-Rozdział 26-

385 22 0
                                    

 — Ej, poważnie zamierzacie siedzieć tu przez cały dzień, oglądając Zmierzch? Nie to że coś, ale od jakichś dziesięciu minut lecą napisy końcowe. — Niechętnie obróciłam głowę, by spojrzeć na Lucasa. Stał z założonymi rękami i patrzył na mnie i Milesa, którzy wylegiwaliśmy się na kanapie w salonie, surowym wzrokiem. Niby był luzakiem, a jednak wyglądał jak ganiący dzieci ojciec.

Kiedy wyszliśmy z Milesem z domu pani Chesterfield, było już dość późno. Oboje zatem udaliśmy się do siebie, ale jak tylko nastał kolejny poranek, zjawiłam się na progu mieszkania Milesa (no i oczywiście Lucasa). Od tego momentu z brunetem zajęci byliśmy bezcelowym wgapianiem się w włączony telewizor, chociaż to, jaki film akurat był emitowany, w ogóle nas nie obchodziło. Oboje błądziliśmy we własnych myślach, a ja nie miałam zamiaru poruszać żadnego tematu, bo Miles nie był w nastroju do rozmów. Więc nic nie mówiliśmy. Przytulaliśmy się tylko. Ja miałam przerzuconą nogę oraz jedno ramię przez ciało Milesa, a drugą stopę podwinęłam pod udo. Natomiast chłopak obejmował mnie ramieniem, a jedną z dłoni wplótł w moje włosy i raz po raz, niczym w transie, głaskał je i kreślił niezidentyfikowane esy-floresy na mojej głowie. Nasza półleżąca pozycja bynajmniej nie wyglądała na wygodną, ale w rzeczywistości — była.

— Chcesz obejrzeć coś innego? — spytałam. Zorientowałam się, że przez długie nieodzywanie się mój głos stał się zachrypnięty, więc odchrząknęłam. — Możemy odstąpić ci telewizję.

— Nie, nie o to mi chodzi. — Przewrócił oczami. — Jezu, jak sobie chcecie. Ale ten wasz piątek jest leniwy do kwadratu. Może pomoglibyście mi przynajmniej w zrobieniu kolacji?

Wyplątałam się z objęć Milesa.

— Jasne — odparłam. Czego jak czego, ale pomocy odmówić nie potrafiłam. Spojrzałam pytająco na bruneta. — Idziesz?

Przymknął powieki. Ze świstem nabrał powietrza w płuca i pokiwał głową.

— Chyba dość użalania się nad sobą, co?

— Wcale się nie użalasz — odparłam. — Po prostu jesteś odrobinę... przygnębiony.

— Ja wiem, co skutecznie poprawi ci humor! — zawołał Lucas w przypływie olśnienia. Wbiliśmy w niego wzrok. — Procenty.

Miles zaśmiał się na minę współlokatora. Lucas zabawnie poruszał brwiami i przysięgam, że nigdy nie widziałam, by ktoś wyprawiał z nimi takie rzeczy. Zupełnie jakby były odrębną częścią ciała i dały się w pełni kontrolować. Dlaczego moje tak nie potrafiły?

— Chciałbym, ale jutro muszę iść do pracy. Dzisiaj wziąłem sobie wolne, a w soboty warsztat też jest czynny, więc, chcąc nie chcąc, muszę odrobić stracony dzień.

— No to kicha — skwitował. — Ale lampka wina do kolacji ci chyba nie zaszkodzi.

— Z pewnością nie. — Uśmiechnął się Miles.

Nasza kolacja przyjęła formę francuskiej potrawy o nazwie quiche lorraine. Nadzienie na bazie boczku, szynki, tartego sera, śmietany i jajek okazało się niezwykle smacznym połączeniem ze słonym kruchym ciastem. Lucas dodał jeszcze smażone na patelni warzywa, chociaż wyznał, że jego mama nigdy tego nie robiła. Danie podobno idealnie nadawało się na przekąskę czy śniadanie, ale jako kolacja spisało się nie gorzej.

— Okej, to była najlepsza rzecz, jaką w życiu jadłem. — Miles poklepał się po brzuchu i dopił wino z lampki. — Oczywiście po tostach w wykonaniu Lindsey — dodał, patrząc na mnie z uśmiechem.

— Moje tosty raczej się do tego nie umywają — przyznałam ze śmiechem. — Przygotujcie się, że dla takiego jedzenia będę wpadać tu częściej.

Kiedy wschodzi słońceWhere stories live. Discover now