Rozdział 19

59 7 0
                                    

Kiedy już porządnie stłukła materac, ubrała się, przeprosiła Łapka za głupie zachowanie i wyszła z domku w poszukiwaniu Holiday.

Poranki robiły się coraz cieplejsze i coraz bardziej parne. „Oto i lipiec w Teksasie", pomyślała Kylie, kierując się w stronę biura. Buzująca w niej złość sprawiała, że miała ochotę biec, ale chociaż pragnęła znaleźć odpowiedzi na temat snów, nie miała najmniejszej ochoty zadawać pytań. Holiday, ze swoim czujnikiem emocji, na pewno odkryje, o jakie sny jej chodzi. Potrzeba znalezienia odpowiedzi była jednak silniejsza niż wstyd, bo szła dalej. Kiedy dotarła na ganek, usłyszała dobiegające z wnętrza podniesione głosy. Zatrzymała się przy fotelach na biegunach, na których poprzedniego wieczora jadła z Derekiem pizzę, i zaczęła słuchać. Nie chciała podsłuchiwać, po prostu niepokoiła się, czy z Holiday wszystko w porządku. – A co u licha jest złego w moich pieniądzach? – zadudnił męski głos i Kylie natychmiast rozpoznała, że to Burnett.

– Nic – odparła Holiday. – Nie powiedziałam, że ich nie przyjmę. Powiedziałam, żebyś dał mi kilka tygodni na decyzję.

– Kilka tygodni, podczas których będziesz szukać innego inwestora. Może mi jeszcze powiesz, że tego nie robisz?

– Dobrze – odpowiedziała Holiday. – Właśnie to robię, ale...

– Naprawdę nienawidzisz mnie i wampirów tak bardzo, że zaryzykujesz zamknięcie Wodospadów Cienia?

Kylie skrzywiła się, uświadamiając sobie, że jej niepokój przeistoczył się w podsłuchiwanie. Nie chcąc bardziej naruszać prywatności Holiday, zeszła z ganku i odeszła jakieś pięć metrów dalej.

– Nie dopuszczę do zamknięcia Wodospadów Cienia! – Kylie wciąż słyszała głos Holiday. Skrzywiła się i odeszła kolejne pięć metrów.

– Ale nie zaprzeczysz, że mnie nienawidzisz? – warknął Burnett.

– Nienawiść to bardzo mocne słowo – odparła Holiday.

Kylie spojrzała na biuro, skrzywiła się i odeszła kolejne kilka metrów.

– Cholera! – Usłyszała czysto i wyraźnie głos Burnetta. Zupełnie jakby stał obok niej. – Niedobrze – mruknęła Kylie, stwierdzając, że nie powinna być w stanie ich słyszeć. Oni byli w środku. Ona na zewnątrz. I to ponad piętnaście metrów od biura.

O kurczę! Znów zaczęła się przemieniać. Złapała się za piersi, by się upewnić, że nie urosły jeszcze bardziej. Na szczęście były wciąż takie same.

– Chcę tylko pomóc – mówił dalej Burnett. A Kylie oddalała się coraz dalej i dalej, na tyle daleko, by nie słyszeć ich rozmowy.

– Więc pomóż mi, próbując zrozumieć – odparła Holiday.

– Co niby mam zrozumieć? Że zrobisz wszystko, by się mnie pozbyć? Bo dlatego to robisz, prawda?

– Ja nie... – Głos Holiday się załamał.

– Bo się boisz, że jeśli weźmiesz moje pieniądze, to będziesz musiała mnie tu znosić? Aż tak bardzo ci się podobam, że nie możesz przebywać w moim towarzystwie? No to prześpijmy się ze sobą i będzie z głowy. Może wtedy przestaniesz mieć ze mną problem.

– Ależ jesteś arogancki – warknęła Holiday. – Seks z tobą to ostatnie, na co mam ochotę.

– No wreszcie. Wiem, że kłamiesz – powiedział. – Podobam ci się.

La-la-la-la-la! – Kylie zaczęła śpiewać i zatkała sobie uszy.

Nie chciała tego słuchać. Ani trochę. Odwróciła się i ruszyła ścieżką do swojego domku. Moment później usłyszała trzaśnięcie drzwiami. Poczuła podmuch powietrza. Zamrugała, a kiedy otworzyła oczy, stał tam Burnett, przeczesując palcami włosy.

Przebudzona o świcieOù les histoires vivent. Découvrez maintenant