10. MEGAN

687 69 104
                                    

Skierowałam natychmiast głowę w kierunku, skąd dochodził znajomy głos, spojrzeniem natrafiając na potężną sylwetkę kakensarka. Bez dwóch zdań nie sprawiał wrażenia zadowolonego, przez co bardziej mimowolnie aniżeli świadomie objęłam się rękoma, nieznacznie cofając. Tymczasem stojąca przy mnie kobieta nawet nie drgnęła, a co więcej, promienny uśmiech widniejący na jej twarzy nie zelżał ani odrobinę, co powinno nastąpić również automatycznie na widok twarzy podchodzącego do nas bruneta.

- Urtaro – przywitała się głośno i odważnie. – Właśnie szłyśmy do ciebie.

- Laylei miała ją przyprowadzić...

- Dałam jej wolne – oznajmiła, wchodząc mu w słowo i kompletnie nie okazując przy tym strachu przed gigantem. Najwyraźniej doskonale się znali.

- ...dziesięć minut temu.

- Och – rozbrzmiało po raz któryś już dzisiaj z ust dziewczyny. Zerknął na mnie swym surowym spojrzeniem, w którym przez raptem mrugnięcie oka dostrzegłam niezidentyfikowane uczucie, po czym ponownie skupił uwagę na towarzyszce. – Nie miałam pojęcia, że minęło nam już tyle czasu, prawda Meggy?

- Meggy – powtórzył cicho, jakby smakował moje nowe zdrobnienie. Nie krył przy tym zaskoczenia. Następnie odwracając się do nas tyłem i ruszając przed siebie, jakby nic specjalnego się nie stało, oznajmił zwyczajnie: - Rebres stygnie.

- Chodź, Meggy.

- Wolałabym jednak... - Złapała mnie za rękę, kompletnie mnie nie słuchając.

- Zimny rebres jest ohydny i wierz mi, lepiej go wtedy nie jeść.

Wierzyłam na słowo. W sumie co innego mi pozostało. Mogłam jedynie iść tam, dokąd zaprowadzi mnie limonkowa dziewczyna oraz wierzyć jej na słowo. Szczęśliwie już po chwili dotarliśmy do przestronnego, a co więcej niezwykle jasnego pomieszczenia. Pierwszy raz dostrzegłam okna, niemal zamierając na widok rozciągającego się na zewnątrz cudownego i przede wszystkim kolorowego ogrodu. W zasadzie wszystkie trzy ściany skonstruowane zostały w sposób pozwalający podziwiać zewnętrze, natomiast na środku pomieszczenia umiejscowiono elegancki stół zgrabnie unoszący się ponad ziemią w powietrzu.

Prowadzona wciąż przez niewiastę, podeszłam do wyznaczonego mi miejsca, gdzie na srebrzystym blacie czekało już gustowne nakrycie. Nie jedno, lecz aż cztery kompletne nakrycia. Urtaro usiadł u szczytu stołu na monumentalnym siedzisku. Doszłam do wniosku, że wszystkie meble dla niego robiono na specjalne zamówienie, ponieważ nasze siedziska znacznie różniły się rozmiarem. Kobieta puściła moją dłoń i ruszyła przed siebie, zajmując miejsce na wprost mnie, przez co postawny mężczyzna zasiadał pośrodku nas. Po mojej lewej stronie znajdowało się puste nakrycie pozostawione dla osoby, której wciąż brakowało przy stole, co niezmiernie mnie zdziwiło, biorąc pod uwagę nietolerowanie przez bruneta spóźnień. Osunęłam się na miejsce w ciszy.

Kiedy do środka weszło dwoje kakensarków, wzdrygnęłam się. Niby współistniałam już pomiędzy nimi, mając do czynienia z różnymi klientami Laterny, jednak wciąż reagowałam podświadomie wzmożoną czujnością na ich obecność. Urtaro jednak nie mogłam oszukać, co pozwolił mi wywnioskować, ściskając z wyczuciem moją prawą dłoń spoczywającą na blacie. Zerknęłam kątem oka na mężczyznę nieco zdumiona gestem, później na siedzącą naprzeciw rozanieloną Vurtię i ponownie na niego. Dostrzegłam, jak nieznacznie i niemal niezauważalnie unosi kącik ust, nie spuszczając cały czas ze mnie spojrzenia czekoladowych oczu. Swoją drogą wolałam, kiedy nie błyszczały czerwienią jak teraz. Odwróciłam głowę, ponownie spoglądając na puste nakrycie i wolne miejsce.

- Nie musisz się bać – poinformował, kiedy tuż obok pojawił się kakensark nakładający przyrządzone danie. Pachniało wybornie, chociaż wyglądało jak zmielona paćka warzywna solidnie wykąpana w jasnobrązowym sosie, jednocześnie nie odrzucając wyglądem.

Sięgając Gwiazd. Megan. TOM I [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz