Rozdział 1

38 3 0
                                    

Wokół rozlegał się jedynie stukot moich obcasów. Nie słyszałam swojego przyspieszonego oddechu ani mocnego bicia boskiego serca. Tylko ten upiorny stukot, tylko on przeplatany morderczą ciszą. Brak szumu przeklętej krwi w uszach, brak charakterystycznego dzwonienia, brak głosu wydobywającego się z zaciśniętego gardła. Tylko stuk, stuk... Niewidzialne imadło miażdżyło moją klatkę piersiową, nie pozwalając mi zaczerpnąć życiodajnego powietrza, choć i tak wcale go nie potrzebowałam. Jednak moje ludzkie myślenie go potrzebowało. Byłam od niego uzależniona jak od jakiegoś narkotyku, który nieustannie mieszał mi w głowie tak jak to cholerne stukanie. Stuk, cisza, stuk. Stuk, cisza, stuk i tak w kółko i w kółko...

Po srebrnej sierści leje się krew,
A mrok nasz czuje pogoni zew.
Minie labirynt wysokich drzew,
By wbić kły w gardło jak dziki lew.

Piąta zwrotka kołysanki nagle przecięła otaczający mnie mrok, sprawiając, że mimowolnie zadrżałam. Nie mogłam rozpoznać głosu, który zaśpiewał pamiętne cztery wersy, ale gdy skończył swoje małe przedstawienie, wszystko ponownie ucichło. Nawet stukanie postanowiło zniknąć. Choć nie oznaczało to, że się zatrzymałam. Cały czas nieprzerwanie parłam do przodu, coraz bardziej zestresowana. Nikt nie chciał, abym teraz stanęła w miejscu. Miałam iść dalej, ciągnięta przez coś, czego nigdy nie zamierzałam zaakceptować. Musiałam podążać wyznaczoną drogą, mijając schowane w ciemności marmurowe, jasno-seledynowe ściany i stojące pod nimi czarne ławy. Znienawidzony przeze mnie korytarz jak zawsze ciągnął się i ciągnął, a na jego końcu kryła się rzecz, której nigdy nie przestałam się bać.

To najlepszy dowód na to, że jesteś jedną z nich...

Słowa Śmierci dotarły do moich uszu, powodując nagłą migrenę i sekundową utratę koncentracji. Tyle wystarczyło, zawsze tyle wystarczało, abym znalazła się przed nimi. Więc tak i teraz moje oczy wpatrzyły się w czarne, rzeźbione drzwi do gabinetu Najwyższego Boga. Prawa ręka wykonała wyuczony odruch i sama spoczęła na zimnej, złotej klamce, czekając, aż zrezygnuję z naciśnięcia jej i postanowię wbrew wszystkiemu zapukać. Zawsze, zawsze pukałam i zawsze żałowałam przestąpienia progu tych przeklętych wrót, ale nie mogło być inaczej. Po prostu nie mogło. Musiałam wejść do pomieszczenia i kolejny raz dać się zniszczyć, aby ochronić to, co kochałam, to, na czym mi zależało. Uniosłam posłusznie dłoń i stworzyłam z niej pięść, ale niczego więcej nie zrobiłam. Zawahałam się.

Wczorajszą pełnię zastąpił nów,
Wilczego wycia ginie więc duch.
Chowa się w lesie, błaga o cud,
By dziś nie zstąpić w grobowy rów.

Czwarta zwrotka dotarła do moich uszu, powodując, że cała zesztywniałam. Ten głos... Znałam ten głos, kochałam ten głos. Próbowałam się odezwać i wypowiedzieć szeptem to jedno konkretne imię. Jednak nic nie wydostało się spomiędzy moich ust. Spomiędzy zmarzniętych warg wyleciał jedynie obłoczek pozostałego w płucach powietrza. Rozpaczliwie starałam się przywołać właściciela głosu, aż wydusiłam z siebie niewyraźne „Shadow" i znajoma ręka spoczęła na moim prawym ramieniu. Chciałam się odwrócić, aby zobaczyć jego twarz, ale nie mogłam. Musiałam ciągle patrzeć na czarne drzwi i złotą klamkę. Moja uniesiona pięść lekko zadrżała, gdy palce mężczyzny powoli przesunęły się na moją szyję i już na niej pozostały.

– Czemu pozwoliłaś mi cierpieć? – zapytał bezbarwnym tonem, smyrając opuszkami moją skórę, przez co po moim kręgosłupie przeszła fala dreszczy. – Dlaczego?

Nie byłam w stanie udzielić żadnej odpowiedzi, a mój mąż po kilku sekundach ciszy postanowił kontynuować swoją wypowiedź.

– To wszystko, co mnie spotkało, jest tylko i wyłącznie twoją winą, WolfKnight – warknął cicho, nie przestając gładzić mojej szyi. – Każdy ból, każda rana... To ty ponosisz za nie pełną odpowiedzialność, tak samo jak za Śmierć Onera. Słyszysz? Zamordowałaś go!

WolfKnight | AlternatywaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz