XXXII. Sanbi

611 51 13
                                    



Krąg Czterech Wysp Nanju, był – jak z resztą sama nazwa mówiła – kompleksem czterech dość niedużych wysp, układających się na kształt pierścienia, lub jak to woli, kręgu. Były jednocześnie położone tak blisko siebie, że w niektórych miejscach natura połączyła je ze sobą w taki sposób, że na dobrą sprawę powinny być one uważane za jedną wyspę, a nie cztery. Przyjęło się jednak mówić o Wyspach Nanju w liczbie mnogiej, co i tak, w gruncie rzeczy, było bez znaczenia. A przynajmniej dla Suiren.

Dla Suiren liczyło się jedynie to, że wyspy w swojej ofercie widokowej miały dość pokaźną liczbę wzgórz, wraz z licznymi jaskiniami. I to właśnie one – jaskinie, nie wzgórza – skupiły w pierwszej kolejności jej i Tobiego uwagę.

Całą resztę dnia, po przybyciu na wyspy, spędzili na poszukiwaniu takiej, w której mogliby przeprowadzić pieczętowanie. Żadna jednak, jak na złość, nie spełniała ich oczekiwań. Następny dzień przyniósł im jednak dwie ciekawe propozycje, z których, po namyśle wybrali jedną.

Jaskinia, którą postanowili zaadaptować do swoich celów, wydrążona została na blisko dwudziestometrowym klifie, tuż przy wodzie, w samym sercu wysp.

Bo to, co było najważniejsze dla umiejscowienia Wysp Nanju, to, to, że w samiusieńkim środku ich kręgu, znajdowało się ogromne jezioro o średnicy kilku kilometrów i to właśnie ono było miejscem zamieszkania Sanbiego.

Który tak na marginesie nie miał jinchūrikiego i pływał sobie swobodnie w swojej pierwotnej, blisko stumetrowej formie. A raczej ponad stumetrowej, biorąc pod uwagę jego trzy, potężne ogony.

– Jak my go w ogóle zapieczętujemy? – Zaraz po decyzji o wybraniu jaskini, Suiren podeszła do stromej krawędzi klifu i zapatrzyła się w dół, na zmąconą wodę. Dzisiaj pogoda nie specjalnie im dopisywała i od rana wiał nieprzyjemnie zimny wiatr, który przenikał ich do szpiku kości. Suiren z tego powodu, miała dziś na sobie długie, czarne legginsy i ciepły, jasny golf, którego i tak nie było widać spod płaszcza Akatsuki, który zapięła po samą szyję. Wcześniej rzadko kiedy go zakładała, ponieważ napotkani ludzie reagowali na niego dość histerycznie.

– Będziemy musieli go unieruchomić. O przeniesieniu do jaskini nie ma jednak mowy. – Madara skrzyżował spokojnie ramiona na szerokiej klatce piersiowej i spojrzał z namysłem na Suiren, która przechyliła się niebezpiecznie do przodu. Wyglądała, jakby miała za chwilę spaść.

– Jeśli jednak Pein przyzwie posąg Gedō Mazō dostatecznie blisko, strumień chakry powinien sięgnąć go nawet wtedy, gdy będzie w wodzie.

– Miejmy taką nadzieję. – Suiren odwróciła się nagle na pięcie, a jej płaszcz zafurkotał niebezpiecznie. Madara poczuł, jak źrenice jego oczu rozszerzają się mimowolnie, gdy kobieta zabalansowała groźnie na krawędzi.

– Najpierw jednak zabezpieczmy jaskinię.


*


Suiren szybko przekonała się, że zbyt pochopnie użyła liczby mnogiej i że Tobi nie ruszy choćby jednym palcem, by pomóc jej w zabezpieczeniu kryjówki i terenu wokół niej. Przez mężczyznę przemawiał jednak raczej brak żadnej wiedzy na temat fūinjutsu, aniżeli brak chęci. Suiren, nie mając mu tego za złe, zabrała się więc po prostu do pracy, wzdychając wcześniej pod nosem.


Fūinjutsu, w głównej mierze, nauczyła się od Yumi Kodokuny. Jednak do jej szerokiej wiedzy na temat technik pieczętujących żywo przyczynił się także sam Orochimaru, który swoje zaangażowanie tłumaczył tym, że jako potomkini klanu Uzumaki ma ona naturalne predyspozycje do tej dziedziny i powinna je rozwijać. Po ucieczce z Otogakure, Suiren postanowiła, że dalej będzie się szkolić w tym kierunku. Bo jak już kiedyś wspominała, mogła wiele różnych rzeczy myśleć o Orochimaru, ale zawsze słuchała jego rad.

[Zawieszona] Suiren Uzumaki - The legend of red zeroWhere stories live. Discover now