46. MEGAN

427 47 62
                                    

Zgodnie z oczekiwaniami wodna rezydencja jej wysokości była pilnie strzeżona. Wcześniej, kiedy eskortowana przez czwórkę kapłanek zmierzałam tędy z Torisem na proszoną kolację, nie rozglądałam się aż tak po otoczeniu. Teraz od tego zależało moje życie, chociaż po prawdzie zaczynałam potężnie wątpić czy istota, jaka opanowała moje ciało bez większego wysiłku, pozwoliłaby mi na śmierć. W takim przypadku wszyscy dotąd zabici przeze mnie wyznawcy Iskry zginęliby na marne i bez żadnej celowości.

Straż kapłańska pilnująca głównego wejścia zareagowała na moją obecność natychmiast. Nakazali stanąć, zwołując resztę, aczkolwiek odniosłam wrażenie, że wiele z nich zbiegło się z własnej woli. Jeszcze nie wiedzieli, do czego byłam zdolna. Tymczasem nie zamierzałam się ograniczać, a przynajmniej zdawałam sobie sprawę, że ta druga ja tego nie brała pod uwagę.

- Czego chcesz? – zapytała jedna z kapłanek.

Powoli zdumiewało mnie, że większość napotkanych przeze mnie osób na Quintarze było żeńskiej płci. I chociaż fakt ten usprawiedliwiać częściowo mogłam naprawdę późną porą, a może nad wyraz wczesną, to jednak rzadko spotykało się aż tyle kobiet służących w armii. Aczkolwiek mogłam mylnie postrzegać rzeczywistość na Quintarze, patrząc przez pryzmat zasad oraz stereotypów panujących na Ziemi, gdzie tego typu zajęcia przypadały głównie mężczyznom.

- Chcę się widzieć z Saradrialą – rzekłam głośno żądanie.

- Chyba z królową Saradrialą – poprawiła mnie pytająca wcześniej kobieta o włosach w kolorze spalonego blondu. – Zawróć i idź, skąd przyszłaś.

Ostatnie słowa jasno dawały do zrozumienia, że nie wiedziały o niczym. Dla nich byłam kobietą, która być może odrobinę wcześniej przekraczała próg rezydencji, ale niekoniecznie. Równie dobrze mogłam tylko ją przypominać z wyglądu. W każdym razie nie widziały we mnie księżniczki, potomkini oraz dziedziczki królów, kapłanki Iskry ani nawet jednej z nich. Byłam intruzem, który dobrowolnie wkroczył na teren posesji, zaburzając tutejszy spokój.

- Pójdę – zapewniłam, nadal przemawiając głośno. – Gdy tylko Sariadriala mnie wysłucha.

Ciemnowłosa niewiasta stojąca ramię w ramię przy przemawiającej pochyliła się ku niej, szepcząc coś cicho. Być może sugerowała, że powinni mnie wpuścić. Inną alternatywą stanowiła możliwość rozważania, w jaki sposób skutecznie przegnać mnie z terytorium królewskiej rezydencji. Chociaż również ta wersja mogła być błędna. Stojącą nieznacznie za mną Hakitę mogły uznać za omen, znak bez dołączonej interpretacji.

- Idź i wróć jutro – nakazała blondynka. Zrobiłam krok w przód, natomiast strzegące rezydencji kapłanki sięgnęły po broń. Widząc włócznie w rękach większości z nich, stwierdziłam, iż królewska straż jest wyjątkowo słabo wyposażona. – Nie podchodź! Jeszcze jeden krok i wystrzelimy.

Zatem włócznie wcale nie należały do broni tnącej, lecz do palnej. Rozejrzałam się po gromadzie strażników, oceniając w locie własne szanse. Podskórnie czułam, że starcie zakończy się jatką pełną krwi, bólu i śmierci. Eksterminacja, rozbrzmiało w głowie, dając jednoznaczny obraz na toczące się dalej tą ścieżką wydarzenia. Wykonując nieznaczny skręt tułowia, obdarzyłam trwającą przy mnie Hakitę nieustępliwym spojrzeniem.

- Ta broń emituje pociski powietrzne – poinformowała cicho, jakby czując, jakie pytanie trawi mój mózg.

- Stań za mną, Hakito – poleciłam wypranym z emocji głosem.

Zdawałam sobie sprawę, że tylko osłaniając kobietę, będę w stanie ocalić ją przed zagrożeniem. Nie zasłużyła na śmierć, chociaż po prawdzie wątpiłam, by sprawa inaczej przedstawiała się w przypadku stojących przede mną kapłanek. Jednak na ich twarzach odmalowywała się wyłącznie zaciętość i pełna gotowość do poświęcenia w imię wyższego dobra, które uważali za ochronę Saradriali.

Sięgając Gwiazd. Megan. TOM I [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now