezpieczny. Jakże się myliła.

[Zawieszona] Suiren Uzumaki - The legend of red zeroWhere stories live. Discover now