Sięgając Gwiazd. Megan. TOM I...

By LexisBerg

32.6K 3K 4.5K

Ziemia po potężnej wojnie z przedstawicielami obcych ras. Kakensarki cywilizujące Ziemian, choć ci uważają ic... More

1. MEGAN
2. MEGAN
3. MEGAN
4. URTARO
5. MEGAN
6. URTARO
7. MEGAN
8. URTARO
9. MEGAN
10. MEGAN
11. URTARO
12. MEGAN
13. URTARO
14. MEGAN
15. Megan
16. URTARO
17. MEGAN
18. URTARO
19. MEGAN
21. MEGAN
22. URTARO
23. MEGAN
24. URTARO
25. MEGAN
26. URTARO
27. MEGAN
28. URTARO
29. MEGAN
30. MEGAN
31. MEGAN
32. URTARO
33. MEGAN
34. MEGAN
35. URTARO
36. MEGAN
37. URTARO
38. URTARO
39. MEGAN
40. URTARO
41. CLAUDIA
42. MEGAN
43. CLAUDIA
44. MEGAN
45. CLAUDIA
46. MEGAN
47. URTARO
48. URTARO
49. MEGAN

20. URTARO

661 62 133
By LexisBerg

Uznać, że Megan była zła, stanowiło jawne niedopowiedzenie. Nawet gdybym stwierdził, że pałała wściekłością, nie oddałbym w pełni ogromu jej uczuć. Uczuć, które wyczułem instynktownie poprzez łączącą nas więź dopiero, kiedy łamiącym się głosem zarzuciła, że nie ma dla mnie niemożliwości. Zrobiła to jednak z tak silnym rozgoryczeniem wydzierającym z użytych słów, że moje czarne serce prawie pękło na milion drobnych kawałków.

Vurtia wspomniała, że Meg zaczęła kompletnie unikać rozmów na mój temat. Nie mogłem jednak wcześniej zająć się tą sprawą, ponieważ musiałem dopiąć do końca sytuację z ojcem. Niestety zgodnie z podejrzeniami, nie skontaktował się ze mną, żeby wymienić plotki czy zwyczajnie porozmawiać jak ojciec z synem. On również słyszał o podróży księcia Sabiana, zatem pragnął koniecznie upewnić się, że zostanie ugoszczony na Ziemi, jak przystało na obecnie najwyższego kapłana Iskry.

Bowiem nie wiedziałem, że w ostatnich dniach zmarł ojciec Sabiana, pozostawiając wszystko w spadku najstarszemu synowi. Bogactwo, kapłaństwo i przede wszystkim władzę. Obecnie Sabian, zgodnie z merytoryką, nie piastował już stanowiska ledwie księcia, ale króla Quintoyc, pełniąc przy tym wszelkie równoległe funkcje. Choć koronacja miała odbyć się dopiero po jego powrocie na rodzimą planetę z podróży dyplomatycznej, jak to raczył powiadomić swoją matkę oraz wszystkich dworzan.

Coś jednak nie pasowało w tym wszystkim, ale bez względu na chęci nie posiadałem aktualnie brakującego elementu układanki. Król i najwyższy kapłan Iskry umiera, a jego syn i dziedzic zarazem postanawia ruszyć w odległą dyplomatyczną podróż, zamiast sięgnąć po należny mu przydział. Co więcej, za cel podróży obrał odległą Ziemię, którą przez długi czas wyłącznie obserwowano, uznając ludzi najpierw za niegodnych wstąpienia w szeregi galaktycznego sojuszu, a później za zbyt mało rozwiniętych.

Ostatecznie dopiero niedawno wielka Rada Panteo postanowiła przychylić się całkowicie do prymitywnych istot zamieszkujących planetę, dając im szansę i stwarzając warunki potrzebne do zdobycia chwały innych, znanych we wszechświecie nacji. Fakt ten również nie dawał mi spokoju, bowiem wielokrotnie Panteo wyciągało dłoń do prymitywnych Ziemian, niemniej jednak zawsze z marnym efektem końcowym. Stąd też współcześni powtarzali pomiędzy sobą legendy o przybyszach z kosmosu, zaś im dawniej sięgały legendy, tym mocniej nazywali ich bóstwami.

Bóstwami przynoszącymi ludzkości dobra technologii i odkrywającymi arkana medycyny, astrologii czy innych nauk. Dbały one o rozwój nie tylko fizyczny, ale ponoć również duchowy, nauczając pojęć jedności i braterstwa. Co wybitniejszym podobno wskazywali ezoteryczną ścieżkę prowadzącą do odkrycia własnego ja, ale także kosmicznych ścieżek wspaniałości. Bóstwami, które nie wahały się także zniszczyć stworzonej cywilizacji, jeśli ta nie spełniała ich kryteriów, jak rzekomo miało to miejsce w przypadku zatopionej Atlantydy podobno współcześnie spoczywającej głęboko w niezbadanych odmętach oceanów.

Nie mogłem jednak rozwiązać problemu, nie posiadając wystarczającej ilości danych. Zbyt wiele pytań kłębiło się w mojej głowie i zbyt mało zadowalających odpowiedzi. W tej kwestii niezwykle mocno różniłem się od poprzedników, bowiem zazwyczaj Toris miał działać, kreśląc swą historię krwawą drogą zaściełaną truchłami. O ile moją drogę stanowił krwawy szlak, o tyle ja nie działałem bezmyślnie. Nie w każdym wypadku. Takim właśnie wypadkiem była rozwijająca się sytuacja, w której pomimo ogarniającego mnie wkurwienia na brak danych, postanowiłem cierpliwie czekać, zdobywając niezbędne do reakcji informacje. Coś jednak matka przekazał mi w genach.

Szczególnie że obecnie stawka, o jaką grałem, była zbyt wysoka. Każdy Toris miał setki, o ile nie tysiące wrogów, chcących zakończyć panowanie Zdobywcy. Nie stanowiłem wyjątku. Najkorzystniejszym starciem z przeciwnikiem było prywatne rendez-vous sam na sam bądź sam przeciw setkom. Niestety pierwszy wariant praktycznie nie wchodził w rachubę, ponieważ nikt przy zdrowych zmysłach nie ośmieliłby się wystąpić jawnie i samotnie przeciwko Torisowi. Drugi wydawał się bardziej prawdopodobny, jednak bez wahania stawiłbym czoła całej armii, wychodząc z tego starcia zwycięską ręką. Być może potrzebowałby później przyśpieszonej terapii w komorze medycznej, ale to akurat nie stanowiło problemu, kiedy cały kosmos drżał na dźwięk twojego imienia.

Jednakże istniała inna alternatywa i ją właśnie wybierali z rozmysłem rozsądniejsi, których jak na złość nie brakowało. Atak niebezpośredni wycelowany w osoby bliskie. Jednakże nie martwiłem się bezpieczeństwem siostry, gdyż jako córka poprzedniego Torisa od najmłodszych lat brała udział w licznych szkoleniach. Vurtia potrafiła walczyć i bynajmniej do słabych nie należała, chociaż ponoć reprezentowała płeć piękną, aczkolwiek słabszą. Ponoć.

Świadomy jej umiejętności nie miałem oporów, żeby zostawiać siostrę samą w towarzystwie mojej Tiris, wiedząc, że w razie niebezpieczeństwa Vurtia umiałaby ochronić moją kobietę dostatecznie dobrze. Przynajmniej do momentu, kiedy przybyłbym z odsieczą, rozpierdalając każdego, kto próbowałby zagrozić mojej rodzinie. Niestety, Megan jako jedyna mogła stać się łatwym celem dla moich wrogów. Dlatego właśnie nie zezwoliłem Vurtii zabrać mojej partnerki do Laterny. Nie mogłem im towarzyszyć, zaś nie ufałem również w stu procentach ani personelowi klubu, ani gościom. Uważałem, że lepiej dmuchać na zimne.

- Przepraszam – wyszeptałem, naprawdę odczuwając poczucie winy. Być może faktycznie za bardzo zaniedbałem moją kobietę, skupiając całą uwagę wyłącznie na pracy. Mając partnerkę maksymalnie blisko, bez trudu wyczułem, jak stężała. Patrzyła na mnie tak, jakby nagle wyrosła mi druga głowa. Podejrzewałem, że jedno proste słowo nie wystarczy, mimo to powtórzyłem je ponownie. – Przepraszam. Naprawdę nie chciałem, żebyś poczuła się ignorowana, Meg. Jednak nie mogłem zostawić tych spraw samym sobie.

- Rozumiem – westchnęła zrezygnowana, jednak napięcie nie opuściło ciała kobiety. – Masz obowiązki i...

- Gdyby to zależało ode mnie, skupiłbym się tylko na jednym.

Otworzyła szerzej oczy, chociaż podejrzewałem, że jest to już niemożliwe. Błękit tęczówek Megan ogarnął czarne serce, zatapiając jednocześnie duszę, o której dotychczas sądziłem, że nie istnieje. Zamarła na moment, ale nie zbeształa mnie ponownie. Odniosłem jednak wrażenie, że nie zrobiła tego tylko i wyłącznie dlatego, ponieważ zabrakło jej stosownych słów, jakich mogłaby użyć, nie zaś z powodu odpuszczenia mi moich przewinień. Zwłaszcza że były istotnie wielkie, skoro zraniłem Tiris.

Leżeliśmy zatem bez słów jeszcze jakiś czas. Zdążyłem zmienić pozycję, układając się obok Megan. Przerzuciłem rękę w poprzek kobiecego ciała, jakby obawiając się próby ucieczki lub chociaż odsunięcia się ode mnie. Jednak Meg nie opierała się już ani nie usiłowała mnie odepchnąć, ale też nie otworzyła się na mnie. Przymknęła oczy, opuszczając powieki, jakby nie potrafiła dłużej wytrzymać intensywności mojego spojrzenia. Tymczasem miałem ochotę pochylić się i musnąć miękkie, mocno różowe usta. Naprawdę tęskniłem za ich smakiem, a smakowały zaiste wybornie. Nie zrobiłem tego tylko i wyłącznie z powodu Tiris, która ponownie zdążyła niejako oddzielić się murem.

- Myślałam, że dawno już będziesz wracał do swoich zajęć – przyznała cicho, jakby bała się zakłócić panującą w pomieszczeniu ciszę.

Nabrałem głęboko w płuca powietrza, żeby opanować temperament, po czym schowałem twarz w zagłębieniu szyi partnerki. Pachniała obłędnie, przez co ponownie zaciągnąłem się powietrzem, obejmując ją mocnie. O dziwo, odchyliła nieco głowę w bok, ułatwiając mi tym samym dostęp do szyi. Dłoń ułożyła swobodnie na mojej ręce. Może faktycznie się już nie gniewała? Wolałem jednak nie dopytywać otwarcie na wypadek, gdyby zachowywała się tak czysto intuicyjnie, nie zaś pod wpływem przemyśleń.

- Wróciłem – odpowiedziałem krótko. Meg powinna wiedzieć, że bez względu na jakiekolwiek obowiązki oraz ich natężenie, to ona stanowiła dla mnie najważniejszy zakres zajęć. – Póki co nigdzie się nie wybieram. Chyba że wolałabyś jednak gdzieś wyjść?

- Ostatnim razem raczej nie byłeś zbyt zadowolony perspektywą mojego wyjścia.

- Ostatnim razem nie mogłem pójść z tobą.

- Więc będę mogła wychodzić z domu tylko u twojego boku? – Megan nie brzmiała na zadowoloną wysuniętym wnioskiem. Mruknąłem, nie chcąc się sprzeczać, ale jednocześnie dać jej jasno do zrozumienia, jak prezentowała się odpowiedź. – Czyli wracam do roli więźnia.

- Nigdy nie byłaś moim więźniem, Tiris – zanegowałem szybko.

Nie podobał mi się sposób, w jaki mówiła o sobie. Zastanawiałem się nawet czy w ten właśnie sposób próbuje dać mi nauczkę za moją ostatnią nieobecność.

- Ale wyjść z domu mi nie wolno – skwitowała, jakby wybrany argument w pełni potwierdzał wersję mojej wybranki. Uniosłem się nieznacznie na łokciu, spoglądając w twarz szatynki z góry. Również patrzyła na mnie, przesuwając spojrzeniem po obliczu w poszukiwaniu oznak reakcji. Uniosłem do góry rękę, którą ją obejmowałem i lekkim muśnięciem zsunąłem zbłąkany kosmyk jasnobrązowych włosów z twarzy niewiasty. – Resztę życia mam spędzić zamknięta w domu w towarzystwie twojej siostry, Laylei i reszty służby?

- Nie lubisz mojej siostry? – zapytałem.

Z moich obserwacji wynikało, że obie kobiety szybko zapałały względem siebie wzajemną sympatią, ale wolałem mieć pewność. Vurtia potrafiła dać się we znaki nie tylko gadulstwem, ale również wścibstwem. Natomiast Meg sprawiała wrażenie lekko wycofanej, względem czego nie odczuwałem zdumienia. Szczególnie po ostatnim kontakcie z jej kuzynką, za którą absolutnie nie przepadam i przepadać nie zacznę. Jeśli jednak chodziło o Megan, brałem pod uwagę, że ostrożnie obdarza innych zaufaniem, otwierając się dopiero po jakimś czasie. Miałem nadzieję, że tak właśnie będzie w przypadku jej relacji z Vurtią i kiedyś wreszcie otwarcie będą mogły nazwać się przyjaciółkami.

