106 | wyspa na wyłączność

628 47 106
                                    

Wendy P.O.V.

Obudziło mnie szturchanie, które wyrwało mnie z kolejnego koszmaru.

Mruknęłam zaspana i zamachnęłam się odruchowo dłonią na osobę, kotra zakłóciła mój sen. Dopiero po otwarciu oczu, dowiedziałam się, że przywaliłam Alexowi, a nie Jackowi, jak myślałam. Natychmiast się poderwałam i rozejrzałam.

Chwilę nie umiałam zrozumieć dlaczego nie płynę po oceanie z piratami. Kilka sekund zajęło mi jednak przypomnienie sobie przebiegu ostatnich wydarzeń.

Westchnęłam i przetarłam twarz.

— Cześć — uśmiechnął się nienaturalnie szeroko blondyn, gdy na niego spojrzałam. Nie odwzajemniłam gestu, tylko mierzyłam go lodowatym spojrzeniem — Wstałaś jako ostatnia, ale zaraz obejdziemy wyspę i wszystko ci pokażemy.

Spuściłam spojrzenie i przyjrzalam się swoim dłoniom. Poruszyłam palcami, po czym wstałam i chciałam odejść od chłopaka, ale ten złapał mnie za ramię, które natychmiast wyrwałam.

— Poczekaj — poprosił. Zauważyłam na jego ręce bransoletkę o błękitnym sznurku i połówce kamiennego serca. Nosił to — Mam też twoją — zaśmiał się przyjaźnie i wyciągnął w moją stronę identyczną sztukę, ale z różowymi mocowaniami. Patrzyłam chwilę na biżuterię. To na nią, to na Alexa. Nie wiedziałam w sumie co zrobić — Ubieraj!

Wzniosłam oczy do góry i odebrałam od niego przedmiot. Po ostatnim zastanowieniu, przeciągnęłam ją przez nadgarstek i odeszłam bez słowa od blondyna, który wbrew moim sygnałom, bardzo się ze mnie cieszył i uśmiechał do siebie pod nosem.

— Idziemy? — odezwałam się porannym zachrypniętym głosem. Nad horyzontem unosiła się para, a po liściach wokół spływała rosa, co dawało naprawdę piękne wrażenie. Powietrze było wilgotne, chłodne i orzeźwiające, więc wciągnęłam je głębokim oddechem. Musiało być bardzo wcześnie rano.

Chłopcy, Ceddar i Ashlynn odwrócili się w moją stronę, ale odezwał się tylko Brendan.

— Wstałaś, to super — kiwnął głową i z uśmiechem rozejrzał się po otoczeniu — Zatem chodźcie. Peter!

Spojrzałam tam, gdzie powędrowała prośba bruneta. Na złamanym drzewie niedaleko nas, można było dostrzec postać. Nogi zgięte były na solidnej gałęzi, przez co korpus i ciało Króla Nibylandii zwisało do góry nogami.

Żałosne.

— Peter — ponowił prośbę nieco zniecierpliwiony Brendan. I wtedy właśnie chłopak zdradził, że wcale nie śpi, bo mimo powstrzymywania się, pod nosem pojawił się u niego głupi uśmieszek.

Westchnęłam. Ani przez sekundę się nie zastanowiłam, tylko wyciągnęłam z grubego pasa na udzie karambit*. Miałam żenujący strój, który składał się jedynie z czarnej bielizny, ale broń na szczęście zachowałam.

Rzuciłam nożem z zamiarem wbicia go w głowę Petera, ten jednak w ostatnim momencie podniósł korpus, a mój scyzoryk wbił się w drzewo, które było mu najwyraźniej po drodze.

Zielonooki rozdziawił usta i zerkał to na mnie, to na broń. Wszyscy na mnie patrzyli. Ja za to zachowałam kamienną twarz.

— Koleżanko... — pogroził mi palcem i zszedł z drzewa, kierując się do nas. Ja zagryzłam policzek i wyminęłam go. Wzięłam swój nóż i dopiero wtedy wróciłam do szeregu. Chłopak najwyraźniej naprawdę był w szoku.

— Idziemy czy nie? — westchnęłam.

Zapadła cisza.

Przymknęłam oczy zażenowana ich zachowaniem. W tamtym jednak momencie ciszę przerwała najmniej spodziewana osoba.

Take me to the Neverland Where stories live. Discover now