Rozdział 17

22 3 0
                                    

Gdy powoli odzyskiwałam przytomność, do mojej świadomości zaczęło docierać dziwne, ale znajome buczenie. Musiałam mimowolnie przełknąć ślinę, aby zlikwidować nieprzyjemne napięcie w uszach, co oznaczało, że znajdowałam się na dużej wysokości. Nie mogłam jednak klarownie myśleć, więc jedynie ślepym wzrokiem przesuwałam po suficie zamkniętego, praktycznie pustego pomieszczenia. Dwa pasy ledów raziły mnie po oczach, ale nie byłam w stanie ich z powrotem zamknąć. Nie czułam swoich rąk, na których niestety musiałam leżeć i je dodatkowo przygniatać. Za mocno zaciśnięte pasy przyciskały mnie do twardej, zimnej podłogi, odcinając częściowo przepływ krwi przez naczynia.

Nagle wąskie drzwi się rozsunęły, dając mi dostrzec fragment głównego kokpitu i wsuwającą się do środka Cirissę. Spojrzała na mnie z wyższością, najwyraźniej orientując się, że już zdążyłam się obudzić. Ukucnęła przy mnie, biorąc między palce mój podbródek. Obracała moją twarz, jakby dla upewnienia, że odzyskałam przytomność. Warknęłam cicho, gdy mój umysł wskoczył na wyższe, choć nadal za niskie obroty.

– Zadziorna – mruknęła Gardiandes z drapieżnym uśmiechem. – Spodobasz się Xiangowi.

– Pierdol się – wystękałam, próbując się z marnym skutkiem wyszarpnąć.

– Lepiej uważaj na słowa, wilczku – odparła, mocniej ściskając moją skórę. – Jesteś teraz własnością Pustkowi. Im lepiej będziesz współpracować, tym lepiej będzie ci się żyło. Zachowuj się z godnością.

– Nie mam już godności.

– A to szkoda – szepnęła, puszczając mnie w końcu. – Bo właśnie chciałam ci ją odebrać. Poza tym... Zaraz będziemy lądować. Przygotuj się na powitanie swojego nowego domu.

Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, wstała i wróciła do kokpitu, aby zająć bezpieczne miejsce siedzące. Po chwili poczułam charakterystyczne turbulencje, świadczące o tym, że zmienialiśmy wysokość. Pasy trzymały moje ciało, nie pozwalając mu się przemieścić i to była jedyna ich zaleta, jaką im przyznawałam. Westchnęłam ciężko, gdy całkowicie uświadomiłam sobie sytuację, w którą wsadził mnie Sarkan. Odniosłam dziwną ochotę poddania się, aby uniknąć przyszłych cierpień. Wiedziałam, że nic nie zdołam wskórać. Zostanę umieszczona w najbezpieczniejszym więzieniu w Świecie Mocy, zostanę zamknięta w celi i utknę tam do końca gry. Może lepiej byłoby ulec i ominąć ten epizod? Przecież ostatecznie i tak skończę w srebrnej obroży na szyi, klęcząc przed Najwyższym Bogiem.

Warknęłam do siebie, starając doprowadzić się do porządku, ale z upływem czasu było to coraz trudniejsze. Wszystko mi odebrano, wszystko... Nie miałam nic, o co mogłabym walczyć. Nic! Kompletnie nic... Rodzina gościła tylko we wspomnieniach, wolność stała się abstrakcją, priorytety i butność odeszły w niepamięć. Tylko ten cholerny charakter mi pozostał. Chciał walczyć mimo zaistniałych okoliczności. Tylko po co walczyć, jeśli nic to nie wniesie? Po co stawiać opór? Po co iść w zaparte? Po co...

Po nic, odezwał się mój wewnętrzny głos. Po prostu walcz. Rób to, co do ciebie należy. Walcz, walcz, walcz...

– Walcz – wyszeptałam, szarpiąc się w pasach. – Walcz – powtórzyłam głośniej, szarpiąc się drugi raz. – Walcz!

Pasy napięły się tak mocno, że mogły pęknąć. Może i nie wydostałam się z tych fizycznych ograniczników, ale mój umysł uwolnił się całościowo od podanego mi wcześniej leku. Otumanienie minęło, wątpliwości minęły, wróciła za to napędzająca mnie nienawiść. I właśnie wtedy samolotem zatrzęsło ostatni raz, gdy koła dotknęły ziemi. Wylądowaliśmy. Spięłam mięśnie i zaczęłam czekać na kolejne wydarzenia, aby którekolwiek z nich wykorzystać. Którekolwiek. Choćby i w ostatnim momencie.

WolfKnight | AlternatywaWhere stories live. Discover now