Rozdział 7

34 3 0
                                    

Nie miałam odwagi wyglądać przez zakratowane okno podczas drogi. Mój wzrok pozostawał cały czas wbity w brudny samochodowy dywanik, na którym pojawiło się kilka plamek krwi po tym, jak krople posoki skapnęły z mojego buta. Noga przeraźliwie mnie bolała, ale dzielnie zaciskałam zęby, choć słone łzy nadal napływały mi do oczu – łzy bólu i bezsilności. Otarłam je skutymi przed sobą dłońmi. Zapał i chęć walki, które tak żywo okazywałam od kilku godzin, tymczasowo się wypaliły. Chciałam je ponownie rozbudzić, ale najwyraźniej potrzebowały czasu na regenerację, tak samo jak moja prawa łydka. Skuliłam się na siedzeniu i aby odwrócić swoją uwagę od sytuacji, zaczęłam poprawiać zakurzony strój oraz biżuterię. Z miłym zaskoczeniem stwierdziłam, że nie straciłam jeszcze ani jednego z ośmiu kolczyków w uszach, ani jednego z dwóch naszyjników i ani jednego z pięciu pierścieni, w szczególności obrączki. Wpatrzyłam się w ten fizyczny znak trójmałżeństwa i w światło odbijające się od czarnego kryształka. Zamiast ulgi odczułam kolejną falę wewnętrznego bólu.

Nie mogłam ich zobaczyć, nie mogłam ich dotknąć, nie mogłam się do nich przytulić. Moi mężowie wraz z całą rodziną SerenArien zostali w moim świecie. Tutaj byłam sama, zdana tylko na siebie i obecnie na łaskę tutejszego Króla. Nie mogłam liczyć na ich pomoc ani wsparcie, a świadomość tego okazała się o wiele gorsza od wszystkiego, czego w tej wersji doświadczyłam. Dałabym radę bez większych problemów przetrwać wyrok, na który zostanę skazana, gdybym tylko przy sobie miała bliskich. Ale... To „ale" sprawiło, że po moich policzkach potoczyły się kolejne łzy. Wbrew pozorom nigdy nie doświadczyłam samotności. Najpierw posiadałam watahę, później pojawili się Shadow i Zimer, przyjaciele, a na końcu reszta rodziny. Nawet towarzystwo Higi czy Sarkana, którego mocno obchodziłam, było lepsze niż teraz poznawane uczucie.

Sarkan, zwróciłam się w myślach do wroga. Jestem gotowa pójść na ugodę. Naprawdę. Tylko pozwól mi wrócić do mojego Świata Mocy. Proszę... Nie otrzymałam żadnego odzewu, a bariera między naszymi umysłami wydała mi się trwalsza niż dotychczas. Nie przypominała już kotary, była podobna do grubej ściany i mimo starań nie udało mi się jej odsunąć. Sarkanie, błagam, spróbowałam raz jeszcze, ale z takim samym skutkiem. Westchnęłam ciężko, po czym wzięłam kilka głębszych wdechów i wydechów, aby się uspokoić. Oczywiście, nie zamierzałam składać Najwyższemu Bogu żadnych deklaracji poddania się czy padnięcia przed nim na kolana. Aż tak zdruzgotana jeszcze nie byłam.

– Jeszcze nigdy nie spotkałem się z takim przestępcą jak ty – odezwał się nagle z przedniego siedzenia Suren. – Wysłuchałem już opowiadań o twojej niezwykłej wytrzymałości i determinacji w ucieczce i stawianiu oporu. Przebieg przesłuchania też znam. Twoja wiedza o nas jest, lekko mówiąc, niebywała. Najbardziej jednak zdziwiło mnie twoje postępowanie, gdy wzięłaś moją córkę na zakładniczkę. Widziałem wyraźnie, że nie zamierzałaś jej nic złego zrobić, ale zachowałaś zimną krew i zaczęłaś spełniać groźbę, bo cię do tego zmusiliśmy. Sprawiłaś, że część z nas spanikowała, choć nie powinna, a i tak prawie jej nie uszkodziłaś. Zastanawia mnie więc, czy twoją motywacją w wykonywaniu zbrodni nie jest przypadkiem poczucie niesienia sprawiedliwości.

Nie odpowiedziałam, co chyba go wcale nie zaskoczyło.

– Nie jesteś w żadnym razie szalona i masz pełną świadomość tego, co robisz – kontynuował po chwili. – Dlatego też można cię uznać za potwornie niebezpieczną, do czego dokłada się twoje znakomite wyszkolenie w walce. Pokonać czterech barczystych mężczyzn za pomocą małego sztyleciku, będąc odciętym od Mocy, jest co najmniej godne podziwu. Gdybyś tylko miała czystą kartotekę, z chęcią przyjąłbym cię do organizacji – westchnął i w reszcie odwrócił się, aby na mnie spojrzeć. – Naprawdę chciałbym wiedzieć, kim w rzeczywistości jesteś i jak się nazywasz.

WolfKnight | AlternatywaWhere stories live. Discover now