86 | Podwieczorek u Szalonego Kapelusznika

559 47 118
                                    

Wendy P.O.V.

Kopnęłam kamyka i po raz kolejny nawołałam Brendana i Ceddar.

Od kilkunastu minut błądziłam po ciemnym lesie, który napawał mnie nienaturalnym niepokojem. Miałam wrażenie, że za każdym drzewem czai się jakiś creep. Albo potwór. Generalnie zagrożenie.

— BRENDAAAAAAN!!! — ryknęłam ile sił w płucach, po czym zamilknęłam, czekając na jakąś reakcję. Odpowiedziała mi jednak głucha cisza — Szlag. — przywaliłam pięścią w drzewo, ale na knykciach pojawiła mi się krew i syknęłam z bólu.

Rozejrzałam się i po raz kolejny straciłam zupełnie orientację. To było strasznie dziwne, bo ilekroć nie zmieniałam miejsca, to się gubiłam. I tak w kółko, niczym błędne kolo.

Nagle mnie olśniło. Poklepałam się po różowych spodenkach,, ale nie miały kieszeni. To samo w bluzie. Wydęłam usta i rozejrzałam się wokół.

Postanowiłam oznaczyć jakoś moje miejsce pobytu, żeby w razie czego wiedzieć mniej więcej, gdzie jestem.

Wpadłam na pomysł, żeby wykorzystać do tego kamyki, bo nic przy sobie innego nie miałam. Ułożyłam stosik szarych kamyczków znalezionych pod liśćmi nad ziemią. Generalnie ciężko było je znaleźć, bo podłoże grubo porastały listki, które wszystko szczelnie osłaniały, a do tego była okropna mgła.

Ułożyłam ze znalezisk literę „W" i wykonałam krok. Oparłam się o jakieś drzewo i rozejrzałam, ale krajobraz się nie zmieniał. Odwróciłam się by szukać jakiegoś punktu zaczepienia, gdy nagle usłyszałam szelest za sobą.

Z prędkością światła odwróciłam się, by zbadać wzrokiem teren.

Za mną znajdowały się dwa poskręcane drzewa, a jedno nie zdążyło do końca się wyprostować, bo jak się odwróciłam, to dopiero szybko się poruszyło, wracając do pierwotnej postaci.

Zmarszczyłam brwi i ponownie się odwróciłam, wykonałam krok, ale po rzuceniu spojrzenia w tył, nie było już tych dwóch drzew, a pięć innych zupełnie inaczej wyglądających. Serce mi szybciej zabiło i rozejrzałam się wokół przerażona.

— Co jest...? — spytałam siebie cicho, czując, że narasta we mnie adrenalina i przerażenie. Mój głos rozszedł się echem po całym lesie i dotarł do mnie z powrotem od każdej strony.

Nagle wszystko ucichło. Słyszałam tylko własny głośny oddech i dudniące tętno w uszach. W pewnym momencie poczułam się w takim niebezpieczeństwie, że cofnęłam się instynktownie. Przełknęłam ślinę, a nawet do rozeszło się echem.

Nastała głucha cisza. Niepokój rósł.

Nagle coś za mną trzasnęło.

Nie myślałam. 

UCIEKAJ.

Zaczęłam biec ile sił w nogach. Obejrzałam się za sobie, ale nic nie mnie goniło. Mimo wszystko czułam, że muszę wiać. Że grozi mi niebezpieczeństwo.

Dławiłam się powietrzem, przeskakiwałam kolejne gałązki na ziemi, obijałam się o drzewa, które po odprowadzeniu wzorkiem zmieniały miejsce położenia.

Z mojej trasy wyszła z prawej strony uklepana ścieżka. Chciałam tam biec, ale coś podpowiedziało mi, że to błąd. Prawdopodobnie już nigdy bym stąd nie wyszła. Nie skręciłam, tylko biegłam ciągle prosto.

Między drzewami powoli zaczynało przebijać światło słoneczne, ale ciągle zdawało się, jakby jedynie się oddalało.

Adrenalina pulsowała mi w żyłach. Wiatr kaleczył mi twarz. Gałęzie rozcinały skórę, a gardło praktycznie całkowicie wyschnęło.

Take me to the Neverland Where stories live. Discover now