Rozdział 51

173 19 5
                                    

Mati

Zabiję skurwiela. Tylko nie mogę go znaleźć. Nic już, kurwa, nie można komuś zlecić. Nic. Same niedoróbki. Wszystkim musze się zająć sam. Ile mam, kurwa, jeszcze czekać. Chcę mieć już ten problem z głowy. Ciągle muszę po kimś sprzątać. Wszystko na mojej głowie. Żeby tego jeszcze było mało kończą mi się zapasy. Muszę działać. Muszę uratować moją rodzinę.


Piotr

Od tygodnia siedzę w Warszawie i właśnie kończę pakować zieloną torbę. Anka nazywa ją "znikającą" bo wiadomo, że długo mnie nie będzie, może właśnie dlatego pakuję się w tajemnicy. Kocham moją siostrę, ale jej nadopiekuńczość, przeraża mnie w tej chwili. Minęły dwa miesiące odkąd pochowaliśmy prochy rodziców, ale i mi i jej, trudno zaakceptować ten stan rzeczy. Od pięciu dni jesteśmy w domu razem. Helenka została z Ozim w Sopocie, a ta wariatka postanowiła, że sami pożegnamy się z rodzicami i domem . Całe szczęście jutro wyjeżdżamy, nie mogę tu dłużej przebywać, jeszcze nie teraz, poza tym Ozi, mam wrażenie, że chce mnie zamęczyć telefonami. Godzinami rozmawiają z Anią, a później i tak dzwoni do mnie i sprawdza czy wszystko z nią dobrze. Nie jest z nią dobrze, ze mną też nie, nic nie jest dobrze. Jak mógł nam nic nie powiedzieć o chorobie?! Jak mógł?! Jak mogłem tego nie zauważyć? Jak mogłem nie wiedzieć? Nic nie jest dobrze. 

Czuję szturchnięcie w udo.

- Co tam kudłaty śmierdzielu ? Ciągle ich szukasz po kontach? - spojrzałem w oczy Vansa, który odkąd odebraliśmy go od sąsiadów, cały czas krąży po domu - Przestań, już ich nie znajdziemy ... Idź do swojej pani, niech cię nakarmi to może wyjdę z tobą na dłuższy spacer.

- Nie musisz, już się ubrałam i oczywiście już jadł. O, widzę, że znikająca torba już gotowa, dokąd tym razem ? - odpowiadam parsknięciem na to absurdalne pytanie - kolacja w piekarniku, wracamy za pół godziny, nie zjedz wszystkiego. A i jeszcze, sąsiedzi będą o siódmej rano po klucze, rozejrzyj się jeszcze, może o czymś jeszcze zapomnieliśmy.


Anna

Nawet park nie wygląda tak samo. Nic już nie jest takie samo. Nie potrafię już rozpaczać, nie czuję złości jak Piotr, czuję tylko tęsknotę. Tak bardzo mi ich brakuje, że sama myśl, że ich nigdy nie zobaczę dławi mnie, nie pozwalając mi normalnie funkcjonować. Jednak od paru dni nauczyłam się jak sobie z tym radzić. Kiedy już brakuje mi tchu, uciekam myślami do Helenki i Michała, karmię się nimi, myśl o nich pozwala mi żyć. Jutro ich przytulę, to jest myśl która pozwoli mi przetrwać. 

- Vans, wracaj! 

Zobaczymy jak jutro przeżyje podróż, zobaczymy czy spodobają mu się spacery po plaży.

- Chodź kudłaty śmierdzielu, czas wracać do domu - ruszam biegiem, może zmęczę się na tyle, że prześpię noc.

Podbiegamy do bramy, kiedy zauważam "krążownik" Oziego, ten widok mnie paraliżuje. Co on tu robi? Wpadam do domu.

- Co się sta... co się stało?! - nie mogę złapać powietrza - Ozi?! - nikogo nie ma w salonie - Co się dzieje?!

- Ciii - Piotr wychodzi z gabinetu taty - Ozi zaniósł Helenkę, bo spała.

Ruszam w kierunku schodów, ale już go widzę. Stoi cały, zdrowy, uśmiechnięty. Wpadam na niego, wtulam się w niego.

- Co się stało?! - dotykam jego twarzy, jeszcze raz sprawdzam czy jest cały - Dlaczego przyjechałeś?

- Kochanie ... - próbuje mnie mocniej przytulić - Nie chciałem żebyś sama wracała. Przyjechałem, bo ...

- Po co ryzykowałeś?! Po co tu przyjechałeś?! - próbuję nim potrząsnąć. Nie mogę złapać tchu.

FatumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz