Sięgając Gwiazd. Megan. TOM I...

By LexisBerg

32.6K 3K 4.5K

Ziemia po potężnej wojnie z przedstawicielami obcych ras. Kakensarki cywilizujące Ziemian, choć ci uważają ic... More

1. MEGAN
2. MEGAN
3. MEGAN
4. URTARO
5. MEGAN
6. URTARO
7. MEGAN
8. URTARO
9. MEGAN
10. MEGAN
11. URTARO
12. MEGAN
13. URTARO
14. MEGAN
15. Megan
16. URTARO
17. MEGAN
18. URTARO
19. MEGAN
20. URTARO
21. MEGAN
22. URTARO
23. MEGAN
24. URTARO
25. MEGAN
26. URTARO
27. MEGAN
28. URTARO
29. MEGAN
30. MEGAN
31. MEGAN
32. URTARO
33. MEGAN
34. MEGAN
35. URTARO
36. MEGAN
37. URTARO
38. URTARO
39. MEGAN
40. URTARO
41. CLAUDIA
42. MEGAN
43. CLAUDIA
44. MEGAN
45. CLAUDIA
46. MEGAN
48. URTARO
49. MEGAN

47. URTARO

405 49 65
By LexisBerg

Ledwie łapałem oddech, szukając w sobie sił, żeby wciąż pozostawać przytomnym. Godencco nie pozwalał mi odpocząć, samemu sobie ucinając od czasu do czasu drobne przerwy. Fakt, że drwił ze mnie dowolnie, zupełnie już pomijałem. Jednak skóra piekła mnie niebotycznie, a w zasadzie robiła to zdecydowanie większa część ciała. Chociaż starałem się stać, nogi odmówiły mi już niemal całkowicie posłuszeństwa, przez co wisiałem niemal bezwiednie, dźwigając od czasu do czasu głowę.

Brzuch oraz tors ozdabiały liczne rany, a także mnóstwo pęcherzy. Nie inaczej wyglądały moje uda, ramię oraz ręka. Skóra nie wytrzymała pod płomieniami, ustępując agresorowi, podczas gdy pancerz prezentował się na całkowicie nietknięty. Nigdy wcześniej nie zastanawiałem się, z czego był skonstruowany, jednak nawet teraz musiałem przyznać, że sprawdzał się idealnie, dorównując senteruxowi, z jakiego wykuto moje kajdany.

Bez względu na podejmowany wysiłek oraz ilość, a także siłę szarpnięć ani kajdany, ani nawet łańcuchy nie dały za wygraną. Gdybym potrafił mocniej przekręcić głową, sprawdziłbym czy przypadkiem mury nie zaczynały pękać, jednak na ten wysiłek nie potrafiłem się już zdobyć. Wzrokiem przesuwałem jedynie po ciele oprawcy lub jego towarzyszki, która stała wytrwale oraz niestrudzenie przy wyjściu z celi.

- Powiedz mi – rzekł Godencco. – Jaki jest słaby punkt Torisa Skari?

- Nie znalazłeś... jeszcze mojego – wychrypiałem, zmuszając język do poruszenia się.

W ustach czułem mieszankę suchości i metalicznego posmaku. Wskutek wielokrotnych ciosów otrzymanych od mojego oprawcy wzmacnianych kastetem, nie tylko korpus przedstawiał się dramatycznie. Podejrzewałem, że używany przez niego miażdżący oręż odlany został z tej samej odmiany metalu co moje okowy. Tylko z tego powodu odnosił w swoim zajęciu tak imponujące sukcesy.

Twarz miałem doszczętnie poobijaną i zakrwawioną podobnie jak resztę ciała. Nos z dużym prawdopodobieństwem został złamany, wargi strzaskane, a łuk brwiowy rozbity. Początkowo często mrugałem, kiedy krew zaczęła zalewać mi oko, jednak nie przyniosło to ani poprawy, ani tym bardziej ulgi, więc szybko odpuściłem. W ułamku sekundy krajobraz zmienił barwy, czerwieniejąc.

Słysząc moją odpowiedź, Godencco posłał mi parszywy uśmiech. Przeczuwałem, że mimo upływu czasu dopiero się rozkręcał. Przed eksperymentowaniem z ogniem nie powstrzymało go nawet poparzenie, co z kolei ujawniało wystarczająco mocno psychopatyczne zapędy mężczyzny. Był urodzonym katem, który w roli oprawcy czuł się nie tylko swobodnie, ale perfekcyjnie niczym ryba wrzucona w głębokie wody.

Podszedł do mnie, ponownie zmniejszając pomiędzy nami odległość. Czynił to już wielokrotnie, gdyż w pobliżu okratowanego wejścia do celi rozłożył w międzyczasie swój przybornik. Każde ze spoczywających tam narzędzi nadawało się idealnie do zadawania bólu oraz wymierzania tortur. Większość z nich znałem z kojarzenia, chociaż nigdy nie torturowałem nikogo ani też nie przypatrywałem się biernie tego typu praktykom. W mojej ocenie w ten sposób postępował tylko ten, kto nie miał wystarczających jaj, żeby stanąć do uczciwej walki jak Sabian czy Godencco. Wolałem jednak nie przekonywać się o ich dokładnym zastosowaniu, jeśli miałbym otrzymać jakikolwiek wybór.

Tymczasem gdy poddający mnie męczarniom mężczyzna przystanął przy mnie, nie czekałem długo na zadanie kolejnego, siarczystego ciosu. Jego prawy sierpowy nie był wyprowadzony poprawnie, dzięki czemu uniknąłem najprawdopodobniej wybicia szczęki. Jednak kastet, w który wsunął jakiś czas temu palce, wzmacniał siłę jego ciosu przynajmniej dwukrotnie, przez co rzeczywiście odczułem uderzenie.

- Nie muszę szukać – szepnął, ściszając głos w taki sposób, żebym tylko ja go słyszał. – On już znalazł.

Resztkami sił, jakie jeszcze utrzymywały moje ciało oraz umysł w stanie pełnej przytomności, ponownie załomotałem kajdanami. Nadaremno. Moja szarpanina niewiele zmieniała poza faktem, że spętane miejsca owijał coraz silniejszy ból. Traciłem siły w zastraszającym tempie, bojąc się czy prędkość ich opuszczania mnie nie jest wynikiem aktualnego stanu Tiris. Myśląc o mojej kobiecie, cierpiałem znacznie bardziej aniżeli podczas jakichkolwiek katuszy, które wypróbowywał na mnie Godencco. Zwłaszcza że on doskonale znał mój słaby punkt, co dał mi do zrozumienia jasno i wyraźnie ostatnim wyartykułowanym zdaniem.

Otworzyłem usta, chcąc wykrztusić z siebie ripostę, chociaż żadna nie przychodziła mi do głowy. Warknąłem, ciągnąc ponownie, jakby tym razem coś miało się zmienić. Godencco widząc moją reakcję jak na dłoni, rozciągnął usta złowieszczo. Poklepał mnie po lewym ramieniu, które pokrywał nienaruszony pancerz, jak czynią to serdeczni przyjaciele, aczkolwiek nas zdecydowanie nie łączyły tego typu relacje. Wręcz przeciwnie, jeden gotów był bez mrugnięcia okiem pozbawić oddechu tego drugiego.

Odwrócił się do mnie plecami, nie czekając na werbalną odezwę. Nie odczuwał też przede mną lęku, gdyż w przeciwnym wypadku nie przyjmowałby pozy tyłem. Ruszył przed siebie, kiedy dobiegły nas hałasy dochodzące jakby z góry. Ni to łoskot, ni huk rozbrzmiewał echem pośród ścian lochu. Dźwignąłem nieznacznie i ze sporym wysiłkiem głowę do góry, nie rozumiejąc, co dzieje się ponad naszymi głowami. Wnioskując po porozumiewawczych spojrzeniach Godencco i bezimiennej kapłanki, zrozumiałem, że nie jestem odosobnionym przypadkiem. Oni również nie znali przyczyny hałasów ani krzyków, które nieoczekiwanie zaczęły dobiegać naszych uszu.

