Sięgając Gwiazd. Megan. TOM I...

By LexisBerg

32.6K 3K 4.5K

Ziemia po potężnej wojnie z przedstawicielami obcych ras. Kakensarki cywilizujące Ziemian, choć ci uważają ic... More

1. MEGAN
2. MEGAN
3. MEGAN
4. URTARO
5. MEGAN
6. URTARO
7. MEGAN
8. URTARO
9. MEGAN
10. MEGAN
11. URTARO
12. MEGAN
13. URTARO
14. MEGAN
15. Megan
16. URTARO
17. MEGAN
18. URTARO
19. MEGAN
20. URTARO
21. MEGAN
22. URTARO
23. MEGAN
24. URTARO
25. MEGAN
26. URTARO
27. MEGAN
28. URTARO
29. MEGAN
30. MEGAN
31. MEGAN
32. URTARO
33. MEGAN
34. MEGAN
36. MEGAN
37. URTARO
38. URTARO
39. MEGAN
40. URTARO
41. CLAUDIA
42. MEGAN
43. CLAUDIA
44. MEGAN
45. CLAUDIA
46. MEGAN
47. URTARO
48. URTARO
49. MEGAN

35. URTARO

553 54 94
By LexisBerg

Zabranie ze sobą w podróż Claudii nie zapowiadało się jednym z lepszych pomysłów. Niemniej jednak w zasadzie zostałem postawiony pod ścianą przez wymagania Tiris, która bez dwóch zdań nie zamierzała odpuścić. Szczęśliwie dzięki wcześniejszym prognozom Deisano byłem niejako odpowiednio przygotowany na sam pomysł, żeby zabrać ze sobą kuzynkę partnerki. Choć nawet i bez przewidywań służącej prośba Meg nie wprawiłaby mnie w zdumienie. Wbrew pozorom to posunięcie cechowała wysoka logika.

Szczęście w nieszczęściu, Claudia nie była głupia, przez co nie plątała się pod nogami ani nie wchodziła mi w drogę. W ciągu minionych niespełna trzech tygodni widziałem ją raptem kilka razy, pomijając posiłki spożywane w kantynie. Jak na dłoni widać było, że gdyby była matką Tiris zamiast jej kuzynką, nie uznałaby mnie za zięcia marzeń. Cieszyłem się zatem, że o uznanie tej kobiety wcale nie musiałem zabiegać. Nie zamierzałem męczyć się dodatkowo w tej kwestii, ponieważ miałem wystarczająco dużo problemów na głowie. Aczkolwiek mimowolnie czekałem też, aż Vurtia wspomni o jakimkolwiek niestosownym zachowaniu mniej lubianej przez nas Ziemianki. Wszak na opinię ciężko sobie zapracowała w ciągu tygodni przebywania w mojej ziemskiej rezydencji.

- O czym tak intensywnie myślisz? – mruknęła Tiris.

W pierwszym odruchu zamierzałem zaprzeczyć. Jednak fakt, że nie dostrzegłem przebudzenia mojej kobiety świadczył sam za siebie. Natłok kotłujących się w głowie myśli nie tylko przytłaczał, ale też skupił całą uwagę. Westchnąłem, poprawiając się nieznacznie. Wsuwając głębiej rękę pod głowę, wypiąłem nieznacznie pierś, na której spoczywała głowa leżącej przy mnie niewiasty. Przysunąłem rękę, przyciągając jej ciało bliżej, jakby to w ogóle jeszcze było możliwe, po czym delikatnie zacząłem przesuwać palcami po gładkiej skórze. Mruknęła, wtulając się bardziej i mocniej przyciskając policzek do grubej skóry.

Zaprawdę, Meg stanowiła rzeczywistą enigmę. Tajemnicę, którą zarazem chciałem rozwikłać, jak również odczuwałem lęk przed poznaniem jej. Jeszcze do niedawna sądziłem, że opuszczenie Ziemi wywrze na kobiecie wrażenie, które będę musiał starannie zasklepiać niczym świeżą, bolesną ranę. Tymczasem ani wylot, ani nawet podbijanie kosmosu nie zmieniło punktu widzenia Meg, chociaż mawiali, że ten zależy wyłącznie od miejsca siedzenia. Megan natomiast emanowała klasą, opanowaniem i majestatem bez względu na to, gdzie przebywała.

Nie powtórzyła pytania, cierpliwie czekając, aż udzielę odpowiedzi. Zerknąłem niżej, patrząc prosto w błękitne oczy i krzyżując nasze spojrzenia w połowie drogi. Meg przyglądała mi się z uwagą oraz uczuciem, które zacząłem dostrzegać jakiś czas przed naszym pierwszym zbliżeniem. Chociaż wtedy jeszcze usiłowała je zamaskować, prawdopodobnie nie przyznając się do niego również przed sobą.

- Aktualnie?

- Yhym – przytaknęła kolejnym mruknięciem.

Zastanawiałem się czy wciąż była senna, czy może celowo wodziła mnie na pokuszenie. Tiris doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jaką reakcję wywoływały jej pomruki. Poruszyła się, układając wygodniej i jednocześnie prężąc nieznacznie okryte ciało, czyniąc to jakby od niechcenia, przypadkiem podczas leniwego przeciągania. Jakim cudem nie urodziła się na Catos, przypominając pod wieloma względami rasową kotkę, stale wprawiało mnie w niemałe zdumienie.

- Myślałem o twojej kuzynce – przyznałem.

Meg uniosła głowę, podpierając się dłonią umiejscowioną wygodnie na moim torsie. Patrzyła na mnie przez moment w milczeniu, marszcząc przy tym brwi. Wręcz namacalnie czułem obracające się w jej głowie trybiki, kiedy usiłowała rozgryźć cel moich rozmyślań, a utworzone u nasady nosa niewielkie V tylko potwierdzało moje domysły. Ani na moment nie oderwała ode mnie wybitnie błękitnego spojrzenia. Odniosłem wręcz wrażenie, jakby usiłowała przewiercić nim na wylot równocześnie moje ciało, duszę, a nawet zaprawionego w rozlicznych starciach ducha.

- Chyba nie zrobiła nic... niestosownego?

- Nie – przyznałem, uspokajając tym samym partnerkę. – Jest grzeczna i to mnie właśnie dziwi.

- Cóż, Claudia potrzebuje czasu, żeby przywyknąć.

- Nie przepada za mną.

- Ty za nią też nie – odparowała bez głębszego zastanowienia. – Ale chyba nie przejmujesz się tym?

- Nie – stwierdziłem. Faktycznie, mało co obchodziło mnie zdanie człowieczka, który nic dla mnie nie znaczył. Gdyby nie Megan, Claudia dalej tkwiłaby w tamtej zapyziałej norze nazywanej mieszkaniem, usiłując utrzymać się wszelkimi sposobami. – Cieszy mnie, że nie sprawia problemów.

- Wiesz? Samo stwierdzenie, że Claudia mogłaby nastręczyć problemów wielkiemu Torisowi brzmi nawet zabawnie.

- Raczej śmiesznie, skarbie – sprecyzowałem, zachowując stanowczy ton głosu i równie stateczny wyraz twarzy. – Jednak zastanawiam się, co z nią zrobić.

- Nie rozumiem. – Meg zlustrowała mnie spod półprzymkniętych powiek. Bez wątpienia zinterpretowała mój dylemat na swoją modłę, jaka nie do końca odzwierciedlała stan rzeczywisty. W sumie zrobiła to nie pierwszy raz i z pewnością nie ostatni. – Co masz dokładnie na myśli?

- Nic konkretnego.

- Urtaro – ponagliła, nie pozwalając się zbyć brakiem dokładnej odpowiedzi. Cała Tiris. Konkretna i zadziorna. I nieustępliwa. Uwielbiałem, kiedy wymawiała moje imię z takim zawzięciem, choć prawdę powiedziawszy, zawsze dźwięk mego imienia wypływającego spomiędzy warg partnerki stanowił niebiańską symfonię. Wątpiłem, ażeby ktokolwiek kiedykolwiek mógł ją ugiąć, nie wspominając nawet o rzuceniu na kolana. Tiris stanowiła prawdziwie trudnego przeciwnika o wyjątkowo silnym charakterze oraz zaciętości, jakiej pozazdrościć mógł niejeden znamienity wojownik grasujący po odmętach galaktyki. – Co chcesz zrobić Claudii?

- Absolutnie nic – przyznałem, przytrzymując podnoszącą się niewiastę. Ona bez wątpienia była silna psychicznie, dlatego tym mocniej cieszyła mnie moja siła fizyczna. Skoro nie potrafiłem znaleźć dostatecznie dobrej metody, żeby poniekąd przymusić ją do działania wedle mego życzenia, mogłem przynajmniej od czasu do czasu posiłkować się siłą własnych mięśni. – Zastanawiam się, co zrobić z nią, a nie jej.

Nie pasowało mi, że próbowała się ode mnie odsunąć. Żaden dystans obecnie mnie nie zadowalał. Zresztą w każdym momencie pragnąłem trzymać Tiris maksymalnie blisko siebie, jakby od tego zależało jej życie. Albo moje, co było bardziej prawdopodobną wersją. Ona beze mnie przetrwałaby bez większego trudu, względem tego nie miałem wątpliwości, lecz moja dalsza egzystencja zależała tylko i wyłącznie od kaprysu tej małej istotki. Smutne, a jednak nieprzeciętnie prawdziwe.

- Nie mów do mnie zagadkami, Urtaro. Dobrze wiesz, jak bardzo nie znoszę niejasności – powiedziała kobieta, z którą początkowo łączyła mnie wyłącznie relacja pełna niejasności oraz niedopowiedzeń. Powstrzymałem parsknięcie śmiechem na wspomnienie, z jaką zaciętością trzymała się wersji, w jakiej odgrywałem rolę klienta.

- Lada dzień będziemy na miejscu.

- Wiem – potaknęła.

Megan spięła się nieznacznie. Denerwowała się nadchodzącym wydarzeniem być może najbardziej z nas wszystkich, co po prawdzie nie zaskakiwało mnie tak bardzo, jak tego oczekiwałem. Nie licząc mało oficjalnego spotkania z Sabianem w gabinecie naszej ziemskiej rezydencji, ceremonia koronacji tego irytującego dupka miała stanowić pierwsze publiczne wystąpienie Tiris. W końcu chodziło o najważniejsze wydarzenie wszystkich wyznawców Iskry w całym wszechświecie. Nic dziwnego, że każdy prawdziwie wierny pragnął osobiście wziąć udział w przedsięwzięciu.

Niewykluczone, że Megan miała na Quintarze również spotkać oraz poznać moich rodziców, o czym wolałem nie informować zawczasu partnerki. Obecnie i tak wystarczająco się denerwowała, więc postanowiłem nie dokładać jej dodatkowych zmartwień. Szczególnie że poznanie moich rodziców stanowiło wyłącznie pewną ewentualność, do której wcale nie musiało dojść. Jeszcze.

- Jeśli mam być szczery, nie wiem, co będzie lepszym rozwiązaniem dla nas i dla niej jednocześnie. Zostawić ją na statku, zabrać do rezydencji czy zezwolić na udział w ceremonii.

- Udział w ceremonii? – Meg powtórzyła, nie kryjąc zdumienia. – Jakoś nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł.

- Nie chcesz, żeby zgarnęła na siebie całą uwagę, na jaką zasługujesz? – zapytałem, drocząc się z Meg.

Nie musiała zaprzeczać, żebym poznał odpowiedź. To nie na uwadze ani uznaniu zależało szatynce, lecz na bezpieczeństwie jej bliskich. I chociaż ani trochę ta myśl mi się nie podobała, przyznać musiałem, że Claudia naprawdę znaczyła dla Tiris bardzo wiele. Idealny sposób, aby ją skrzywdzić, jednocześnie łamiąc mnie. Nie mogłem zatem pozostawić kuzynki Tiris bez żadnej ochrony ani zabezpieczenia, gdyż mogło mieć to opłakane skutki.

Tym bardziej, że w zasadzie książę, niedoszły wciąż król, Sabian raz już nie bał się mnie obrazić. Drugim razem mógł chcieć nie tylko sprowokować mnie do otwartego starcia, które zdecydowanie przegrałby z kretesem. Natomiast ja musiałem brać pod uwagę wszelkie alternatywy, szczególnie te dotyczące kobiety, jakiej ochrona stanowiła mój pieprzony priorytet.

- Doskonale wiesz, że nie to miałam na myśli – obruszyła się zezłoszczona sugestią. Zmarszczyła brwi, mierząc mnie dla odmiany groźnym spojrzeniem. Taki wyraz przynajmniej usiłowała mu nadać, chociaż w głębi błękitnych oczu wciąż czaił się przebłysk ciepła. – Zwyczajnie nie sądzę, żeby Claudia czuła się komfortowo podczas takiego wydarzenia.

- Przede wszystkim to ty masz się czuć komfortowo.

- Urtaro...

- Mówię absolutnie poważnie – przerwałem kobiecie. Przeczuwałem, co zamierzała powiedzieć. Kolejny zresztą raz, gdyż odkąd postanowiłem zaakceptować zaproszenie i wyruszyć w podróż, nie przestawała sugerować pułapki. Nie wątpiłem, że prędzej czy później ktoś odważy się wystąpić przeciwko mnie, jednakże zastawianie tak skomplikowanej i wyszukanej zasadzki wymagało finezji. Tymczasem Sabian był zwyczajnie zbyt wielkim kretynem, żeby wpaść samodzielnie na tak skomplikowany pomysł. – Nawet jeśli masz jakąkolwiek rację, nie możesz okazać niczego poza dumą. Słuchaj rad Vurtii i bądź sobą, a bez wątpienia rzucisz wszystkich Quintoyc na kolana.

- Właśnie w tym problem. – Zmartwiła się. – Jeśli faktycznie kiedyś już spotkałam Sabiana albo on spotkał mnie, to chyba nie rzucę go na kolana.

Tiris nie dała mi szansy na ustosunkowanie się względem jej wypowiedzi. Sprawnie wysunęła się z moich objęć, po czym opuściła łoże, pozostawiając po sobie przerażającą pustkę. Bez dodatkowego słowa komentarza weszła do łazienki, definitywnie kończąc wymianę zdań. Powiodłem wzrokiem ku górze, patrząc prosto w sufit naszej kajuty. Nie chciałem przyznawać Tiris racji, zwłaszcza kiedy podejrzewałem, że faktycznie mogła ją mieć. W ten sposób nie ugrałbym niczego, jedynie bardziej zgnębiając ducha partnerki, tym samym skutecznie osłabiając własnego.

Po chwili również dźwignąłem się z posłania. Według wyliczeń komputera pokładowego mieliśmy lądować na docelowej planecie za niespełna dwie ziemskie doby, czyli już wkrótce. Przyjmując pozycję całkowicie wyprostowaną, pozwoliłem opaść prześcieradłu na ziemię, kompletnie nie przejmując się własną nagością. Tiris zdążyła przywyknąć, reagując rumieńcem jedynie od czasu do czasu, zaś wkroczenie do kajuty kogokolwiek poza nami kompletnie nie wchodziło w rachubę. Tylko my dwoje posiadaliśmy bransolety z odpowiednim chipem uprawniającym do przekroczenia portalu, co stanowiło doskonałe zabezpieczenie zarówno przed Vurtią, jak również kuzynką mojej partnerki.

Nieśpiesznym, aczkolwiek zdecydowanym krokiem pokonałem niewielki dystans dzielący mnie od łazienki. Natychmiast postanowiłem dołączyć do Tiris biorącej prysznic w kabinie akustycznej, czyli znacznie starszym modelu kabiny nionowej, która została zainstalowana w ziemskiej rezydencji. Początkowo kobieta posiadała lekką obawę przed korzystaniem z tegoż wynalazku, szybko przekonując się o bezpieczeństwie. Zwłaszcza że wyłącznie ze względu na nią wibracje ustawione zostały na niższych, zdecydowanie słabszych tonach.

- Tęsknię za wodą – wyznała, kiedy zająłem miejsce w kabinie.

- I jej marnowaniem? – obruszyłem się zupełnie poważnie.

Wodnych kąpieli zażywały jedynie słabo rozwinięte cywilizacje lub takie, którym na rozwoju wybitnie nie zależało. A także Quintoyc, chociaż w znacznie mniejszej części i Kipondantianie. Jednak ci drudzy posiadali wyjątkową technologię opartą przede wszystkim o wykorzystanie cząsteczek wody w każdej dziedzinie, co wynikało najprawdopodobniej z ogromnych zasobów wodnych ich planety, Kindranty. Jednakże Kipondantianie wyczyniali z wodą rzeczy, jakie ciężko było sobie nawet wyobrazić, podczas gdy pośród narodu czcicieli Iskry użytkowali ją wyłącznie uzdolnieni wybrańcy.

