Sięgając Gwiazd. Megan. TOM I...

By LexisBerg

32.6K 3K 4.5K

Ziemia po potężnej wojnie z przedstawicielami obcych ras. Kakensarki cywilizujące Ziemian, choć ci uważają ic... More

1. MEGAN
2. MEGAN
3. MEGAN
4. URTARO
5. MEGAN
6. URTARO
7. MEGAN
8. URTARO
9. MEGAN
10. MEGAN
11. URTARO
12. MEGAN
13. URTARO
14. MEGAN
15. Megan
16. URTARO
17. MEGAN
18. URTARO
19. MEGAN
20. URTARO
21. MEGAN
22. URTARO
23. MEGAN
24. URTARO
25. MEGAN
26. URTARO
27. MEGAN
28. URTARO
30. MEGAN
31. MEGAN
32. URTARO
33. MEGAN
34. MEGAN
35. URTARO
36. MEGAN
37. URTARO
38. URTARO
39. MEGAN
40. URTARO
41. CLAUDIA
42. MEGAN
43. CLAUDIA
44. MEGAN
45. CLAUDIA
46. MEGAN
47. URTARO
48. URTARO
49. MEGAN

29. MEGAN

596 55 43
By LexisBerg

Normalnie na co dzień Urtaro cechował wyjątkowy upór. Niemal nie sposób było nakłonić mężczyznę do czegokolwiek, a już wyperswadowanie jakiegoś pomysłu bądź zmiana sposobu myślenia graniczyły z cudem. Nic więc dziwnego, że również w tej kwestii poległam z kretesem. W zasadzie sama sobie dziwiłam się, że w ogóle podjęłam próbę wpłynięcia na Torisa, chociaż doskonale zdawałam sobie sprawę, że jest ona bezcelowa oraz odgórnie skazana na porażkę.

- Toris prosił, żebym pomogła ci odrobinę. – Vurtia nie owijała w bawełnę. Z tego też powodu ledwie przekroczyła próg sypialni, już oznajmiła cel wizyty. Cóż, również tego mogłam się spodziewać. – Jak ci idzie?

- Niepotrzebna mi pomoc – odparłam z nadmierną szczerością, odkładając przeglądaną właśnie bluzkę na niewielką kupkę ciuchów. Brzmiałam, jakbym usiłowała ukarać Vurtię rykoszetem, ale wcale nie miałam takiego zamiaru. Po prostu byłam nie w humorze i ciężko przychodziło mi zapanowanie nad mimowolnym zachowaniem. – Chyba że chcesz pomóc mi przekonać Torisa do pozostania tutaj.

- Wiesz, że nie mam takiej mocy sprawczej – powiedziała z lekkim smutkiem, po czym dostrzegając trzymaną przeze mnie krótką sukienkę koktajlową, zmarszczyła nieco brwi. – Ta się raczej nie nada, chyba że chcesz wkurzyć Urtaro. – Posłałam kobiecie pytające spojrzenie, nie odkładając jednak ubrania. – Jest zbyt krótka, nie pozwoli ci w niej publicznie wyjść.

- Z tego co słyszałam, będę jakieś trzy tygodnie w samej podróży, o ile nie więcej. Po statku chyba będę mogła chodzić w mniej oficjalnych strojach.

Vurtia wzruszyła ramionami. Ona również zdawała sobie sprawę z realiów. Dodatkowo chyba nie chciała przypadkiem wywołać pomiędzy nami kłótni, gdyż nie trzeba było być ekspertem, żeby zauważyć, jak mocno byłam nabuzowana. Irytacja, sarkazm oraz ironia wręcz wyciekały ze mnie niczym z nieszczelnej, pękniętej czarki. Bądź przepełnionej. Od ostatnich wydarzeń dosłownie mnie mdliło, dźwigając na wymioty, jednak świetnie panowałam zarówno nad emocjami, jak również własnym żołądkiem.

Bałam się tylko, że prędzej czy później moje opanowanie ulegnie drastycznej zmianie, opadając niczym jesienne liście. Chociaż one przynajmniej mieniły się w promieniach słońca całą mnogością kolorów. U mnie co najwyżej kolorowo przedstawiać miał się paw, jeśli w ogóle doszłoby do takiej ostateczności. Westchnęłam sfrustrowana, wrzucając na przekór opinii kobiety sukienkę do podróżnego kufra. Jeśli mogłam dokuczyć Urtaro w taki sposób, warto było przynajmniej spróbować.

Później, kiedy odpowiednio posegreguję ubrania, Laylei miała mnie solidnie zapakować, przygotowując wszystko odpowiednio do podróży. Moim zadaniem był tylko wybór ciuchów, które zamierzałam tachać ze sobą przez pół galaktyki po to tylko, żeby spędzić maksymalnie dwa dni z noclegiem na planecie Quintoyc i obejrzeć przedstawienie koronacji księcia Sabiana. Cisnęłam kolejną bluzką, nawet jej po prawdzie nie oglądając.

- Na statku będzie załoga – zaznaczyła. 

Mówiła to takim tonem, jakbym nie miała prawa się wcale domyślić, że przecież bezzałogowym promem nie polecimy. Stęknęłam odruchowo przed kontrą.

- A tu jest służba. Czasem widują mnie bardziej rozebraną niż będę w tej sukience.

Wrzuciłam niedbale następny ciuch do otwartego kufra. Sądziłam, że wybierając się w pierwszą pozaziemską podróż będę bardziej ucieszona, zaintrygowana czy chociażby zaciekawiona. Tymczasem byłam zła, podirytowana i niezadowolona. Nie rozumiałam, dlaczego Urtaro z uporem maniaka nalegał, żebyśmy jednak skorzystali z zaproszenia, które miało zostać pierwotnie potraktowane wyłącznie grzecznościową odmową oraz pisemnymi gratulacjami. Szczególnie po zniewadze, jakiej doznał ze strony ludu kapłańskiego znanego na pół galaktyki bóstwa, o którym osobiście słyszałam w zasadzie dopiero od niedawna.

Czym bądź kim właściwie była Iskra, nadal nie miałam bladego pojęcia. Co więcej, odnosiłam nieodparte wrażenie, że moi towarzysze również tego nie wiedzą. Urtaro ograniczał odpowiedź do podstawowej informacji, przedstawiając Iskrę jako bóstwo czczone w większej części galaktyki. Vurtia rzuciła na owe bóstwo odrobinę więcej światła, dodając, że Iskra stanowiła niejako źródło życia, będąc utożsamianą z wielkim wybuchem lub duszą nadającą bytowi sens. Ona uważała źródło za odpowiedź na wszelkie pytania oraz wnioski, podczas gdy moim zdaniem odpowiedzi Vurtii wymijały się wzajemnie. Laylei natomiast milkła w hołdzie, czci i uwielbieniu, oddając duchowe pokłony Iskrze. Cóż, wyznawczyni we własnej osobie.

- Nie jesteś zadowolona, że opuszczasz Ziemię? – zapytała, wyjmując dopiero co wrzuconą sukienkę wieczorową do kufra.

Wrzuciłam ją tylko i wyłącznie dlatego, że zamierzałam właśnie w niej wziąć udział w koronacji. Długa do ziemi, prosta oraz skromna zarazem, a jednocześnie zjawiskowa. Błękitny materiał połyskiwał, odbijając subtelnie światło z każdej strony, przez co suknia przypominała tafle spokojnej i zarazem niespokojnej wody. Górną część sukni stanowił sznurowany z tyłu gorset, zdobiony niewielkimi kamyczkami przypominającymi diamenty, chociaż podejrzewałam je o pozaziemskie pochodzenie. Dół nie wyróżniał się żadną mocno charakterystyczną cechą, gdyż nie posiadał żadnego rzucającego się w oczy wcięcia, rozszerzenia ani ozdobnika.

- Nie jestem zadowolona, że lecę na tę przeklętą koronację – fuknęłam. Przyjrzałam się Vurtii przez dłuższą chwilę. Wyglądała, jakby zarazem rozumiała mój tok myślenia, jednocześnie nie wierząc w szczerość mojej wypowiedzi. – Możesz mi wierzyć lub nie, ale serio, jakoś nie przejmuję się aż tak faktem, że polecę w kosmos, zostawiając Ziemię daleko z tyłu.

Kolejny ciuch odrzuciłam na rosnącą stopniowo kupkę ubrań, których nie zamierzałam zabierać z sobą, wiedząc, że nie zostaną one tutaj, aby oczekiwać mojego powrotu. Po prostu miały zostać spakowane w taki sposób, żeby nie pałętać się oraz nie tworzyć zamieszania pośród ubrań, w których miałam podbijać galaktyczną scenę życia publicznego w swojej nowej roli. Wszak każdy pragnął zobaczyć Tiris, podobno.

- Nie dbasz o to?

- Dbam, ale... - Zaczerpnęłam głęboko powietrza, usiłując odpowiednio dobrać słowa. – Nie jest to moim największym zmartwieniem.

- A co jest? – spytała, lecz nie pozwoliła udzielić mi wyjaśnień, samej już rozważając sprawę. – Nie martwisz się chyba tą całą koronacją? Będziesz na pewno wspaniale wyglądać.

- Tak, zdecydowanie moim największym problemem jest teraz dobór odpowiedniej fryzury. Z twoją pomocą na pewno mi się to uda – uznałam z lekką ironią. – Wybacz, nie chcę być niemiła.

- Co cię gryzie, Meggy?

- Ta koronacja – przyznałam wreszcie. Jednak dostrzegając minę Vurtii i otwierane przez nią usta, wyprzedziłam ją, zanim cokolwiek powiedziała. Nie zależało mi na słuchaniu, jak świetnie dam sobie radę, bo wcale nie to chodziło mi po głowie. – To jedna wielka prowokacja i niestety mam wrażenie, że Urtaro połknął haczyk, a teraz dobrowolnie pcha się w paszczę lwa.

- Lwa? – Vurtia sprawiała wrażenie realnie zdziwionej. – Masz na myśli to rozrywkowe zwierzę używane jako dekoracja na arenie w trakcie występu?

- Mam na myśli drapieżnika biegającego po sawannie i polującego na młode, zdrowe antylopy, pożerającego je na śniadanie jednym kęsem – rozwinęłam, wyrzucając z siebie jednym tchem. – Nie udomowionego i wytrenowanego pupilka wykorzystywanego w przemyśle rozrywkowym.

- Hmm... brzmi, jakbyś w zasadzie opisywała Urtaro – przyznała, rozważając sens mojej wypowiedzi.

- Z tą tylko różnicą, że wcale nie jego mam na myśli – żachnęłam się, odrzucając kolejny ciuch. Przeczesałam luźno spływające kosmyki włosów palcami, zgarniając je do tyłu, po czym zerkając z kapitulacją na rozmówczynię, opadłam na lewitujące łóżko. – Urtaro dobrowolnie pcha się w paszczę lwa.

- Że niby Sabian jest tym lwem?

- Bezbronny nie jest – skwitowałam. – Może jest odrobinę głupi i bezmyślny w swych działaniach, ale nikt przy zdrowych zmysłach nie prowokuje tak po prostu kogoś takiego jak Urtaro, jeśli nie ma asa w rękawie.

Vurtia pokiwała głową, przypatrując mi się badawczo. W chwili obecnej żałowałam, że nie potrafię czytać w myślach ani przynajmniej dostrzegać aury drugiej osoby. Podobno istnieli Zaziemcy, a wręcz całe ich gatunki doskonale panujące nad telekinezą, telepatią oraz innymi tele- umiejętnościami mózgu. Ponoć Ziemianie też posiadali ukryte zdolności, nie korzystając z nich z powodu zbyt małego odsetka użytkowej części mózgu, o jakim wciąż niewiele było nam wiadomo.

- Naprawdę martwisz się o mojego brata.

- A nie powinnam?

Posłałam Vurtii przepełnione smutkiem spojrzenie. W zasadzie sama już nie umiałam określić, co powinnam a czego nie. Zatem może ona mogłaby mnie oświecić, jasno i klarownie oznajmiając zasady, których nigdy wcześniej nie otrzymałam okazji poznać? Tymczasem pochyliła się do mnie, położyła dłoń na moim udzie i spokojnym głosem udzieliła odpowiedzi na teoretycznie retoryczne pytanie:

- To akurat naturalne, jeśli na kimś ci zależy.

- I niby teraz powinnam zaprzeczyć?

- Nie – odpowiedziała prosto, zmieniając temat. – Powinnaś spakować jakieś kolie także do włosów. – Parsknęłam niekontrolowanie. Podejrzewałam, że Vurtia celowo próbuje zmienić temat na taki niewymagający zbytniego myślenia, jednak to nie ozdoby do włosów były mi teraz w głowie. – Może uda się zrobić po drodze jakiś mały postój, żeby kupić jeszcze coś niecoś. Po drodze znajdują się świetne miejsca słynące z pięknych arcydzieł jubilerskich.

- No, tak – westchnęłam. – Powiem Urtaro, że bez dodatkowej kolii na koronację się nie wybieram.

- Możesz spróbować. – Vurtia wzruszyła ramionami jakby od niechcenia. – Jednak wtedy prawdopodobnie dostaniesz oddzielny bagaż wyłącznie na same diademy, tiary i inne ozdoby głowy.

Ten wariant w przypadku Urtaro zdawał się nie tylko możliwy, ale także wysoce prawdopodobny. Mężczyzna gotów był zrobić absolutnie wszystko, byleby tylko wytrącić z mojej ręki wszelkie, nawet najbardziej beznadziejne argumenty za pozostaniem w domu. Pomimo to mój mózg nadal pracował na najwyższych obrotach, wyszukując jakiekolwiek preteksty do odwołania podróży. Chociaż powoli zaczynałam zastanawiać się nad jej opóźnieniem, żeby nie udało się nam dotrzeć bezpośrednio na ceremonię. Wtedy istniał bodajby odsetek szansy na wystosowanie grzecznościowych przeprosin za brak obecności, tłumacząc się siłą wyższą. Lub nawet powołując na wolę Iskry. Kto jak kto, ale lud kapłański powinien chyba brać pod uwagę tego typu przypadki.

- Dużo tych planet jest po drodze?

- Z biżuterią? – spytała zdziwiona niewiasta o limonkowej cerze. Sprawiała wrażenie nieco wybitej z rytmu. – Jest w czym wybierać. Mogę przekonać brata do krótkiego postoju. Nawet jeśli ostatecznie nic ci się nie spodoba, będziesz mogła pooddychać nieco świeżym powietrzem.

Wydęłam wargi, przyglądając się zapałowi towarzyszki. Bez dwóch zdań cieszyła się na samą myśl o wizycie w którymkolwiek sklepie, o jakim mówiła. I chociaż mnie perspektywa obkupowania galaktycznych jubilerów jakoś niespecjalnie pocieszała, to wcale nie dziwiłam się Vurtii wychowanej zupełnie w odmienny sposób. Prawdę powiedziawszy, porównywanie córki Torisa oraz zwykłej, prostej dziewczyny z ludu w zestawieniu ze sobą stanowiło niezwykle marny pomysł.

- To nie jest dobry pomysł – jęknęłam, przesłaniając twarz dłońmi.

Czułam się załamana oraz co gorsza przegrana, nie wiedząc kompletnie, co ani w jaki sposób zrobić. Potrzebowałam pomówić z kimś, kto patrzył z innej perspektywy na zaistniałą sytuację niż wielki Toris i jego siostra. Niestety do głowy przychodziła mi tylko jedna osoba, z którą mogłabym zamienić słowo na ten temat, ale wątpiłam, aby chciała mnie oglądać. Szczególnie po ostatnim.

Od pamiętnej rozmowy z Claudią więcej do niej nie zajrzałam. Jak na złość dosyć często mijałam portal prowadzący do pokoju kuzynki, przechodząc bokiem. Zwykle nawet nie zerkałam w jego stronę, jakbym irracjonalnie bała się zobaczyć ją czekającą na mnie z wyrazem niesmaku na twarzy. Niesmaku doprawionego obrzydzeniem, gdyż złość pewnie dawno zdążyła wyparować z jej drobnego ciała. Mimo to aktualnie tylko ona mogła sprawić, żebym zmieniła perspektywę, nabierając dystansu do całej tej odrobinę chorej sytuacji. Bowiem co do niegodziwych planów Sabiana nie posiadałam żadnych wątpliwości.

- Nie podoba mi się ten wyraz twarzy – wymamrotała Vurtia, lustrując moją minę w każdym szczególe.

- Dlaczego?

Faktycznie trawiła mnie ciekawość. Vurtia raczej nigdy nie komentowała otwarcie mojego wyglądu, chyba że uważała go za mało pobudzający wyobraźnię wiadomo kogo. Przyznać musiałam, że mocno starała się dbać o brata pod każdym aspektem, nawet jeśli nie zdawał sobie z tego sprawy. Przeczuwałam, że z Vurtią przy boku Urtaro był przede wszystkim bezpieczny, jednak w odrobinę innym znaczeniu aniżeli przy Otome Deisano, która bez wątpienia zasłoniłaby olbrzyma własną piersią. Zakładając oczywiście, że taka konieczność w ogóle miałaby miejsce, ponieważ Toris raczej nie należał do typu osób zasłaniających się innymi. Prędzej wypiąłby dumnie pierś, przyjmując na siebie wszystkie zadane razy, ciosy oraz pociski, oddając następnie agresorowi w dwójnasób.

- Bo wyglądasz, jakbyś myślała nad czymś nielegalnym.

- Nielegalnym? – zdziwiłam się prawdziwie.

Prawdę mówiąc, nie sądziłam, żeby cokolwiek dla Torisa stanowiło nielegalne działanie. Wszak to on stanowił prawo w całej rozległej galaktyce, jeśli nie w kilku. Otworzyłam szerzej oczy, próbując pojąć stosunek Torisa względem zagadnień prawnych, czując, jak lasuje mi się mózg z nadmiaru myśli. Chociaż niewykluczone, że ja podlegałam prawu, jakiekolwiek by nie było i musiałam je respektować, wywiązując się z każdego akapitu jakiegoś intergalaktycznego kodeksu.

- No, wiesz... Jakbyś zastanawiała się nad czymś, co nie spodoba się Torisowi – Vurtia ściszyła głos, pochylając się ku mnie bardziej.

Właśnie nieświadomie przedstawiła mi definicję pojęcia prawa z uwzględnieniem postaci jej brata. Zmrużyłam oczy, zastanawiając się czy przypadkiem Vurtia nie czyta mi w myślach. Odkąd zaczęłam rozważać posiadanie przez Torisa jakichś nadnaturalnych zdolności, zagadnienie to intrygowało mnie także względem pozostałych mieszkańców posesji. Nie do końca jednak wiedziałam, jakie uzdolnienia posiada Urtaro, chociaż równie dobrze mógł posiadać perfekcyjnie wykształcony szósty zmysł.

W sypialni po zmroku i zagaszeniu świateł panowały egipskie ciemności. Początkowo sądziłam, że Urtaro nie wpada na nic, hałasując przy tym niebotycznie, ponieważ doskonale zna rozkład pomieszczenia. Wiadomo, że w znanym terenie nawet przeciętny człowiek porusza się na pamięć, wykorzystując gram instynktu. Jednak kiedy nieoczekiwanie zmieniłam umeblowanie albo raczej rozkład mebli, rozmieszczając je zupełnie inaczej i nie napomykając na ten temat nawet słowem, a Urtaro bezproblemowo trafił do łóżka, wykonując przy tym szereg zwyczajowych czynności, nabrałam podejrzeń.

- Pewnie wyglądam tak właśnie dlatego.

- Co chcesz zrobić? – Vurtia spoważniała. Wyprostowała się gwałtownie niczym struna w gitarze, omal nie wstając na baczność. Duże, żółtozielone oczy wręcz rozbłysnęły, kiedy usiłowała prześwietlić mnie wzrokiem. Starania kobiety spaliły jednak na panewce, gdyż po chwili milczenia i walki na spojrzenia, powtórzyła pytanie z nieco większym powątpiewaniem. – Meggy, co ty chcesz zrobić?

- Porozmawiać.

Wstałam powoli, niemalże teatralnie, odpowiadając przymilnie. Posłałam też Vurtii ciepły, aczkolwiek przepraszający uśmiech. Naprawdę nie chciałam wpakować jej w kłopoty, dlatego im mniej wiedziała, tym spokojniej mogła spać. Poza tym autoryzacji mógł dokonać wyłącznie gospodarz. Całkowicie zbędnym zatem byłoby wprowadzać do wojny zbędnego cywila, a podskórnie czułam, że bez potyczki z moim olbrzymem się nie obejdzie. 

      * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Kolejny rozdział za nami :) 
Co sądzicie? Chcecie lecieć w kosmos? Czy może jak Meg jesteście przeciwni decyzji Urtaro? ;) 

Czekam na Wasze komentarze i opinie, a za wszystkie mocno Wam dziękuję :) 

Continue Reading

You'll Also Like

12.3K 981 44
Jenna Brennan trafia do ośrodka psychoterapii depresji i zaburzeń lękowych pod czujne oko pewnego siebie i przebiegłego psychiatry, Williama Burnsa...
87.8K 2K 30
W TRAKCIE KOREKTY. ''...Jest jak to niebo, po którym leci, piękny ptak. Teraz słońcem cię obdarowuję, a za kilka kroków, deszczem Cię na swej skórz...
81.8K 7.7K 79
~~~ - Może lepiej by było, gdybyś zaproponował to Glizdogonowi? Raczej nikt nie będzie podejrzewał go o strzeżenie waszej tajemnicy, a mnie wezmą na...
96.2K 5.9K 33
Nicola Lexill odpowiada na ogłoszenie o pracę znalezione w gazecie. Wszystko brzmi jak ideał pracy: pomoc domowa na małej farmie, położonej na odludz...