Rozdział 15

24 3 0
                                    

Strażnik wprowadził mnie do celi po wizycie w toalecie, oznajmując, że pozostała mi godzina do zgaszenia świateł. Nie odpowiedziałam mu, tylko zwaliłam się z hukiem na pryczę, aż zabolały mnie plecy. Byłam wykończona i marzyłam o jak najszybszym zaśnięciu. W końcu jutro odbywał się ten pieprzony turniej – jedna z moich szans na uzyskanie wolności. Wiedziałam, że gdzieś w tym tkwił haczyk, ale nie udało mi się go znaleźć mimo wielu godzin rozmyślań podczas „treningów" w mojej klatce. Starałam się przez te dwa dni, jak najmocniej rozruszać zastałe mięśnie poprzez najróżniejsze ćwiczenia i to stanowiło główny powód mojego zmęczenia. Martwiłam się jedynie o moje umiejętności władania sztyletem, ponieważ dawno nie walczyłam, a broń dostanę dopiero na arenie przez te cholerne zasady bezpieczeństwa. Miałam nadzieję, że moje ciało nie zapomniało, jak się bić za pomocą takiego ostrza.

Istniał jednakże drugi powód tego chwilowego wyczerpania sił, który był o wiele gorszy od pierwszego – wizyty. Nie sądziłam, że aż tyle osób postanowi zejść do aresztu, skoro dotąd mało kto się tu fatygował. Jednak oczywiście wszyscy musieli mnie zobaczyć, przyszłą gladiatorkę i ocenić, jak szybko przegram. Nie przychodzili tu, aby ze mną porozmawiać, tylko aby się na mnie ślepo gapić i między sobą wyrażać niepochlebiające mi komentarze. Jeszcze wam pokażę, myślałam wtedy i zawijałam się w koc, wsadzając nos do książki. Prawie cała służba tu zlatywała, Rada również i to niestety nie w celu kontynuowania naszych pertraktacji, co mnie dobijało.

Wczoraj jedynie Grejs odwiedził mnie w celu bardziej towarzyskim i wytłumaczył, że układ został zawieszony. Przepraszał mnie za to, nawet oddał mi obrączkę, za co byłam mu wdzięczna. Rozmawiał ze mną do czasu zgaszenia świateł i starał się mi jakoś wynagrodzić całą sytuację, więc dzisiaj rano mogłam się wykąpać w ciepłej wodzie. Przy okazji dostarczono mi świeże ubrania, tym razem w trafionym rozmiarze.

– Powiedz, że to koniec wizyt – mruknęłam do strażnika, który właśnie otwierał swój zeszyt z krzyżówkami.

– Chyba wszyscy, co chcieli cię zobaczyć, już tu byli – odparł lekko rozbawionym głosem. – Jeśli chcesz, mogę wcześniej zgasić lampy.

– Obejdzie się. Może jeszcze poczytam – westchnęłam i podniosłam się na tyle, aby wymościć sobie posłanie na leżance.

Mając w perspektywie możliwe wyjście na wolność, zaczęłam się poważnie zastanawiać, co zrobię po opuszczeniu więzienia. Nie wiedziałam, jak dokładnie działała gra, a Sarkan milczał, nie chcąc odpowiadać na moje pytania. Pragnęłam wierzyć, że jak tylko zostanę zwolniona, to automatycznie przeniosę się do swojej wersji, ale w rzeczywistości nie sądziłam, aby było to tak proste. W szczególności że pomysł wystawienia mojej osoby na turnieju pochodził na pewno od Najwyższego Boga a nie od Shadowa. Wątpiłam w taką wspaniałomyślność u mojego wroga. Haczyk... Gdzie był ten cholerny haczyk?!

– WolfKnight – odezwał się nagle gwardzista, wstając jednocześnie z krzesła.

– Tak? – zapytałam zdziwiona, powstrzymując ziewnięcie.

– Ktoś do ciebie – odrzekł, po czym zamilkł ze wzrokiem wbitym w ziemię.

To zdezorientowało mnie jeszcze bardziej, ponieważ strażnicy na nikogo tak nie reagowali, nawet na Senoma, od którego niedawno otrzymali solidny opieprz. Przeleciałam w głowie listę osób mieszkających na zamku, ale nikt nie przyszedł mi do głowy oprócz wymienionego wcześniej radnego. Miriam nie, Shadow tym bardziej nie... Kto mógł chcieć mnie o tej godzinie widzieć? Usiadłam na rogu pryczy i z niecierpliwością wpatrywałam się w korytarz, śledząc słuchem zbliżające się kroki. Dość ciężkie, równomierne kroki, których właścicielem był raczej mężczyzna.

WolfKnight | AlternatywaWhere stories live. Discover now