Sięgając Gwiazd. Megan. TOM I...

By LexisBerg

32.7K 3K 4.5K

Ziemia po potężnej wojnie z przedstawicielami obcych ras. Kakensarki cywilizujące Ziemian, choć ci uważają ic... More

1. MEGAN
2. MEGAN
3. MEGAN
4. URTARO
5. MEGAN
6. URTARO
7. MEGAN
8. URTARO
9. MEGAN
10. MEGAN
11. URTARO
12. MEGAN
14. MEGAN
15. Megan
16. URTARO
17. MEGAN
18. URTARO
19. MEGAN
20. URTARO
21. MEGAN
22. URTARO
23. MEGAN
24. URTARO
25. MEGAN
26. URTARO
27. MEGAN
28. URTARO
29. MEGAN
30. MEGAN
31. MEGAN
32. URTARO
33. MEGAN
34. MEGAN
35. URTARO
36. MEGAN
37. URTARO
38. URTARO
39. MEGAN
40. URTARO
41. CLAUDIA
42. MEGAN
43. CLAUDIA
44. MEGAN
45. CLAUDIA
46. MEGAN
47. URTARO
48. URTARO
49. MEGAN

13. URTARO

722 65 112
By LexisBerg

Hyoku ani odrobinę nie przypominał swojego starszego brata, przynajmniej pod względem fizycznym, ponieważ sposób prowadzenia interesu miał się dopiero objawić po pełnym przejęciu Laterny. Jednakże już teraz byłem znacznie spokojniejszy o przyszłość klubu, na co wpływał fakt, że mój rozmówca zdawał sobie doskonale sprawę ze sposobu, w jaki jego braciszek zakończył karierę z hukiem. Nawet teraz świdrował mnie co rusz jasnozielonymi, a wręcz pistacjowymi oczami w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak niezadowolenia, śmiesznie powstrzymując mimowolnie truchlenie na każdy wydawany przeze mnie dźwięk.

- Zdołałem przejrzeć księgi z ostatniego kwartału – mówił, próbując uzyskać moją zgodę na zachowanie obecnych stawek, jakimi operowała Laterna. Na blacie przed sobą miał rozłożoną masę luźnych kartek, które niezgrabnie przerzucał, usiłując jednocześnie ogarnąć chaos i nie wyprowadzić mnie z równowagi. Jednakże temu drugiemu założeniu nieszczęśliwie zdawał się znacznie bliższy, niż mógł podejrzewać, ponieważ odpowiedzialność za moje wewnętrzne nabuzowanie ponosiła pewna ziemska, pyskata istotka czekająca na mnie w domu. – Uważam, że dobrym rozwiązaniem będzie utrzymanie cen drinków na obecnym poziomie. Z czasem będzie można odrobinę je obniżyć, może wprowadzić jakieś promocje. Podobno Ziemianie niejednokrotnie stosowali tego typu marketing, odnosząc dwa razy większy sukces niż poprzez kosztowną reklamę.

Produkował się usilnie, a przede wszystkim wytrwale, podczas gdy po prawdzie gówno obchodziła mnie polityka zarządzania Laterną, jaką zamierzał obrać w najbliższym czasie. Skoro moja Tiris już tutaj nie pracowała, niewiele interesowało mnie to wszystko. Biznes miał się po prostu kręcić, a w jaki sposób Hyoku zamierzał nagonić klientów, jednocześnie promując nasze zasady pośród ziemskich istot, kompletnie mnie nie interesowało. Miało być dobrze oraz skutecznie. Natomiast nieudolność mężczyzny stopniowo coraz mocniej mnie irytowała, a co więcej, zaczynałem wątpić czy słusznym posunięciem jest pozostawienie drugiego brata przy życiu.

Przewertował ponownie dokumenty w poszukiwaniu jakiejś mało istotnej danej, która mu umknęła, podczas gdy mnie totalnie zwisała. Szelest kartek rozniósł się po pomieszczeniu, a im mocniej je wypełniał, tym bardziej pragnąłem zastąpić ten dźwięk jękami oraz krzykami wydobywającymi się z gardła tego kretyna. Sylo znał się na rzeczy, trzeba było mu to oddać, znał się aż za bardzo. I z dużym prawdopodobieństwem to właśnie była przyczyna jego zguby, nadmierna chciwość. Chociaż gdyby nie Tiris, żyłby sobie dalej spokojnie, wyliczając kolejne zdobyte zyski.

- Masz tam może coś... cokolwiek... co mnie zainteresuje? – zadałem pytanie, ostatecznie jeszcze panując nad własnym głosem. Przełknął ciężko, co zauważyłem bez najmniejszego trudu.

- Ta... tak – wyjąkał, zaciskając usta w cienką linię.

- Więc skończ zbędnie pierdolić – poleciłem.

Wzdrygnął się, prawie że podskakując na fotelu, w którym wyglądał śmiesznie drobno. Zdecydowanie nie przypominał brata ze swoją stosunkowo zwyczajną budową ciała. Prawdę powiedziawszy, Hyoku był przeciętny, nijaki i niewyróżniający się z tłumu. Żadnych znaków szczególnych, które sprawiłyby, że zapadłby w pamięci kogokolwiek, chociaż obiło mi się o uszy, że posiadał partnerkę. Ciekawe czy była ślepa, czy może zbyt zdesperowana, że zgodziła się poślubić tak przeciętnego osobnika, mając do wyboru znacznie lepszych i bogatszych. Szczególnie że ponoć naturalnie, a wręcz instynktownie kobiety wybierały najsilniejszego samca, który mógł zapewnić im bezpieczeństwo wraz z dobrobytem.

Mimochodem znów powróciłem myślami do Tiris. Skoro kobiety wybierały najsilniejszego spośród samców, to prędzej czy później naturalnym porządkiem rzeczy Meg musiała wybrać mnie. Nie było silniejszego ode mnie. Bardziej krwawego oraz władczego też nie, tymczasem Megan nadal opierała mi się, czyniąc to dodatkowo coraz bardziej swobodnie. Przesunąłem palcami lewej ręki po dolnej wardze, co najwyraźniej zostało przez Hyoku błędnie zinterpretowane jako rządza krwi, ponieważ niemal natychmiast zaczął rozwodzić się nad dodaniem nowych pozycji do menu Laterny.

Resztkami sił powstrzymałem jęk rozczarowania. Miał powiedzieć mi coś, co bez cienia wątpliwości zaciekawiłoby mnie bardziej niż myślenie o Meg, chociaż z każdą kolejną chwilą coraz mocniej w to wątpiłem. Poprawiłem się w siedzeniu, rozsiadając wygodniej i żałując, że okres celibatu potrwa jeszcze przynajmniej kilka dni. Mogłem co prawda ulżyć sobie nawet tu i teraz, ale jaki był sens zadowalać się okruchami, podczas gdy na stole czekała najprawdziwsza uczta.

- Możemy też sprowadzić desery z Celos – dodał pośpiesznie, czekając mojej reakcji. Usiłował ratować dupę i słusznie, ponieważ poziom mojego wkurwienia osiągał nieodwracalnie coraz wyższe stężenie.

- Możesz też przygotować wszelkie niezbędne idee i przedstawić mi coś, co ma, kurwa, sens, jak wrócę – warknąłem. – Chyba że mam rozjebać ci łeb już teraz?

- Ja... Toris...

Jęczał, a to wkurwiało mnie najmocniej. Hyoku kompletnie brakowało tego, co inni nazywali jajami. Najwyraźniej związek kompletnie go wykastrował, pozostawiając w ostateczności to nic nie warte ścierwo, usiłujące wszelkimi metodami ratować skórę. Zacząłem rozważać czy nie prościej byłoby faktycznie zajebać go już teraz, przekazując Laternę w ręce kogoś, kto ma o tym jakiekolwiek pojęcie. Iskrę niezbędną nie tylko do prowadzenia biznesu, ale także kontaktów z perełkami pośród ziarenek piasku dryfujących we wszechświecie.

- Przysięgam, że jeśli usłyszę jeszcze bodajby jeden jęk, rozpierdolę ci czaszkę.

- Obroty wzrosną czterokrotnie – zapewnił nagle drżącym głosem. – W ciągu kolejnego kwartału.

Czterokrotny przyrost dochodów w ciągu najbliższych trzech miesięcy zdawał się totalną mrzonką, z czego nawet ja zdawałem sobie sprawę. Zwłaszcza że ziemski miesiąc trwał prawie o cztery tygodnie krócej niż na Reitang, skąd pochodził. Niemniej jednak zdążył złożyć zapewnienie, z którego przy odrobinie mojej dobrej woli oraz łaskawości, musiał się wywiązać bez najmniejszej możliwości negocjacji. Dla mnie natomiast czterokrotny zysk Laterny oznaczał nie mniej i nie więcej aniżeli czterokrotnie większe przychody.

Ziemianie taki zarobek określali haraczem, co nie do końca mi się podobało, aczkolwiek to nie o nazwę chodziło, ale o wysokość zarobku. Już teraz czerpałem z Laterny niemały procent, wszak pełniła rolę ekskluzywnego klubu, zaś zwielokrotnienie go w tak krótkim czasie stwarzało zupełnie nowe perspektywy. Mogłem przykładowo sprezentować Tiris jakąś małą planetkę bliżej centrum galaktyki. Przesunąłem palcem po brodzie, nie rozważając samej akceptacji złożonej oferty, lecz ewentualnej inwestycji w przyszłość. Moją i Megan oczywiście.

Ciekaw byłem czy spodobałby się jej tego typu prezent albo jak długo odmawiałaby jego przyjęcia, zanim ostatecznie uznałaby swoją kapitulację. Miała charakter oraz silną wolę, a co więcej wzbraniała się przed korzystaniem z dóbr, chociaż może to akurat wynikało z dumy Ziemianki. W końcu byłem, jak to określiła, powstrzymując się w ostatniej chwili, kakensarkiem, czyli złem wcielonym, jakie zniszczyło jej planetę. Niemniej jednak perspektywa wakacji sam na sam na jakiejś niewielkiej planecie z prywatnym statusem brzmiała więcej aniżeli kusząco.

- Masz świadomość, co się stanie, jeśli za trzy miesiące nie otrzymam swojej... części?

- Nie zawiodę cię, Toris – obiecał, a na czoło wystąpiły Hyoku kropelki perlistego potu. Sam wątpił w powodzenie własnego planu. Nie wątpiłem jednak w to, że stanąłby na rzęsach, gdyby je miał, żeby dopełnić warunków umowy. – Za równe trzy miesiące od dziś, przekażę uzgodniony procent.

Otworzyłem usta, chcąc rzucić kąśliwą uwagą, kiedy do gabinetu nowego oficjalnego właściciela dziarskim krokiem wkroczyła Deisano. Minę miała nad wyraz poważną, kiedy spoglądała na mnie w oczekiwaniu na udzielenie głosu. Za przerwanie spotkania bez mojej zgody mogłem ją zabić, o czym doskonale wiedziała i gdyby tylko służyła mi inna Oreanka, faktycznie w tej sekundzie dławiłaby się własnymi płynami życiowymi. Jednakże Deisano nigdy dotychczas nie przerwała mi bez wystarczającego powodu, co oznaczało kłopoty. Zastanawiałem się tylko, jakiego kalibru i czy zagrożą one moim dalszym planom związanym z, przybywającą w mojej ziemskiej posiadłości, kobietą o jasnobrązowych włosach i wyjątkowo błękitnych oczach.

- Mów – poleciłem. Nie musiałem się wszak rozwodzić, aby usłyszeć, co skłoniło moją służącą do wkroczenia na grząski grunt.

- Otrzymałam pilną wiadomość z rezydencji. Tiris straciła przytomność.

Co, kurwa?! Szczęśliwie nic nie leżało w zasięgu mojej ręki, bo bym to najpewniej rozpierdolił w drobny mak, wysyłając w niebyt. Co więcej, moje wewnętrzne wkurwienie musiało się unaocznić, bowiem nie wiedzieć dokąd, Hyoku zniknął, dosłownie rozpływając się w powietrzu. Był głupcem, mimo to nieprzeciętnie inteligentnie spierdolił w mgnieniu oka, dostrzegając jawne przesłanki do poważnych problemów.

Zerwałem się z siedzenia, niemal doskakując do Deisano. Nie cofnęła się, co uczyniłaby każda normalna, działająca zdroworozsądkowo istota. Zamiast tego wolną ręką, w której akuratnie nie dzierżyła swojego organizera, podała mi transmiter cząstek. Tym razem była odpowiednio przygotowana, ratując tym samym swoje życie w chwili obecnej.

- Znajdź tego debila i upewnij się, że wie, jak kończy się niedotrzymanie umowy – poleciłem, przechwytując transmiter.

Skinęła posłusznie głową. Tymczasem nie zwlekając dłużej, przeniosłem się błyskawicznie na teren posiadłości, którą nabyłem krótko po moim przybyciu na tę nędzną planetę. Stanąłem na środku salonu, ponieważ ze względów bezpieczeństwa, tylko tutaj można było dostać się za pośrednictwem transmitera. W dodatku nie byle jakiego, ale oznakowanego w odpowiedni sposób, którego numery CHaRIT zostały wprowadzone do komputera posiadłości.

Służąca przebywająca w pomieszczeniu natychmiast przyjęła mocno wyprostowaną pozycję, lekko kuląc się na mój widok. Najwyraźniej moja siostra przekazując informację Deisano, zorientowała się, że użyję transmitera, aby czym prędzej wrócić, w związku z czym wysłała komitet powitalny.

- Panienka Vurtia już oczekuje...

- Gdzie Tiris? – przerwałem wypowiedź w obawie przed koniecznością słuchania pokaźnego referatu. Nie miałem cierpliwości stać i czekać, aż służąca skończy swoje pierdolamento, przechodząc ślimaczym tempem do meritum.

- W sypialni razem z panienką – błyskawicznie udzieliła odpowiedzi.

Wyminąłem ją pośpiesznie, odpychając na bok. Nie dbałem czy przypadkiem jej nie skrzywdziłem. Mogła ruszyć głową i nie zagracać mi przejścia, skoro wiedziała, dokąd się udam. Miałem chronić Tiris i właśnie, kurwa, zjebałem robotę, skoro straciła przytomność. Miałem tylko nadzieję, że przy okazji nie zrobiła sobie żadnej dodatkowej krzywdy, a jak już poznam przyczynę omdlenia, z pewnością nie dopuszczę do takiej sytuacji ponownie.

Jeśli wynikało to ze zbyt małej porcji, jaką Meg spożyła łaskawie w trakcie naszego posiłku, spełniając przy tym część swojego kompromisu, następnym razem sam ją nakarmię. I z pewnością żadne prośby ani groźby nie wywrą na mnie wrażenia, a jeśli będzie potrzebować dodatkowej motywacji, z pewnością jej ją zapewnię. Jeżeli jednak przyczyną niefortunnego zdarzenia okaże się błąd popełniony przy uzdrawianiu Tiris, rozjebię, kurwa, medyka oraz cały personel pomocniczy w drobniusieńki puch, tak że nawet pyłek po nich nie zostanie.

Coraz mocniej nabuzowany dotarłem wreszcie do miejsca, gdzie czekały mnie już kobiety mojego życia. Przynajmniej powinny czekać, bowiem podczas mojej nieobecności Vurtia ponosiła odpowiedzialność za moją małą złośnicę. Gdyby po wypadku zostawiła ją samą, mogłaby spokojnie pakować walizy i wypierdalać najbliższym promem do rodziców lub gdziekolwiek indziej. Kochałem siostrę, lecz to nie jej strata mogła mnie całkowicie zniszczyć, zadając przy tym niewyobrażalny ból oraz tortury. Taką władzę posiadała tylko i wyłącznie Tiris.

Z tej właśnie przyczyny od zarania dziejów każdy Toris dosłownie obskakiwał swoją kobietę, rzucając jej pod nogi płatki najpiękniejszego kwiecia, czcząc przy tym ziemię, po której stąpała. Toris oznaczał bezwzględnego zdobywcę u władzy, podczas gdy to Tiris dzierżyła w swoich dłoniach władzę nad nim. Dlatego ojciec natrafiając na swoją Tiris, przelał morze krwi należącej do jej pobratymców, żeby ostatecznie zajęła ona miejsce u jego boku, nie zrażając się przy tym dalszymi konsekwencjami. Z tego samego powodu ja za wszelką cenę musiałem dbać o moją Meg.

Ból partnerki sprawiał fizyczny ból Torisowi, dlatego Zdobywców już od najmłodszych lat przyzwyczajano do niego. Niejednokrotnie w tym celu wykorzystywano wymyślne tortury, a im większe stosowano, tym więcej Zdobywca potrafił ostatecznie znieść. Toris musiał być odporny na ból do tego stopnia, żeby fizycznie odczuwać dopiero katusze Tiris, w przeciwnym razie stanowiłby łatwy cel dla swoich wrogów. Tych niestety we wszechświecie nie brakowało. Natomiast od wieków wiedzę tę przekazywano wyłącznie z pokolenia na pokolenie, nie wtajemniczając w to Tiris w obawie przed zdradą. Zwłaszcza jeśli pochodziła ona z kolonizowanej planety jak moja matka bądź Megan.

Wdarłem się do środka pomieszczenia, błyskawicznie lokalizując Megan na jednym z szezlongów ustawionych w kąciku wypoczynkowym. Trzymała się za głowę, masując dłonią okolice skroni. Przy niej wiernie siedziała Vurtia, pochylając się ku niej i szepcząc coś cicho, jednocześnie sunąc dłonią po plecach mojej partnerki. W ich pobliżu stała Laylei, trzymając w dłoniach zimny kompres, który najwyraźniej usiłowały wręczyć upartej szatynce.

- Co tu się dzieje? – warknąłem, skupiając na sobie uwagę całej trójki. Meg uniosła głowę, mierząc mnie spojrzeniem, którego nie potrafiłem odszyfrować, chociaż błękit jej tęczówek zdawał się zimny niczym trzymany przez służącą okład. Świdrowała mnie nim, zaciskając usta, jakby broniła sama siebie przed rzuceniem słów, których mogłaby szybko pożałować. Moja siostra natomiast zdawała się nie tylko zszokowana, ale również dostrzegłem czający się w jej oczach przestrach. Nie umiałem określić tylko czy bała się o Meg, czy może mojej reakcji, którą mogła uznać za przesadną. Żadna jednak nie udzieliła odpowiedzi na moje pytanie, dlatego czyniąc kilka kroków w ich stronę, spytałem ponownie, siląc się na spokój. – Wyjaśni mi któraś, co tu się dokładnie stało?

- Meggy... - zaczęła moja siostra, zastanawiając się wyraźnie nad doborem słów. – To chyba reakcja na zbyt wiele... bodźców.

- Nie nazwałabym tego bodźcami – obruszyła się wyjątkowo sama zainteresowana. 

Spiąłem się mimowolnie na dźwięk jej głosu. Była zła, o ile nie wściekła, sycząc z nadmiaru emocji lub prób panowania nad sobą.

- Meggy, proszę...

- Vurtia – przerwałem siostrze. 

Znały się dopiero jeden dzień, a już wyczuwałem coś, co ojciec wielokrotnie z niezadowoleniem nazywał kobiecą konspiracją. Jednocześnie nie pamiętałem, aby bodaj raz wyniknęło cokolwiek dobrego, kiedy moja matka konspirowała, dlatego zamierzałem uciąć to w zarodku, jeśli chodziło o moją Tiris. Dla naszego wspólnego bezpieczeństwa, jeśli nie zamierzała doprowadzić mnie do szaleństwa, cierpiąc z późniejszymi skutkami własnych czynów.

- Powinniście porozmawiać – skwitowała nieoczekiwanie spokojnie, nie patrząc mi w oczy. Szepnęła coś cichutko do Meg, po czym wstała i ruszając do wyjścia z sypialni, głośno wydała służącej polecenie: – Chodź ze mną, Laylei. – Mijając mnie, przystanęła na moment, dopiero teraz zerkając mi w oczy i pokorniejąc, szepnęła cicho: - Nie bądź dla niej surowy.

Prośba mojej siostry brzmiała nad wyraz jasno, jednocześnie wzmagając moją czujność. Być może Vurtia miała coś innego na myśli, jednak jej słowa nasunęły wniosek sugerujący, że Meg w jakiś sposób przekroczyła wytyczone granice. Lub zamierzała to zrobić lada moment, co mógł z kolei podpowiadać emanujący od jej postawy chłód.

      * * * * * * * * * * * * * * * 

Oto i on, kolejny rozdział. 
Mam szczerą nadzieję, że się spodobał... wkrótce więcej ;) 

Czekam na reakcje... szczere komentarze, głosy i za wszystkie z góry ślicznie dziękuję. 
Są wyjątkowo motywujące :) 
Tymczasem... dajcie, proszę, znać, co sądzicie o takim rozwoju wypadków. Może jakieś domysły / pomysły, w jaki sposób historia potoczy się dalej? ;)

Continue Reading

You'll Also Like

164K 9.2K 37
Melania Tchórznicka od zawsze była skryta i nieśmiała. Za bardzo. Jej matka powtarzała to za każdym razem, kiedy dziewczyna unikała jak ognia różnych...
17.3K 530 17
Co by się stało gdyby Camden'owi udało się porwać 4-letnią Hailie? Jak wyglądałoby jej dzieciństwo z ojcem i braćmi? W tej książce pokaże jak wygląd...
444 268 9
Każdy człowiek ma swojego anioła stróża. Ich jedynym zadaniem jest strzec powierzonych im przez Stwórcę ludzi. Co jednak się stanie, jeżeli anioł zbu...
15.1K 763 21
Nazywam się Rosalie Night i posiadam ogromną moc. Władam czterema żywiołami i nikt nie może czytać mi w myślach. Za to ja potrafię czytać w myślach i...