- Nie mam nic przeciwko twojej siostrze – zaprzeczyła zdecydowanie. – Ale życie w zamknięciu zdecydowanie nie jest dla mnie. Nawet jeśli zostałam zamknięta w złotej klatce.

- Nie zamknąłem cię w klatce. – Posłała mi spojrzenie, które jawnie pytało „czyżby?". – Właśnie tak się czujesz?

- Tak, dokładnie tak się czuję – przyznała. – Nigdzie nie mogę się ruszyć sama, bo co chwilę po piętach depcze mi albo Vurtia, albo ktoś ze służby. Nie zrozum mnie źle, Urtaro, ale chciałabym od czasu do czasu pobyć sama, niekoniecznie siedząc przy tym w ścianach tego pokoju.

- Możesz swobodnie przemieszczać się po posesji – poinformowałem na wypadek, gdyby o tym zapomniała. – Przekażę Vurtii, żeby nie narzucała ci się aż tak bardzo.

- Nie narzuca się – zapewniła, jednak z mniejszą pewnością w głosie. – Może lepiej powiedz Laylei, że nie musi wszędzie za mną chodzić i sprawdzać co minutę czy czegoś mi nie potrzeba. W domu jest służby pod dostatkiem, więc spokojnie mogę poprosić kogokolwiek, gdybym faktycznie czegoś chciała. - Mimowolnie rozciągnąłem usta na dźwięk słów Megan, co nie umknęło kobiecej uwagi. – Fajnie, że cię rozśmieszyłam, ale...

- Nie rozśmieszyłaś mnie – przerwałem, zanim zdążyliśmy się pokłócić o błahostkę.

- To czemu nagle się śmiejesz?

- Powiedziałaś, że w domu jest wystarczająco dużo służby.

- Rozumiem, że żyłeś w lepszych warunkach, ale ja nie – zaczęła, rozumiejąc opacznie moje słowa. – Nie dorastałam w domu wielkości hangaru ze służącą wyskakującą zza każdego rogu, a o moim mieszkaniu z obecnych czasów może nawet nie będę wspominać.

- Słusznie, nie wspominaj – przyznałem, spinając się mimowolnie. Nadal nie rozumiałem, jak w ogóle mogła nazywać tamtą klitkę mieszkaniem. – Zresztą nie o to mi chodziło, Tiris.

- Nie rozumiem – przyznała. – Więc o co?

- O dom. – Wciągnęła głębiej powietrze, kiedy dotarł do niej tok mojego rozumowania. – Ale dobrze, wydam twojej służce nowe dyspozycje. Nie będzie więcej nachalna.

- Nie koloryzuj moim słów – obruszyła się, marszcząc brwi.

Wyglądała teraz naprawdę uroczo, a ja odnosiłem wrażenie, jakby cała ta sytuacja była zupełnie normalna i naturalna. Ja i Tiris rozmawialiśmy w łóżku, jakbyśmy robili to każdego dnia. Naprawdę pragnąłem, żeby w ten właśnie sposób wyglądało nasze dalsze życie. Bez zbędnych kłótni, krzyków bądź konieczności łamania jej woli. Odwróciła się na bok, kierując w moją stronę. Układając rękę na kobiecej talii, rozłożyłem dłoń szeroko na plecach Megan, przysuwając ją bliżej siebie.

- Dobrze, będzie jak zechcesz.

- A co z wyjściem poza posesję?

Tym razem to ja zmarszczyłem brwi. Wiedziałem, że z tym wyrazem twarzy wyglądam groźnie, ale Megan kompletnie się mnie nie bała, zatem nie miałem co wzbudzać dodatkowego respektu. Radykalna odmowa mogła mocniej ją nakręcić, nawet buntując przeciwko mnie. Poza tym nie odczuwałem potrzeby izolowania partnerki od świata, ale pragnąłem tylko zapewnić jej bezpieczeństwo.

- To naprawdę konieczne?

- Tylko jeśli chcesz zadbać o moje zdrowie psychiczne – zażartowała, chociaż odniosłem wrażenie, jakby częściowo mówiła poważnie.

- Zdrowie najważniejsze. – Mrugnąłem do Meg żartobliwie, pokazując, że jej żart był dla mnie jak najbardziej zrozumiały. Wolałem jednocześnie nie wspominać, że stawką jest jej życie ani ile osób chętnie dorwałoby ją, żeby tylko mi dokuczyć. Nie musiała już w tej chwili poznawać brutalnych szczegółów mojej egzystencji, nawet jeżeli ostatecznie należało uświadomić Meg, z czym przyjdzie się jej mierzyć. – Zobaczę, co da się zrobić w tej kwestii.

- Sądzę, że mogłabym nawet coś niecoś podpowiedzieć.

Szatynka przechyliła delikatnie głowę, posyłając mi przebiegły uśmieszek. Cieszyłem się, że wbrew pozorom czuła się coraz swobodniej, choć równocześnie lekkim strachem zdejmowała mnie myśl o szatańskim planie knutym wewnątrz tej niewinnej główki. Nie byłem pewien czy dobrze robię, pytając, ale nie wycofałem się w przedbiegach.

- Co takiego?

- Wypuścić mnie stąd – odpowiedziała prosto, zaś dostrzegając błyskawicznie napięcie moich mięśni, sprostowała: - Do klubu, restauracji, a nawet może być na spacer, byleby tylko poza ogrodzenie.

- Doskonały pomysł – przyznałem, wyraźnie się rozluźniając.

Prawdę mówiąc, przez ułamek sekundy sądziłem, że chce móc całkowicie ode mnie odejść. Istniała też szansa, że właśnie tak było, ale inteligentnie postanowiła uśpić moją czujność. Matka próbowała uciec od ojca na wszelkie możliwe sposoby, dlatego wszędzie towarzyszyła jej podwójna obstawa. Widoczni ochroniarze i niewidoczne życzliwe duchy, mające oko na dodatkowe możliwe alternatywy. Pod względem próbowania ojca matka wykazywała się ponadprzeciętnie dużą pomysłowością, w związku z czym gdzieś z tyłu głowy samoistnie budziły się do życia podejrzenia.

- No, widzisz? – zapytała wyraźnie ożywiona. Oparła się o mnie, przez co opadłem na plecy, pozwalając Megan wyłożyć się bardziej na moim torsie. – Wystarczy teraz tylko wprowadzić go w życie.

Jak nic luźne podejście mojej kobiety pachniało próbą zdrady albo przynajmniej pokaźnej manipulacji. Jeszcze niedawno nie miała ochoty na mnie zerknąć, nie mówiąc o rozmowie, tymczasem nie tylko pozwalała się obejmować. Pomimo obserwacji, przemilczałem podejrzenia, pozwalając im opaść na dno i czekać na rozwój sytuacji. Prędzej czy później i tak miały zostać całkowicie potwierdzone lub zanegowane.

Wplotłem dłoń w rozpuszczone włosy partnerki, spoglądając jej głęboko w oczy. W duchu modliłem się do wszelkich bóstw, o jakich słyszałem podczas podróży po galaktyce, żeby jednak obawy okazały się bezpodstawne. Nie chciałem wieść życia męczennika niczym ojciec. Wolałem faktycznie być zwycięzcą. Uniosłem nieznacznie głowę, chcąc zasmakować ust, którymi nieświadomie mnie kusiła, wabiąc niczym syrena na morzu wabiła zbłąkanych marynarzy. Kiedy byłem blisko celu, niemal go zdobywając, odchyliła się i przyłożyła wskazujący palec do moich ust, lecz nie nakazywała milczenia.

- Na to musisz sobie zasłużyć, kotku. 

       * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Kochani, czekam na komentarze i opinie... :) 
Co sądzicie o rozwoju ich relacji? Myślicie, że Meg faktycznie planuje ucieczkę? A może Urtaro zbędnie się przejmuje na zapas? 
Zostaje jeszcze wątek Sabiana, który gdzieś cichcem póki co przewija się w tekście ;) 
I co Wy na to wszystko? 

Z góry dziękuję za komentarze i głosy. Jesteście kochani i motywujcie do pisania :) 

Continue Reading

You'll Also Like

616 52 25
Diana Liw od zawsze kochała balet. Taniec to był jej cały świat. Od zawsze jeździła na zawody i zdobywała pierwsze miejsca. Był też on Will Davis. By...
27.6K 1.9K 34
[Friends to Lovers, 17+, Hokej, Grudzień 2023] Pierwszego grudnia, przerywając pieczenie pierników w domu Bailesów, na świat przyszła Ginger. Ginger...
227K 13.4K 76
Dwa tomy Próba normalnego życia kończy się fiaskiem i Blake musi wrócić na stare śmieci. Zmieniły się rządy, technologia, ale zabijanie się nie zmien...
32.8K 2.3K 29
Wersja przed korektą, przepraszam za wszystkie błędy🙏 Samotna, bez szczęścia w miłości, zafascynowana wszystkim co magiczne. Peanellise spaliła kart...