25

1K 72 51
                                    

Nie zasnąłem, bo wiedziałem że sen w tak niebezpiecznym dla mnie momencie, będzie jak samobójstwo. Nie daj Boże mnie coś zeżre, a sam wolałbym coś zjeść.

Leżąc na jakiejś płaszczyźnie, która raczej nie była dnem, odzyskałem czucie i umiejętność poruszania kończynami. Usiadłem i zacząłem rozglądać się, czując ukłucie paniki w sercu. Pamiętając sytuację, która zaistniała może dwadzieścia minut temu, podniosłem się z piasku, bojąc się że jakaś muszla mnie złapie.

W moim ciele narastało przerażenie. Jakby nie patrzeć, byłem w ogromnym magicznym oceanie, wokół mnie pewnie pływały smoki, a w pobliżu nie widziałem ani jednego Zaginionego Chłopca. Tak naprawdę, to to mógł być koniec i mogłem być teraz tym chłopcem, któremu wcześniej współczułem tego, że się zgubi.

Spanikowany i czując serce coraz bliżej gardła, zacząłem rozglądać się nerwowo na wszystkie strony i odpływać kawałek. Tu wokół mnie była totalna ciemność. Nie widziałem ani jednego krzaczka, czy nawet wodorosta. Najmniejszej rybki, a panowała tu cisza tak mroczna, że wolałbym już wycie przerażającego potwora wodnego.

Mój mózg zaczynał już histerię. Nie miałem ucieczki, ugrzązłem tu, zginę tu.

— Peter?! Colton?! Brendan?! — zacząłem nawoływać po kolei wszystkich Zaginionych Chłopców. Nikt się oczywiście nie odezwał.

Jezus Maria zaraz umrę.

Palce zaczęły mi się robić coraz chłodniejsze, zaczynało mi się kręcić w głowie i jak nigdy pragnąłem wyjść na ląd. Było po mnie. Zestarzeję się tu. Chociaż w sumie, to nie dożyję rana. Zginę tu, a moje ciało rozłoży się i zostanie pożarte przez syreny, lub inne dziwactwa. Po mnie.

Jak na zawołanie, na moim ramieniu pojawiła się czyjaś ręką, a ja zacząłem się tak drzeć, tak drzec, że z pewnością słyszeli mnie ludzie w Londynie, w Chinach, całym oceanie, a nawet na Antarktydzie. Wymachiwałem przerażony rękami i ogonem, odpychając od siebie stworzenie, którym okazał się być niesamowicie rozbawiony moją histerią Peter.

— Jesteś ty normalny?! — wrzasnąłem podpływając do Króla Nibylandii. Ten chłopak miał coś nie tak po sufitem. Dawno się tak nie wystraszyłem. Byłem przerażony i cały czas dygotałem.

— Tak się boisz?

— Nie boję się — skłamałem.

— Cały się trzęsiesz — Peter podniosł brew podając stosowny argument.

— To z zimna.

— Z zimna? — chłopak zapytał z politowaniem. Pokiwałem głową, a ten jedynie nabrał powietrza że świstem i zostawił to bez komentarza.

Zagryzłem wargę po raz kolejny się rozglądając. Może i Peter to nie był idealny towarzysz, ale lepszy on, niż nieistniejący w postaci samotności. Czułem się od razu bezpieczniej.

— Co robimy? Widziałeś resztę? — zapytałem podpływając do Króla Nibylandii.

Odwrócił się do mnie i przejechał językiem po wewnętrznej stronie policzka.
— Nie widziałem, więc musimy ich znaleźć — odpowiedział stanowczo.

Łatwo mówić. Będziemy ich szukać godzinami.

— Tu jesteście! — obók nas pojawiło się rodzeństwo Max i David. To są jakieś żarty? Jakim cudem oni się znaleźli w tak krótkim czasie? To jakiś serial czy co? Czemu wszystko nie jest takie proste?

W czwórkę było nam jednak o wiele raźniej, a już po chwili znalazła się reszta. Przeliczyłem wszystkich wyobrażając sobie biedaka, który mógł się zgubić. Był Max, David, Peter, Felix, Zack, Ethan, Brendan, Felix i Colton. Brakowało jednej osoby nie licząc Wendy.

Take me to the Neverland Where stories live. Discover now