- Powinniśmy to sprawdzić – zasugerowała kobieta, dźwigając głowę do góry.

- Sabian mi za to nie płaci – stwierdził natychmiast Godencco, przyznając się, że za swe usługi pobiera zapłatę. Wątpiłem, żeby zarabiał mało, zajmując się bez wątpienia niszą pośród kapłanów bogini Iskry, ucieleśnienia dobra i życia. – Jeśli chcesz, to idź. Ja mam zajęcie.

- Mam pilnować więźnia – odparła po dłuższej chwili zastanowienia, wracając ostatecznie na miejsce, jakie zajmowała niemalże od początku.

- Grunt... to lojalność – wymamrotałem, zwracając ponownie na siebie uwagę. 

Mężczyzna z bliznami po poparzeniach na twarzy podszedł dziarskim krokiem z wściekłą miną. Wyglądał, jakbym dotknął go do żywego uwagą o oddaniu, jednak nie zamierzałem wycofać swoich słów.

- Jestem lojalny – ocenił. – Inaczej nie przybyłbym na prośbę króla.

Król, słowo odbiło się echem między ściankami mojego mózgu. Nie podejrzewałem, że oślizgła gadzina specjalnie dla nas spreparowała całą ceremonię koronacji, składając przysięgę króla i zarazem najwyższego kapłana jeszcze przed naszym przybyciem na Quintar. Cóż, najwyraźniej sam byłem sobie winien. Gdybym chociaż sporadycznie, aczkolwiek regularnie kontaktował się z rodzicami bądź którymkolwiek znanym mi władcą, wiedziałbym wcześniej o machlojkach i manipulacjach żałosnego Sabiana. Tymczasem ślepo zmierzałem prosto w zastawioną pułapkę, którą ten prostak zastawił na mnie, wciągając w to biedną, niczemu niewinną Megan.

- Nie macie króla – jęknąłem celowo. 

Chciałem upewnić się we własnych spostrzeżeniach. Równie dobrze afera mogła sięgać znacznie głębiej, zaś jako Toris i Zdobywca musiałem solidnie jej zaradzić. Oczywiście robiąc to w odpowiednim czasie.

- Mamy – przyznał. – Sabian jest koronowany. – Złapał mój podbródek, unosząc głowę tak, ażebym patrzył prosto w bezdennie czarne oczy przywodzące na myśl jedynie czeluści czarnej dziury. – Dałeś się wmanewrować niczym małe, nieudolne dziecko i teraz zapłacisz za wszystkie swoje grzechy. Wszyscy zapłacicie. Ty, twój plugawy ojciec i ta dziwka, która wydała cię na świat. A twoja siostra, wcale nie lepsza od was, pewnie już leży martwa.

Kajdany zazgrzytały, kiedy zatrząsłem nimi w gniewie. Po prawdzie, nie dbałem o to, w jaki sposób postrzega i ocenia naszą matkę. Nie była dziwką, lecz Tiris mojego ojca, więc sam ten fakt powinien sprowokować skurwysyna stojącego na wprost do trzymania języka grzecznie za zębami. Mój ojciec, wielki Toris Skari, za swoje niebotyczne dokonania dla galaktyki oraz Rady Panteo także zasługiwał na szacunek. Jednak myśl o mojej młodszej siostrze leżącej martwo na brudnych, plugawych posadzkach Quintaru rozpalała mnie do żywego.

- Wyplujesz jeszcze te słowa – wysyczałem z trudem przez mocno zaciśnięte zęby, wygrażając. 

Chciał odpowiedzieć, zrewanżować się opinią, lecz w tym czasie donośny huk odwrócił naszą uwagę, skupiając na dobiegających odgłosach.

- Co jest, kurwa? – zwrócił się z pytaniem do towarzyszki, marszcząc przy tym już zniekształconą twarz. – Nie siedź, tylko sprawdź to.

Bezimienna kapłanka posłała mu niezadowolone spojrzenie, jednak nie zaszczyciła werbalną odpowiedzią. Sięgnęła do boku, gdzie przytwierdzoną miała broń, którą dostrzegłem dopiero teraz. Niewielkich rozmiarów kieszonkowy aeroter przypominający spluwę z krótką lufą i typowo kobiecą rączką. Wyprostowała się, cicho stąpając przed siebie w kierunku, z jakiego wszystkich nas dobiegał odgłos kroków. Przysiągłbym, że to nie Sabian, wyraźnie rozróżniając specyficzny stukot obcasów. Czyżby sama królowa postanowiła zaszczycić mnie swoją obecnością? Myśl o Saradriali błysnęła w natłoku innych, jednakże nabierając zdrowego dystansu, wątpiłem, że jej wierni poddani reagowaliby w podobny sposób.

Dźwięk ucichł. Przez dłuższą chwilę nie słyszeliśmy nic. Żadnych kroków, żadnych odgłosów, żadnych słów. Jakbyśmy nagle zostali zamknięci wbrew woli w próżniowej bańce, gdzie nawet dźwięk nie mógł swobodnie się przemieszczać. Wstrzymałem dech, kiedy spośród ciszy wyłoniły się pierwsze odgłosy. Wpierw szum oznajmiający odpalenie broni przez kapłankę i jednoznacznie potwierdzający, że jednak nie Saradriala postanowiła zejść do lochów. Ciekaw byłem przeogromnie, kogo licho przywiało, choć wątpiłem, aby ten ktoś zdołał przetrwać bez szwanku ataki miotaczem powietrznym.

Huk, za nim kolejny i jeszcze następny. Gdybym nie znał się wystarczająco dobrze, pomyślałbym, że jakimś cudem pomiędzy przeciwnikami wywiązała się zażarta szamotanina. Jednak znałem się na tyle, żeby rozróżnić łoskot uderzanego o coś ciała. Trzy razy, jakby powoli tracącą przytomność osobą uderzano w ściany z niemałym impetem. Przerwa zwiastowana krótką chwilą ciszy. Kobiecy jęk, a po głosie rozpoznałem wyraźnie kapłankę. Dostrzegłem, jak Godencco spiął się w oczekiwaniu na poznanie napastnika, podczas gdy ja rozważałem przybycie Deisano wraz z odsieczą. Tylko odgłosy walki, a raczej sposobu jej prowadzenia, w żadnym wypadku nie pasowały do moich wyobrażeń.

- Kurwa! Co jest?!

Godencco wykrzyczał z przestrachem po dłuższej chwili, odkąd usłyszeliśmy znacznie głośniejsze trzaski i łoskoty. Dopiero gdy uniosłem wyżej głowę, dźwigając spojrzenie, dostrzegłem leżącą bezwiednie na brudnej podłodze kapłankę. Bez cienia wątpliwości była martwa. Ostre kawałki czegoś, co ze znacznej odległości przypominało kryształki lodu, wystawały z ciała. Ubranie splamione miała krwią, zaś pod jej ciałem rosła kałuża wiadomego pochodzenia. Przełknąłem, nabierając pewności, że to nie Deisano wkroczyła do lochów i jednocześnie wątpiąc czy fakt ten mogę śmiało uznać za pocieszający.

Znów usłyszałem kroki. Stawiane nieśpiesznie, lecz w pewnym sensie z wrodzonym dostojeństwem. Na oświetloną podłogę przed celą padł cień, który rosnąc, przypominać zaczął kształtami sylwetkę kobiety. Zmuszając ciało do posłuszeństwa, odwróciłem głowę we właściwą stronę, zamierając z całkowitą pustką w głowie. Jakbym tego, kurwa, nie widział na własne oczy, w życiu bym nie uwierzył. Korytarzem prosto do nas zmierzała Tiris we własnej osobie.

- Zejdź mi z drogi – przemówiła, przystając w niewielkiej odległości od wejścia do celi.

- Jaja sobie ze mnie, kurwa, robisz?

- Więc odmawiasz? – zapytała.

Teraz nabrałem całkowitej pewności, że Megan nie była sobą. Cokolwiek jej zrobili, zatraciła własną duszę, wyzbywając się emocji. Serce omal nie pękło mi na pół, widząc Tiris w takim stanie, a także mając świadomość, że to ja nie ochroniłem mojej kobiety.

- Na sto pierdolonych sposobów – odparł, marszcząc twarz.

Pstryknął palcami, a płomyk z pobliskiej pochodni przeskoczył ponad jego dłoń. Wiedziałem, że zaatakuje moją kobietę ogniem w podobny sposób, jakim zadawał mi ból. Niestety zdawałem sobie również sprawę z tego, że w obecnym stanie nie będę zdolny udzielić jej wsparcia ani zasłonić własnym ciałem.

- Tis, nie – uleciało z moich ust bezwiednie, kiedy Godencco buchnął płomieniem prosto w kobietę. – Tis...

Nie miałem bladego pojęcia, jakim cudem Tiris nie została nawet draśnięta. Ciało szatynki zdawała się otaczać jakaś bariera dziwnego, niezidentyfikowanego pochodzenia. Czegoś takiego nie widziałem, nawet porównując osłonę z cieniutkimi kombinezonami do podróży w przestrzeni kosmicznej, które użytkował jeden z bardziej rozwiniętych ludów. Po pierwsze, kobieta nie miała na sobie żadnego specjalistycznego uniformu. Natomiast po drugie, tamte kombinezony były podatne na uszkodzenia, podczas gdy osłona Tiris zdawała się nie odkształcać pod wpływem wysokości temperatury ani intensywności skierowanego na nią ataku.

- Niemożliwe – padło z ust Godencco, kiedy zdał sobie sprawę, że nic nie wskórał. – Kim ty jesteś?

Tiris nie odpowiedziała. Zmrużyła oczy, przyglądając się celowi gotowemu do eliminacji. Wiem, ponieważ niejednokrotnie sam w ten sposób spoglądałem na swoje przyszłe ofiary. Jednak ona była iście przerażająca, przyjmując formę wypraną z emocji. Żadnej złości, fascynacji czy bodajby żalu. Oblicze szatynki sprawiało wrażenie wykutego w kamieniu. Pięknym i zacnym, lecz mimo wszystko w statycznym, niezmiennym i pozbawionym uczuć kruszcu.

Mrugnęła, a wokół niej znikąd pojawiły się białe, lśniące ostrza niewielkich rozmiarów. Zerknąłem odruchowo w kierunku denatki. Lód, którym ostatecznie zgładziła kapłankę Iskry, wirował spokojnie w otaczającym Tiris powietrzu. Mrugnęła drugi raz i jak na bezgłośnie wydaną komendę kryształki poszybowały w odgórnie wskazanym kierunku, wrzynając się w ciało Godencco boleśnie. Mężczyzna padł na kolana, łapiąc resztki oddechu, podczas gdy z ust wypłynęła krew. Nawet teraz oblicze Tiris pozostawało niezmienne, kiedy spoglądała prosto w twarz swojej kolejnej, bezlitośnie zamordowanej ofiary. Godencco po kilku sekundach padł do przodu, częściowo zagradzając wejście do celi.

Spojrzałem na Tiris, która budziła przerażenie także we mnie. I wcale nie chodziło o to, że zamordowała ani ile osób położyła trupem. Zrobiła to w obronie własnej oraz w mojej, chociaż to akurat należało do moich obowiązków. Największy lęk budziła obojętność kobiety oraz otaczający ją chłód. Ruszyła z miejsca, a mijając martwych kapłankę i Godencco wkroczyła do wnętrza celi. Przystanęła, jakby dopiero teraz dostrzegła mnie spętanego kajdanami wykutymi z senteruxu. Zimne dotychczas spojrzenie nabrało delikatniejszego, cieplejszego wyrazu, kiedy wykrzywiła usta w smutku na widok moich ran.

- Toris.

Dzielący nas odcinek minęła prawie że biegnąc, po czym złapała moją głowę w dłonie. Uniosła ją delikatnie, aby móc spojrzeć mi w oczy, podczas gdy cieszyłem się miękkim i ciepłym dotykiem jej skóry na moich policzkach. Przytknąłem czoło do czoła Megan, kiedy łagodnie opuszkami palców przesunęła po zakrwawionych na mojej twarzy miejscach. Momentalnie zauważyłem, jak błękitne oczy wypełniły łzy.

- Nic mi nie jest – powiedziałem cicho i słabo, powtarzając kolejno z odrobinę większym wysiłkiem nieco głośniej. – Nic mi nie jest, skarbie.

Załkała, pozbywając się murów, które najwyraźniej wzniosła, walcząc o przetrwanie. Pocałowała mnie, ostrożnie łącząc nasze ust, jakbym lada moment miał zniknąć, rozpływając się w powietrzu. Nie miałem sił, a mimo to czułem, jak w obecności Tiris mi ich przybywa. Gotów byłem nawet pokusić się o stwierdzenie, że nieznanym sposobem czerpałem energię od stojącej przy mnie kobiety. Gdy przerwała nasz pocałunek, przede wszystkim poczułem ukłucie zawodu. Nie preferowałem czułości przykuty kajdanami z niezniszczalnego metalu do ściany, ale w chwili obecnej miałem ten fakt gdzieś, jeśliby tylko całowała mnie nadal.

- Musimy cię jakoś rozkuć – powiedziała, przypatrując się kajdanom zapiętym na nadgarstkach. – Jest tu jakiś klucz?

Pokręciłem głowa. Prawdę powiedziawszy, nie miałem pojęcia czy gdzieś w pobliżu nie leżał. Westchnęła, oglądając dokładnie metal i przesuwając po nim opuszkami palców, kiedy nas oboje dobiegł dochodzący z góry dźwięk. Kroki stawały się coraz wyraźniejsze. Słyszeliśmy stłumione głosy wskazujące na czyjąś krótką wymianę zdań. Po chwili ktoś wchodził do lochów, a Meg zesztywniała, wbijając wzrok intensywnie w kierunku, skąd niedawno sama przyszła z tak efektownym wejściem. Uniosła dłoń, kierując jej wnętrze w tamtą stronę i oddychając z ulgą, gdy naszym oczom ukazała się Deisano oglądająca otoczenie z szeroko otwartymi oczami oraz ustami. Obojętny zazwyczaj wyraz twarzy zastąpił szok oraz niedowierzanie. 

- Lady Tiris – powiedziała drżącym głosem. – Wielkie nieba.

Nie czekaliśmy długo, zanim podbiegła do nas, wkraczając do celi. Tuż za nią podążało troje moich ludzi, członków załogi z dzierżonym jawnie w dłoni uzbrojeniem. Wszyscy jak jeden mąż oglądali wyniki walki, spoglądali na leżące nieruchomo ciała i bez wątpienia zachodzili w głowę, co się tutaj właściwie wydarzyło.

- Trzeba otworzyć kajdany – Tiris przerwała ciszę.

- Poszukam klucza – stwierdziła Deisano, ruchem ręki nakazując to samo reszcie. 

Nie zrobiła kroku, kiedy Meg złapała ją za rękę, zatrzymując w miejscu.

- To bez sensu, klucz może być wszędzie i wcale nie tutaj. – Deisano wyglądała, jakby miała ochotę jawnie i głośno się nie zgodzić z opinią Tiris, gryząc się najwyraźniej w język. – Pomóż mi go przytrzymać, ty też – zwróciła się do jednego z mężczyzn.

- Ale Tiris...

- Rozerwę kajdany – zapewniła. Przyłożyła palec do jednej bransolety, a kiedy Deisano usiłowała wypowiedzieć bodajby słowo, ta pękła, przepoławiając się w miejscu łączenia. – Trzymaj go.

Mężczyzna bez wahania i słowa sprzeciwu pomógł mi utrzymać się w pozycji pionowej, podczas gdy Tiris zajęła się drugą bransoletą opinającą ciasno mój nadgarstek. Z trudem łapałem oddech, zdając sobie sprawę, że wbrew pozorom doznałem poważnych obrażeń, a przetransportowanie mnie na statek może okazać się co najmniej problematyczne. Moja kobieta jednak skupiła całą swoją uwagę na pozostałych dwóch bransoletach zaciskających się na moich kostkach.

- Ostrożnie – rzekła Deisano z nutką obawy w głosie, podpierając mnie o swoje ramię. – Tiris, nie wiem czy przeniesienie Torisa w tym stanie na statek to dobry pomysł.

- Nie jestem... kaleką – wysapałem.

- Zdrowy też nie jesteś – żachnęła Tiris. W tym momencie przypominała już niemal w pełni kobietę, z którą nie tak dawno temu sprzeczałem się o zdolności oraz zamiary Sabiana. – Uleczę cię.

Miałem zaprotestować, gdy poczułem, jak przepływa do mnie energia. Tiris była szybsza niż moje protesty. Zanim powiedziałem cokolwiek, przycisnęła dłonie do mojego ciała, oddając mi własną siłę witalną. Przyznać musiałem, że posiadała jej jeszcze całkiem sporo. Nie odzyskałem w pełni sił, lecz nabrałem ich wystarczająco, aby z pomocą ledwie jednej osoby iść samodzielnie dalej. Co więcej i co z pewnością dziwniejsze, moje rany oraz rozcięcia nie zagoiły się, lecz zostały zasklepione przez lodowe opatrunki nałożone w odpowiednich miejscach niczym szczelnie przylegające plastry.

Postanowiłem koniecznie porozmawiać później poważnie z Tiris. Ciekawiło mnie, gdzie i jak poznała takie sztuczki. Wcześniej nigdy nie zauważyłem, żeby posiadała jakiekolwiek wybitne umiejętności, podczas gdy w przeciągu kilku minut mogłem obserwować nadzwyczajne zdolności kobiety na własne oczy wielokrotnie. Meg miała zamknięte oczy, nadal jeszcze kończąc rozpoczętą rekonwalescencję mojej osoby w trybie przyśpieszonym, kiedy za jej plecami nieoczekiwanie padło na ziemię z łoskotem dwoje naszych ludzi. Podskoczyła na dźwięk upadających ciał, odwracając się w ich kierunku.

Godencco trzymał w dłoni zakrwawiony sztylet, uśmiechając się szaleńczo do nas. Stał w pobliżu zapalonej pochodni, ledwie trzymając się na nogach. Co gorsze, moja Tiris również zdawała się wycieńczona, czego sprawką znów bez wątpienia byłem ja. Część energii zużyła na ratowanie mnie, część po prostu przekazała mi, by doprowadzić moje ciało do stanu względnej używalności. Nic dziwnego, że aktualnie dyszała zmęczona, łapiąc sama z trudem powietrze. 

         * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * 

Jesteście ciekawi, co stanie się dalej? 
Tak? Nie? Wiecie? ;)

Zanim się obejrzałam, licznik wybił 3 tysiące wyświetleń :)
Ślicznie Wam dziękuję, bo to Wasza zasługa... ❤️💙💙

Czekam na Wasze komentarze :) 
Za każdą aktywność jestem niezmiernie wdzięczna <3 

Continue Reading

You'll Also Like

10.1K 294 21
Współczesne niewolnictwo nie jest piękne i kolorowe jak historie na Wattpadzie i w harlekinach. To bitwa o życie i zachowanie godności w najgorszych...
495K 9.4K 36
Ona-27lat,ambitna, Pani prawnik jedną z 10 najlepszych studentów na roku,porzucona 3 dni przed wymarzonym ślubem ,buduje wokół siebie mur który ma ją...
81.8K 7.7K 79
~~~ - Może lepiej by było, gdybyś zaproponował to Glizdogonowi? Raczej nikt nie będzie podejrzewał go o strzeżenie waszej tajemnicy, a mnie wezmą na...
170K 3.6K 50
Jest to kontynuacja książki ,,Hailie Monet powiedziała TAK" stworzonej na podstawie książki ,,Rodzina Monet". Historia opowiada o dalszych kolejach l...