Rozdział 2

67 7 0
                                    

W pierwszej chwili nic nie zauważyła. A potem opuściła niżej wzrok i ujrzała parę oczu lśniących złociście w ciemnościach nocy. To nie były oczy wampira. Nie, to nie był złoty odcień wściekłości czający się w oczach Delli. Te nie należały nawet do człowieka.

Pies? Nie.

„Wilk".

Prawie się potknęła, robiąc krok do tyłu, a serce mówiło jej, by uciekała. Coś ją jednak powstrzymało. Jedna myśl. „Lucas?"

Serce ścisnęło jej się jeszcze bardziej, ale tym razem już nie ze strachu. Poczuła coś jakby tęsknotę. A chwilę później ogarnął ją niesmak i poczucie zdrady. Pociągający wilkołak najpierw ją pocałował, doprowadzając prawie do szaleństwa i sprawiając, że go zapragnęła, a potem uciekł z Fredericką.

Kylie spojrzała na skryty za chmurami księżyc. Mimo osłaniającej go szarej mgły widać było, że nie był w pełni. Brakowało do niej jeszcze tygodnia, a wtedy wilkołaki z obozu planowały własną ceremonię.

To zaś oznaczało, że wpatrujący się w nią wilk nie był Lucasem. Czyli był prawdziwym wilkiem. Takim dzikim. Czyli powinna się stąd wynosić, nim postanowi ją zaatakować. Znów spojrzała na zwierzę i chociaż wyobrażała sobie, że ujrzy śliniącego się, marszczącego nos i gotowego do skoku zabójcę, stwierdziła, że wilk nie jest tak przerażający. Patrzył na nią tymi złotymi oczami. Chmura przesunęła się i Kylie mogła w świetle księżyca przyjrzeć się uważniej średniej wielkości wilkowi. Miał gęste, raczej szorstkie futro, a jego barwa przechodziła z szarej w rudą. Kylie nie powiedziałaby, że wilk był piękny, ale na pewno nie wyglądał groźnie. Opuścił pysk i zbliżył się do niej. I chociaż nie wydawał się wrogi, zrobiła krok do tyłu. Jakby wyczuł jej strach i przysiadł na łapach, pełen uległości.

– Czym ty jesteś? Jesteś udomowiony? – Znów przyszło jej coś do głowy. Prawdziwy wilk nie mógł przecinać powietrza z prędkością dźwięku, ale prawdziwy zmiennokształtny owszem.

Wzięła się pod boki i posłała zwierzakowi zimne spojrzenie.

– Cholera, Perry, to ty?

Perry, potężny zmiennokształtny z obozu, uwielbiał błaznować, a ona miała już serdecznie dość jego wygłupów. Wystarczy tego.

– Koniec zabawy, zaraz wytargam cię za uszy. – Kylie oczekiwała, że wokół wilka pojawią się skry, takie jak zawsze, gdy zmiennokształtny przybierał z powrotem ludzką formę.

– No już!

Żadnych iskier.

Zwierzę, wciąż na czterech łapach, przesunęło się o krok do niej.

– Nie – stwierdziła Kylie, dochodząc do wniosku, że to jednak prawdziwy wilk. – Zostań tam.

Wyciągnęła rękę, a wilk zdawał się rozumieć, o co jej chodzi.

– To nic osobistego, ale ja wolę koty. – Jej głos przeszył ciszę, uświadamiając jej znowu, że nie słyszy typowych nocnych odgłosów.

Żadnych świerszczy ani ptaków. Nie było słychać nawet wiatru. Spojrzała na czubki drzew, które były nieruchome niczym na zdjęciu. Wyglądało na to, że nawet teksańska roślinność zamarła z przerażenia. Ogarnął ją niepokój. Znów spojrzała na wilka, coraz bardziej przekonana, że to nie on stanowił tutaj zagrożenie. Nie, cokolwiek to było, było znacznie bardziej niebezpieczne niż to zwierzę. Dreszcz przeszedł ją po plecach, a włoski na karku stanęły dęba.

Przebudzona o świcieWhere stories live. Discover now