- Kiedy tak mówisz, czuję się jak dzikuska odnaleziona w jakiejś totalnej głuszy i sprowadzona łaskawie na łono cywilizacji. - Tiris odwróciła się, stając przodem do mnie. Powiodłem spojrzeniem w dół, zjeżdżając szybko niżej niż błękitne oczy czy zaróżowione usta i nagle temat marnotrawienia zasobów naturalnych stał się nie tylko banalny, ale również zbędny. – Mówię do ciebie.

- Yhym.

Przygryzłem dolną wargę, nie odrywając wzroku ani na milisekundę od nagiego ciała stojącej na wprost kobiety. Podejrzewałem, w jaki sposób postrzega mnie w chwili obecnej. Dopóki Meg nie przeszkadzało, że brała kąpiel z otumanioną żądzą bestią, dopóty postanowiłem także nie zwracać na ten fakt najmniejszej uwagi. Mój mózg zarejestrował klepnięcie w przedramię, na moment jeszcze budząc się do życia, żeby wysłuchać pełnych oburzenia słów szatynki, chociaż wolałem aktualnie słuchać innych odgłosów wydobywających się z jej ust.

- Mówię do ciebie i jak grochem o ścianę. Nie ignoruj mnie, Urtaro.

- Nie zamierzam – przyznałem.

Przystąpiłem krok w przód, przez co z kolei Meg została zmuszona się cofnąć. Przylgnęła plecami do ściany kabiny, zatrzaśnięta poniekąd w przestrzeni pomiędzy nią a mną. Zadarła głowę wysoko, co zawsze działało mocniej na moje pobudzenie. Mała, zadziorna i całkowicie zdana na mnie istotka, jaka z nie do końca wytłumaczalnego powodu oddziaływała nie tylko na moje ciało, ale też psychikę.

- Urtaro...

Teraz głos małej Meg brzmiał zdecydowanie mniej pewnie. Rozchyliła wargi, chociaż uczyniła to bardziej pod wpływem instynktu przejmującego prowadzenie, po czym zwilżyła je niemal niedostrzegalnie lekkim i szybkim smagnięciem języka. Bez najmniejszego wahania pochyliłem się, aby zasmakować jej ust, chociaż w głowie już rozkwitały myśli o kosztowaniu prawdziwej ambrozji w czystej postaci.

Kończąc pocałunek, oblizałem usta, zjeżdżając wygłodniałym spojrzeniem niżej. Ponieważ stała naga, miałem świetny, niczym nieograniczony widok. Kiedy zsunąłem wzrokiem na tyle nisko, żeby oglądać złączenie ud Megan w całej okazałości, niekontrolowane warknięcie wydobyło się z mojej krtani. Raz już jej smakowałem, lecz było to zdecydowanie za mało.

- Oprzyj się – poleciłem schrypniętym głosem, nieznoszącym sprzeciwu.

- Urtaro – powtórzyła niepewnie, jakby nie do końca przekonana, co właściwie chciała bądź powinna powiedzieć.

W obawie, że mogłaby jednak powrócić do naszej dyskusji, przerywając tym samym intymną atmosferę, przyłożyłem lewą dłoń do płaskiego podbrzusza, zaraz po czym docisnąłem Tiris do chłodnej ściany kabiny. Pisnęła, kładąc ręce na mojej, lecz kiedy przyklęknąłem przed nią, na twarzy szatynki mimowolnie wykwitł pełen pożądania uśmiech. Zerknąłem ku górze, pragnąc otrzymać aprobatę moich zamiarów, którą szybko dostrzegłem w błękitnym spojrzeniu.

Wolną ręką złapałem dłoń Tiris i ułożyłem ją na swoim ramieniu. Drugą ułożyła automatycznie na pancerzu ciągnącym się od szyi, przez obojczyk aż po ramię, zaciskając na nim mocno palce. Palce drugiej ręki również ścisnęła, jakby bała się stracić równowagę. Oj, nie pozwoliłbym na to, chyba że sam wziąłbym Meg na ręce. Na to jednak musiała póki co poczekać.

Puściłem jej rękę, a następnie ułożyłem na udzie, unosząc nogę wyżej, czym ułatwiłem sobie dostęp. Zadrżała w niemym oczekiwaniu na nieuniknione, dając mi znać, jak bardzo czekała na więcej. Cóż, podobno niegrzeczną praktyką jest kazać zbędnie czekać, więc z rozciągającym usta lubieżnym uśmiechem pochyliłem się, przytrzymując w górze nogę Megan.

- Trzymaj się, maleńka – poleciłem, czując, jak zaciska dłonie na moich ramionach.

Tak jakby mocniej wciąż było możliwe. Pochyliłem się, po czym ucałowałem złączenie ud mojej kobiety. Jęknęła, zasysając głęboko powietrze i drżąc, lecz tym razem nie z przyjemności, którą planowałem spotęgować, przesuwając językiem po wargach osłaniających jej wejście. Wypchnęła biodra nieznacznie do przodu, wplatając dłoń w moje gęste włosy i dociskając głowę do swojego ciała. Jęknęła ponownie, wykrzykując moje imię, kiedy zanurzyłem w niej język, smakując soków kochanki. Delektowałem się wybornym, jedynym w całej galaktyce smakiem, aż wreszcie wsunąłem język do środka, palcami rozchylając fałdki. Teraz z gardła Meg nie wydobywał się już jakiś tam pojedynczy jęk, lecz ich cała aria, podczas gdy wsuwałem i wysuwałem język maksymalnie głęboko. Czułem, że jest coraz bliżej, na potwierdzenie własnych przypuszczeń słysząc wypełniający kabinę głos i nieskładnie wypowiadane słowa splatające się z serią rozmaitych dźwięków. 

- Urtaro! Och! O Boże... Urtaro... błagam...

Prawdę powiedziawszy, zielonego pojęcia nie miałem, jakiego boga moja mała M ma na myśli. W zasadzie nie dbałem nawet o ten szczegół, dopóki to moje imię wykrzykiwała, doznając każdego kolejnego orgazmu. Ponadto to właśnie mnie błagała o więcej. Szczególnie że przez całą naszą znajomość nie dostrzegłem przesłanek świadczących, żeby Meg była wyznawczynią jakiegokolwiek bóstwa. Nie modliła się ani do Iskry, ani do nikogo innego, dlatego tym bardziej nie dbałem o postać owego boga, jakiego przywoływała w stanie uniesienia. Zabranianie jej mijało się z celem, zaś stawianie mnie na równi z jakimkolwiek bóstwem bez dwóch zdań łechtało moje ego, stanowiąc niemal najlepszą nagrodę za podejmowane wysiłki. Najlepszym wynagrodzeniem za każdym razem był fakt, iż doprowadzałem ją do szaleństwa, pozwalając przekraczać granice, pokonywać bariery i osiągając pieprzone szczyty. 

    * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Kilka kolejnych słówek specjalnie dla Was. 
Jesteście wspaniali <3 

Pozwoliłam sobie przeskoczyć praktycznie podróż, opisując ją ledwie odrobinę... Mam nadzieję, że nie rozczarowałam Was, pozwalając na dopisanie sobie własnych historii z życia na statku Torisa w trasie na Quintar ;) 

Dajcie znać, jak podobał się kolejny rozdział :) 

Jak się pewnie domyślacie, kolejnym razem widzimy się już w przestrzeni Quintaru ;) 
Pokażę Wam planetę wyznawców Iskry, zdradzę kolejną informację o Urtaro i będziecie świadkami kolejnego spotkania z Sabianem ;) 

Continue Reading

You'll Also Like

81.8K 7.7K 79
~~~ - Może lepiej by było, gdybyś zaproponował to Glizdogonowi? Raczej nikt nie będzie podejrzewał go o strzeżenie waszej tajemnicy, a mnie wezmą na...
118K 2.1K 26
Nie zawsze trzeba być ideałem aby coś osiągnąć... Chociaż ona tak nie myślała. Uczyła się dobrze, zwykła uczennica uważana za kujonkę to przeszłość...
5.3K 205 23
13'nasto letnia dziewczyna zakochuje się szczęśliwie, z nieszczęśliwym zakończeniem całej miłości. Popada w depresje, ma myśli i próby samobójcze któ...
616 52 25
Diana Liw od zawsze kochała balet. Taniec to był jej cały świat. Od zawsze jeździła na zawody i zdobywała pierwsze miejsca. Był też on Will Davis. By...