Rozdział 23

198 19 8
                                    


Piotr

- Tato mogłem sam pojechać, nie jestem dzieckiem

- Sęk w tym, że jesteś – jeszcze mama mnie dobija – Jedziemy z tobą. Prześpimy się w hotelu, a rano po kontroli zabierzemy cię z powrotem do domu.

- Mamo, zostań z Anką. Pojadę tylko z tatą. Tato no powiedz.

- Sam jej powiedz – zdrajca !

- Jedzcie, jedzcie . Trochę od was odpocznę i może sobie kogoś na noc zaproszę – jędza jest ubawiona w najlepsze - Piotrusiu, nie opieraj się. Mamusia kupi ci w MaDonaldzie Happy Meal'a.

- I ty Brutusie? Przecież to jest tylko drobny zabieg ...

- Piotr, koniec dyskusji wsiadaj do samochodu, bo mnie za chwilę szlag trafi. Anka do domu, bo ten kudłaty śmierdziel zje wszystko co zostało na stole po śniadaniu. I żadnych kilometrowych spacerów. Siedzisz na dupie w domu i czytasz książki. Jutro będziemy w domu.

Ania, głaszcząc ten swój duży brzuszek wystawia mi jeszcze język i znika za drzwiami. Wolałbym z nią pojechać, ale w jej stanie lepiej żeby sobie darowała tą mało przyjemną wycieczkę.

Kocham ich wszystkich, ale jak pomieszkam tu z nimi jeszcze dłużej, będę musiał kogoś udusić.


Leo

Siedzę w samochodzie od trzech godzin. Przyjechałem prosto z Sopotu. Zdecydowanie za wcześnie, żeby zadzwonić do drzwi. Kiedy wybiła przyzwoita godzina, przed domem zaczął się kręcić się pułkownik Rosz i nie bardzo wiedziałem, co miałbym mu powiedzieć. Po chwili przy samochodzie pojawił się Piotr. Nawet nie wiedziałem, że wrócił do rodziców. Dobrze zobaczyć go całego i zdrowego, dobrze wiedzieć, że decyzja Oziego miała sens. Teraz kiedy wyjechali i miałem już wychodzić z samochodu, Sarna wyszła z domu z psem i ruszyła w stronę skweru. Gdzie jest jej facet i dlaczego ona mocuje się z tym wilkiem. Idąc za nią, nawet nie widać, że jest w ciąży, wysoko w ciąży. Krótkie spodenki i luźna bluzka na szerokich ramiączkach, okulary we włosach, zamiast na oczach. Wygląda świetnie. Wszystko już miałem ułożone w głowie, a teraz zwlekam z podejściem, chociaż sam nie wiem dlaczego. Usiadła na ławce w parku i odpięła psa, a ja nadal stoję i się gapię. Siedzi z zamkniętymi oczami, twarzą skierowaną do słońca, jest taka spokojna. Kim jestem, żeby zamieszać w jej życiu, ale czy mam wybór. Obiecałem mu.

Otwiera oczy dopiero jak siadam obok niej na ławce. Widzę szok na jej twarzy. Odruchowo obejmuje brzuch. Jej pies też chyba wyczuwa emocje swojej pani, bo przybiega natychmiast i wpycha się między nas, obwąchując moje wyciągnięte do niego ręce.

Anna zakłada okulary przeciwsłoneczne i zapina psa na smycz.

- Jest groźny? – pytam, chodź wcale mnie to nie obchodzi.

- Tak, jest.

- Myślę, że wcale nie. Pamiętasz mnie?

- Tak, czego chcesz?

- Chyba nigdy nie mieliśmy okazji się poznać. Leo – wyciągam do niej rękę, na co warknięciem reaguje pies – Leon Wyszkowski. Jestem przyjacielem Oziego .

Wiem, że mi się przygląda, chociaż nie widzę jej oczu. Przyciąga do siebie psa, patrząc na moją dłoń. Właściwie to chyba nie będę zaskoczony, jak mnie oleje i wróci do domu.

- Czego chcesz?

- Po pierwsze nie denerwuj się, bardzo cię proszę. Przepraszam, że cię zaskoczyłem, ale nie miałem wyboru. Obiecałem Oziemu.

FatumWhere stories live. Discover now