Rozdział 10

27 3 0
                                    

Leżałam w spokoju na pryczy, podrzucając co rusz prawą dłonią zakrętkę od opróżnionego termosu, która co jakiś czas nie trafiała w cel i spadała na moją pierś. Winić za ten brak perfekcyjności mogłam jedynie bezwzględną ciemność pochłaniającą areszt, przez którą mój wzrok nie był w stanie odróżnić żadnych przedmiotów. Do mało kreatywnej zabawy wykorzystywałam jedynie dotyk. Słuch koncentrował się na odgłosach wydawanych przez pilnującego mnie strażnika, głównie na jego cichym oddechu, a myśli skupiały się w zagmatwanej sferze pamięci. Uważnie przeglądałam wspomnienia dotyczące kolacji z Sarkanem, starając się wychwycić każdy niuans jego zachowania, co w żadnym razie nie sprawiało mi trudności.

Gdy dotarłam do momentu zaproszenia boga do swojego umysłu, znacząco spowolniłam bieg zapisanych w podświadomości obrazów. Klatka po klatce, milisekunda po milisekundzie zaczęłam studiować mój własny rekonesans w głowie wroga i na tym zajęciu w gruncie rzeczy upłynęła mi cała noc. Większość rzeczy, które odnalazłam tam kilka dni temu, nie okazała się dla mnie nowa bądź zaskakująca, tym bardziej po głębszym zastanowieniu się nad ich sensem. Typowy on. Aczkolwiek kilka spraw, po prawdzie wspomnień, zajęło moją uwagę na dłuższą chwilę, w szczególności dwa najwyraźniejsze.

W pierwszym z nich widziałam jakiś apartament, urządzony w dość prostym stylu. Większość mebli wykonano z szarych kamieni, a za główny element ozdobny służyły bogato zdobione tkaniny i soczyście zielone rośliny. Z perspektywy, z jakiej dano mi oglądać scenę, wydawał się on zimny i mało przyjazny. Nawet postawiona niedaleko na półeczce świeczka z pomarańczowym płomykiem sprawiała wrażenie surowości. Wyczuwałam emocje ówczesnego Sarkana – dyskomfort, smutek i lekki strach. Rozglądał się niepewnie po pomieszczeniu, ściskając w drobnych rękach cienki kocyk. Musiał być wtedy jeszcze małym dzieckiem. Wciskał się w kącik pokoju, do którego przyniósł wcześniej dwie znalezione poduszki i patrzył z utęsknieniem na świeczkę, myśląc o tym, jak go przed kilkoma minutami poparzyła w palce. Sądził, że da mu ona upragnione przez serce coś zwane „ciepłem", ale tylko go zraniła. Nigdy nie poczuł ciepła, wiedział jedynie, że przeciwstawiało się ono zimnu.

Nagle jego wzrok przeniósł się na osobę, która weszła do środka, powiewając błękitnymi szatami i grzechocząc ciężką, złotą biżuterią. Rozpoznałam w niej Nuzura, choć kompletnie nie przypominał on dzisiejszego siebie. Czarną skórę znaczyły białe, florystyczne tatuaże, a na obecnie łysej głowie odznaczały się półdługie, aksamitne w wyglądzie włosy. Potoczył on niebieskimi oczami po pomieszczeniu, wychwytując w końcu swojego brata, który mocniej skulił się kącie. Starszy bóg ciemności tylko karcącym spojrzeniem zrugał niemo krewnego, po czym ruchem dłoni zgasił świeczkę, pogrążając otoczenie w niemal nieprzeniknionym mroku.

– Nuzur... – szepnął Sarkan piskliwym, dziecięcym głosem, przez co jaśniejące tęczówki brata znowu na nim spoczęły.

– Nie mam teraz dla ciebie czasu – odburknął tamten niezbyt przyjemnym tonem. – Masz sześć lat, możesz się sobą zająć. Muszę iść do ojca i jakoś go przekonać, aby ciebie ostatecznie nie unicestwiał.

– Dlaczego? – zapytał cichutko. – Przecież mnie nie lubisz.

– Ale twoje przeżycie było ostatnią wolą naszej matki, a ja obiecałem ją spełnić. – Pokręcił głową jakby z niedowierzaniem. – Nawet nie wiem dlaczego, to zrobiłem, skoro to przy twoim porodzie umarła. Powinieneś być mi wdzięczny, że pozwalam ci u siebie mieszkać i staram się coś z tobą zrobić, abyś wyszedł na bogów. Wiesz ile czasu i energii na to marnuję?! Naprawdę nie zdziwię się, jeśli kiedyś to przez ciebie wykituję.

Nuzur szarpnął szatami i wyszedł, a mały Sarkan zamknął oczy, próbując nie płakać. Nie lubił, gdy brat tak do niego mówił. Nie rozumiał do końca, o co mu chodziło, ale wściekły ton jasno świadczył, że nie był z niego zadowolony. A Sarkan chciał, aby był z niego dumny i aby z powrotem stał się taki chłodny i obojętny jak zwykle. Aby spokojnie z nim rozmawiał, aby tłumaczył mu, jak być dobrym bogiem ciemności. Pod wpływem tych myśli Sarkan wstał z kącika, złapał zgaszoną świeczkę i nienawistnie rzucił nią w przeciwległą ścianę. Odtąd będzie żył bez światła tak, jak lubił jego brat.

WolfKnight | AlternatywaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz