64

738 65 193
                                    

— Chodźcie — ponaglił nas Matt i wyszedł na prowadzenie w stronę straganu do staruszka sprzedającego instrumenty.

Przemaszerowaliśmy ignorując spojrzenia ludzi na ulicy i stanęliśmy przed stoiskiem.

— Witam! W czym móge pomoc? — starszy mężczyzna uśmiechnął się przyjaźnie w naszą stronę. Aż mi się miło zrobiło. Na głowie miał resztki śnieżnobiałych włosów, zęby nieco krzywe, ale ciemne oczy emanowały ciepłem.

— Nie wie Pan jak dostać się na bal, który ma się odbyć w pełnię? — zaczął od rzeczy mówić Matt.

Mężczyźnie nie schodził uśmiech z twarzy, ale pokręcił smutno głową;
— Jest niestety tylko dla szlachty — wzruszył ramionami — Może jakiś instrument umili wam popołudnie? — zaczął pokazywać swoje rzeczy do sprzedaży — Mam skrzypce, fletnie, flety...

— Chcę fletnię! — nagle wciął się podekscytowany Peter.

Wystraszyłam się, że kupiec może nie być zadowolony z ekspresyjności blondyna, ale zapomniałam, że go nie słyszy i ciągle wpatruje się w nas pytającym wzrokiem.

— Nie, nie chcemy  — Ethan urwał rozmowę i odszedł od niego ciagnąć Petera, co dla sprzedawcy pewnie było dziwaczne zważając na to, że nie widział zielonookiego.

Ten to niezbyt należy do miłych i uprzejmych osób.

— Miłego dnia — posłałam sprzedawcy uśmiech, a on pokiwał mi ręka, po czym niemal od razu zajął się kolejną klientką.

— Chciałem tą fletnię! — wyrwał się Peter i założył ramiona na piersi z obrażoną miną.

— Przykro mi — powiedział bez emocji Ethan — Co robimy?

Obrażony Król Nibyladnii odwrócił od nas wzrok i wściekły obserwował przechodzących ludzi, którzy nawet nie zdawali sobie sprawy z jego istnienia.

— Jak wejść do strzeżonego zamku? — zaczął się głośno zastanawiać Felix.

— Może ja ją ukradnę? — usłyszałam Petera w tle.

— A właściwie, to po co idziemy na ten bankiet? Możemy z miejsca polecieć — zasugerował Zack.

— Tak, to jest świetny plan — Peter dalej gadał coś w tle o instrumencie.

— Wygodniej będzie z zamku — wzruszył ramionami Ethan.

— Dobra. Idę — w ostatnim momencie złapałam Petera za fraki i odrzuciłam do siebie.

— Musisz każdego okradać? — postawiłam go przed sobą, tak że niewiele przestrzeni nas dzieliło.

— Muszę — zaczął się wyrywać.

***

— Wendy? — zapytała mnie Ceddar podczas kilkugodzinnego siedzenia w centrum miasta na starych krzesełkach.

Nie odpowiedziałam. Jest tylko jedna Wendy
— Chcesz się przejść po mieście? — szepnęła, na co uniosłam brwi.

Z tobą nie bardzo.

— Yhm — mruknęłam odsuwając się od niej w stronę chłopców. Ceddar uśmiechnęła się smutno i zatopiła spojrzenie w Peterze.

Siedział z założonymi ramionami na piersi i przejeżdżał w kółko językiem po wewnętrznej stronie policzka. W ręce trzymał skradzioną fletnię, przed co nabrałam głęboko powietrza wzdychając. Miał szczupłe policzki, na które padał cień, piegi w okolicach nosa i delikatne dołeczki. Grzywka opadała mu na czoło, a jaskrawo zielone oczy wręcz raziły i bardzo wybijały się na twarzy. Na ramieniu siedziała Dzwoneczek, która aktualnie ucięła sobie drzemkę opierając się o jego policzek.

Take me to the Neverland Where stories live. Discover now