86 | Podwieczorek u Szalonego Kapelusznika

Začít od začátku
                                    

Widziałam, że światło jakimś cudem się oddalało, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że to tylko iluzja. Dyszałam i potykałam się o własne stopy, ale nie poddawałam się.

Zaczęłam już opadać z sił, a końca nie było widać. Zacisnęłam zęby i przyspieszyłam.

W końcu nie wytrzymałam. Upadłam za ziemię, a pod sobą poczułam cieplutką trawę. Otworzyłam oczy, a szybko okazalo się, że promienie słoneczne za bardzo mnie rażą, żeby na nie spojrzeć.

Zakaszlałam i położyłam głowę z powrotem na trawie. Było mi bardzo dobrze w tamtym miejscu. Cieplutkie słoneczko przypiekało mi kark, pod sobą czułam przyjazny zapach trawy, która była bardzo wygodna. Nie wiem, czy przemawiało przeze mnie zmęczenie, czy naprawdę tak było.

Mimo, że leżałam kilkanaście kilometrów od wejścia do czarnego zamglonego lasu, to czułam się bezpiecznie.

Zamknęłam oczy i odetchnęłam z ulgą. Byłam zupełnie wyczerpana biegiem, który miał może czterysta metrów. Miałam za to wrażenie, jakbym pokonała maraton trwający ileś godzin.

Coś ewidentne nie chciało, żebym wyszła.

***

Najwyraźniej zasnęłam, bo obudziły mnie głośne rozmowy.

Zakaszlałam i mruknęłam powoli odkręcając głowę w stronę dźwięków. Obraz miałam zamazany i jakby zblurowany, ale nawet przez takie przeszkody dojrzałam w oddali dwie osoby. Ich głosy docierały do mnie jakby spod wody.

Przetarłam oczy i podniosłam się na przedramiona mrużąc powieki.

— Brendan? — spytałam sama siebie niepewnie. Niestety tak cicho, że tajemnicza postać mnie nie słyszałam. Obraz powoli mi się zaostrzał i zaczynałam chłopaka i dostrzegać czyjeś długie brązowe włosy z białymi pasemkami. — Brendan! — krzyknęłam. Postaci zastygły i odwróciły się w moją stronę.

Westchnęłam i podniosłam się, po czym chwiejnym krokiem zaczęłam iść w ich kierunku.

Obraz mi się wyrównał i teraz byłam już pewna ich tożsamości.

— Gdzie zniknęłaś? — spytał Brendan. — Nie można chodzić po czarnej puszczy. — zagryzł wargę.

Zamrugałam pare razy, bo zupełnie wypadły mi z głowy zdarzenia z wnętrza lasu. Szybko jednak wróciły.

Przełknęłam ślinę przypominając sobie rozmowę z kotem chesire. Od razu uderzyła we mnie myśl, która wcześniej odpychałam z całej siły.

Wszystko, tylko nie Peter. Nie teraz.

Serce szybciej mi zabiło, a w twarz uderzyła fala gorąca. Czułam niesamowitą bezsilność i lekka panika zaczęła nakłuwać moje narządy, które w ucieczce od niej, podeszły mi do gardła.

— Zaczepił mnie kot z Chesire. — uśmiechnęłam się sztucznie ukrywając rozerwanie emocjonalne w sprawie nastoletniego demona.

Brendan i Ceddar wyglądali na zupełnie zszokowanych. Zmarszczyli brwi i przysunęli się z niedowierzaniem.

— Czego chciał? — wypalił chłopak. — On się nie odzywa bez powodu.

Myśl myśl.

Nie powiesz im przecież. A już zwłaszcza Ceddar.

Take me to the Neverland Kde žijí příběhy. Začni objevovat