Rozdział 19

15 3 0
                                    

Minęły dokładnie cztery dni od mojej pierwszej nocy w Pustkowi i mogłam sobie pogratulować, ponieważ wciąż przezwyciężałam psychiczny kryzys. Przez większość doby siedziałam w mroku i nikt nie przeszkadzał układać mi mojego diabelsko dokładnego planu ucieczki, który głównie skupiał się na przypomnieniu sobie awaryjnego kodu do więziennych drzwi. Miałam tylko dwie próby ich otworzenia i na obecną chwilę dwie możliwe kombinacje, chociaż wolałabym mieć tylko jedną. Starałam się również, jak najlepiej zapamiętać wykonywane przez Uru procedury oraz pory dnia, co z rozwalonym rytmem dobowym było bardzo trudnym wyzwaniem. Obecnie dla mnie rano zaczynało się przy włączeniu świateł na korytarzu a noc przy ich wyłączeniu. Mniej więcej pośrodku między tymi porami przez otwór przy podłodze do mojej celi strażnik wsuwał jedyny posiłek składający się z brejowatej papki odżywczej, co uznawałam za południe. Pod koniec dnia odbywała się jeszcze jedna procedura – eksperyment.

Uru wchodził wtedy osobiście do mojej klatki i napotykał poważny opór przy próbie wsadzenia mnie do stelaża. Nie miałam z mężczyzną większych szans w moim osłabionym stanie, ale szarpanie się przynosiło mojej psychice ulgę w postaci przeświadczenia, że w końcu działałam. Po tym jak kat dawał radę całościowo zakuć moją osobę, znikał na moment w swoich kwaterach, których nigdy w sumie nie odwiedziłam i wracał z dwoma strzykawkami. Domyślałam się, że w jednej z nich mieściła się dawka PRI, ale zawartości drugiej z nich nie udało mi się odgadnąć. Dostawałam zastrzyk w szyję i w prawe ramię, po czym Uru przenosił się na korytarz i zwalniał zaciski stelaża. Stawał przed oknem celi, w której przez długi czas nie gasił światła, patrząc na mnie i na jakiś czytnik. Gdy stwierdzał, że dość obserwacji na dziś, wyłączał lampy, pozwalając mi wrócić do planowania.

Zaczęłam poważnie zastanawiać się, czy bardzo dziwił go brak reakcji mojego organizmu na podawane mi substancje. PRI nie musiało leczyć u żadnych mnie ran, więc następnego dnia opuszczało moje ciało wraz z porannym opróżnieniem pęcherza. Drugi lek, trucizna, czy cokolwiek mi wstrzykiwał, również nie działało. Ja mogłam się tylko cieszyć tym stanem rzeczy i spodziewałam się, że wyniki badań ściągną w najbliższym czasie z powrotem Dantego na dolny poziom kompleksu. Może wypadało z nim jeszcze raz porozmawiać, zanim się stąd spróbuję ulotnić?

***

Klapka w drzwiach się uniosła, po czym ręka Uru wsunęła plastikowy pojemnik z tym białawym obrzydlistwem, które starałam się nazywać obiadem, chociaż wcale go nie przypominało. Gdy tylko zapalono u mnie więcej świateł, przestałam wydeptywać dziurę pod tylną ścianą i podeszłam, aby wziąć breję oraz butelkę z zimną wodą. I to, i to nie miało żadnego smaku, ale przynajmniej w założeniu odżywiało organizm. Nie zamierzałam się głodzić, więc wmuszałam w siebie półpłynną papkę, w której znalazłam dzisiaj nawet jakieś grudki, co pobudziło lekko moje podniebienie. Zapiłam to wodą, kończąc posiłek i zestawiłam pojemniki na podłogę. Jednak w mojej klatce nie zgasły lampy, co rozbudziło we mnie podejrzliwość, ale szybko domyśliłam się powodu złamania procedury.

Po dłuższej chwili wrota do więzienia się uchyliły, wpuszczając Dantego, który od razu wsunął się do mojej celi. Długi do łydek, wojskowy płaszcz osłaniał jego niewysoką, mało muskularną posturę, a sięgające kolan glany stukały ciężko o twardą posadzkę. Spoglądał na mnie z jeszcze większym zainteresowaniem niż przy poprzedniej wizycie i tym razem już się nie krępował, natychmiast siadając na drugim końcu leżanki. Wyciągnął nogi, wyjmując dłonie z kieszeni, po czym poprawił fryzurę pod wpływem mojego intensywnego spojrzenia.

– Widzę, że się zadomowiłaś – zagadnął z niewielkim, ale dość przyjaznym uśmiechem. – Wyglądasz już lepiej i prezentujesz większą sprawność.

WolfKnight | AlternatywaWhere stories live. Discover now