24. URTARO

722 61 74
                                    

Jeśli miałbym opisać raj, to właśnie niedawno go, kurwa, opuściłem. Miejsce albo raczej czas, gdzie błogostan oraz ekstatyczna przyjemność zlewały się w jedną spójną całość niczym barwy farb na palecie artysty. Moja Meg bez cienia wątpliwości była aniołem, który łaskawie i dobrodusznie objawił mi bramy niebios, ukazując w pełni majestatu błogosławieństwo najwyższych bóstw wszechświata. Jeśli Iskra faktycznie istniała i była tak wspaniała, jak twierdzili jej kapłani, to Megan musiała być jej ludzkim, fizycznym uosobieniem.

W chwili obecnej czułem się absolutnie doskonale, wspaniale, cudowne i perfekcyjnie. Ponadto nie potrafiłem nawet określić czy przyczyną mojego niebywałego samopoczucia jest fakt, że Tiris głośno i wyraźnie wybrała mnie, rezygnując przy tym z dotychczasowego życia oraz więzi, czy może... Nie, z całą pieprzoną pewnością nie może. Byłem absolutnie pewien, że po obejrzeniu relacji z pokoju Claudii rozpierała mnie duma, ale ani nawet w ćwierci nie czułem się tak fenomenalnie wspaniale jak teraz.

I pomyśleć, że to ja miałem nagrodzić Tiris, podczas gdy w obecnej sytuacji nie miałem tak naprawdę nic, co mógłbym jej podarować. Byłem jedną z najbogatszych istot galaktyki, a nie mogłem podarować mojej partnerce nic, co bodajby w połowie byłoby tyle warte co sama jej obecność. Megan naprawdę była wyjątkowa pod każdym względem. Zasługiwała więc na znacznie więcej aniżeli kolia z asardangu, najbardziej błyszczącego, delikatnego i zarazem trwałego materiału w znanym wszechświecie czy perły kerembrynskie wyławiane z głębin jezior zawieszonych między trzema planetami układu Kermo i dryfujących w przestrzeni.

- Dlaczego się tak uśmiechasz? – spytała, zerkając na mnie.

Nawet teraz wyglądała jak pieprzona królowa, przed którą powinienem bić pokłony. Istna bogini zbyt wspaniała, ażeby zostać zmuszoną do przebywania ze mną w jednym pomieszczeniu. Przesunąłem miękkim ręcznikiem po wilgotnej skórze partnerki, ścierając z niej pozostałości po naszej pierwszej, wspólnej kąpieli. Początkowo posiadała niewielkie opory przed tym, abym pomógł jej osobiście w pielęgnacji, jednak po tym co pomiędzy nami zaszło, zabrakło jej sensownych argumentów.

- Powiedziałbym, że ze szczęścia – odparłem, osuszając delikatnie jej plecy. – Ale ta odpowiedź nie oddaje nawet po części prawdy.

Uśmiechnęła się, pąsowiejąc. Przytrzymała ręcznik, owijając się nim po chwili, lecz nie zwerbalizowałem sprzeciwu. Naturalnie wolałbym, żeby bez krępacji chodziła przy mnie odsłonięta, jednak najwyraźniej na dostąpienie tego zaszczytu wciąż musiałem jeszcze trochę poczekać. Cóż, miałem czas. Zwłaszcza teraz mogłem czekać, ponieważ żadna siła we wszechświecie już nie mogła zmienić faktu, że Tiris Megan Morigan należała do mnie.

- Pasuje ci – stwierdziła, odwracając się powoli do mnie. Przechyliłem nieznacznie głowę, posyłając niewiaście pytające spojrzenie. Uśmiech szatynki na moment nieco stężał, zanim ponownie przybrał swój naturalny blask, przenikając nim aż do błękitnych oczu. Wiedziałem doskonale, że byłem temu całkowicie winien. Nie skarżyła się głośno, ale miałem oczy i nie należałem do najgorszych obserwatorów, przyuważając każde sztywniejsze poruszenie się kobiety bądź każde nienaturalne napięcie jej mięśni. Szkopuł polegał na tym, że chociaż nic nie mówiła, Tiris była obolała. Odnosiłem nawet wrażenie, że konwersacją usiłuje odciągnąć uwagę od niedogodności. – Ten uśmiech.

- Jestem pewny, że znacznie częściej będziesz go oglądać, Tiris.

Nie odpowiedziała, przynajmniej nie czyniąc tego od razu. Skinęła głową, przyjmując moje zapewnienie do wiadomości, po czym ponownie odwróciła się i ruszyła przed siebie. Powoli i ostrożnie, jak obecnie wykonywała każdy ruch. Docierając do przejścia oddzielającego łazienkę od sypialni, zerknęła na mnie ostatni raz przed przestąpieniem progu, stwierdzając jednocześnie z niewielkim żalem.

Sięgając Gwiazd. Megan. TOM I [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz