20. URTARO

650 62 133
                                    

Uznać, że Megan była zła, stanowiło jawne niedopowiedzenie. Nawet gdybym stwierdził, że pałała wściekłością, nie oddałbym w pełni ogromu jej uczuć. Uczuć, które wyczułem instynktownie poprzez łączącą nas więź dopiero, kiedy łamiącym się głosem zarzuciła, że nie ma dla mnie niemożliwości. Zrobiła to jednak z tak silnym rozgoryczeniem wydzierającym z użytych słów, że moje czarne serce prawie pękło na milion drobnych kawałków.

Vurtia wspomniała, że Meg zaczęła kompletnie unikać rozmów na mój temat. Nie mogłem jednak wcześniej zająć się tą sprawą, ponieważ musiałem dopiąć do końca sytuację z ojcem. Niestety zgodnie z podejrzeniami, nie skontaktował się ze mną, żeby wymienić plotki czy zwyczajnie porozmawiać jak ojciec z synem. On również słyszał o podróży księcia Sabiana, zatem pragnął koniecznie upewnić się, że zostanie ugoszczony na Ziemi, jak przystało na obecnie najwyższego kapłana Iskry.

Bowiem nie wiedziałem, że w ostatnich dniach zmarł ojciec Sabiana, pozostawiając wszystko w spadku najstarszemu synowi. Bogactwo, kapłaństwo i przede wszystkim władzę. Obecnie Sabian, zgodnie z merytoryką, nie piastował już stanowiska ledwie księcia, ale króla Quintoyc, pełniąc przy tym wszelkie równoległe funkcje. Choć koronacja miała odbyć się dopiero po jego powrocie na rodzimą planetę z podróży dyplomatycznej, jak to raczył powiadomić swoją matkę oraz wszystkich dworzan.

Coś jednak nie pasowało w tym wszystkim, ale bez względu na chęci nie posiadałem aktualnie brakującego elementu układanki. Król i najwyższy kapłan Iskry umiera, a jego syn i dziedzic zarazem postanawia ruszyć w odległą dyplomatyczną podróż, zamiast sięgnąć po należny mu przydział. Co więcej, za cel podróży obrał odległą Ziemię, którą przez długi czas wyłącznie obserwowano, uznając ludzi najpierw za niegodnych wstąpienia w szeregi galaktycznego sojuszu, a później za zbyt mało rozwiniętych.

Ostatecznie dopiero niedawno wielka Rada Panteo postanowiła przychylić się całkowicie do prymitywnych istot zamieszkujących planetę, dając im szansę i stwarzając warunki potrzebne do zdobycia chwały innych, znanych we wszechświecie nacji. Fakt ten również nie dawał mi spokoju, bowiem wielokrotnie Panteo wyciągało dłoń do prymitywnych Ziemian, niemniej jednak zawsze z marnym efektem końcowym. Stąd też współcześni powtarzali pomiędzy sobą legendy o przybyszach z kosmosu, zaś im dawniej sięgały legendy, tym mocniej nazywali ich bóstwami.

Bóstwami przynoszącymi ludzkości dobra technologii i odkrywającymi arkana medycyny, astrologii czy innych nauk. Dbały one o rozwój nie tylko fizyczny, ale ponoć również duchowy, nauczając pojęć jedności i braterstwa. Co wybitniejszym podobno wskazywali ezoteryczną ścieżkę prowadzącą do odkrycia własnego ja, ale także kosmicznych ścieżek wspaniałości. Bóstwami, które nie wahały się także zniszczyć stworzonej cywilizacji, jeśli ta nie spełniała ich kryteriów, jak rzekomo miało to miejsce w przypadku zatopionej Atlantydy podobno współcześnie spoczywającej głęboko w niezbadanych odmętach oceanów.

Nie mogłem jednak rozwiązać problemu, nie posiadając wystarczającej ilości danych. Zbyt wiele pytań kłębiło się w mojej głowie i zbyt mało zadowalających odpowiedzi. W tej kwestii niezwykle mocno różniłem się od poprzedników, bowiem zazwyczaj Toris miał działać, kreśląc swą historię krwawą drogą zaściełaną truchłami. O ile moją drogę stanowił krwawy szlak, o tyle ja nie działałem bezmyślnie. Nie w każdym wypadku. Takim właśnie wypadkiem była rozwijająca się sytuacja, w której pomimo ogarniającego mnie wkurwienia na brak danych, postanowiłem cierpliwie czekać, zdobywając niezbędne do reakcji informacje. Coś jednak matka przekazał mi w genach.

Szczególnie że obecnie stawka, o jaką grałem, była zbyt wysoka. Każdy Toris miał setki, o ile nie tysiące wrogów, chcących zakończyć panowanie Zdobywcy. Nie stanowiłem wyjątku. Najkorzystniejszym starciem z przeciwnikiem było prywatne rendez-vous sam na sam bądź sam przeciw setkom. Niestety pierwszy wariant praktycznie nie wchodził w rachubę, ponieważ nikt przy zdrowych zmysłach nie ośmieliłby się wystąpić jawnie i samotnie przeciwko Torisowi. Drugi wydawał się bardziej prawdopodobny, jednak bez wahania stawiłbym czoła całej armii, wychodząc z tego starcia zwycięską ręką. Być może potrzebowałby później przyśpieszonej terapii w komorze medycznej, ale to akurat nie stanowiło problemu, kiedy cały kosmos drżał na dźwięk twojego imienia.

Sięgając Gwiazd. Megan. TOM I [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz