-Rozdział 19-

400 22 2
                                    

 — Co... co zobaczyć? — zapytałam, w międzyczasie przełykając ślinę. Za wszelką cenę próbowałam nie myśleć o tym, że ja i Miles przed chwilą prawie... O matko.

— Chodźcie, to się dowiecie. — Ashton złapał mnie za rękę, pociągając w kierunku domu.

Obejrzałam się na Milesa, który w tamtym momencie stał na ganku ze zwieszoną głową i uciskał palcami nasadę nosa. Raczej nie miał zamiaru ruszać się z miejsca.

Dotarliśmy do kuchni. Tam Nick stał przy stole, obserwując z dumą wieżę ze... wyglądało na to, że ze wszystkiego, co było w lodówce: jogurtów, butelek sosów, warzyw i tego typu spożywczych produktów. Wieża miała około metra wysokości i przypominała abstrakcyjną rzeźbę z gatunku „znajdź to w domu i sklej".

— Nie patrzcie tak, to nie był mój pomysł. — Mama wzruszyła ramionami.

— Chłopcy po prostu nie dojrzewają intelektualnie — skwitowała moja siostra, podchodząc do wieży. Obejrzała ją z każdej strony, uniosła palec i udała, że chce ją zburzyć.

— Nie! — krzyknął Ash. — Robiliśmy ją z... dwadzieścia minut.

— Toż to cała wieczność — prychnęła siostra.

— I to jest ta rzecz, dla której... dla której musieliśmy tu przyjść? — zapytał zza moich pleców Miles ze słyszalnym rozczarowaniem w głosie.

Próbowałam zignorować fakt, że jego obecność wywołała pustkę w mojej głowie.

— Nie mów, że to nie jest zarąbiste. — Nick cały czas patrzył na po części swoje dzieło. — Ten jogurt na szczycie wygląda jak wierzchołek góry!

— Miała być wisienka, ale wczoraj zjadłem ostatnią — dodał tata. — Był tylko jogurt wiśniowy.

— To... świetnie — skomentowałam. — Naprawdę świetnie. Te kefiry dobrze robią za... fundament.

— Właśnie! — Tata posłał mi takie spojrzenie, jakbym była jedyną osobą na tej planecie, która go rozumie.

— Dobra robota, chłopcy — odezwała się mama ze słodkim uśmiechem. — A teraz to posprzątacie.

— Ale...

— P o s p r z ą t a c i e . I ani myślę słyszeć od was odmowy. Jeszcze ta wasza wieża się rozleci i wtedy to dopiero będzie.

Panowie w jednej chwili opuścili ramiona, zrezygnowani. Słowa mamy były świętością. Musieli sprzątnąć swoją pracę. Danny zrobił jeszcze pamiątkowe selfie z dziełem sztuki i jego wykonawcami, a potem zabrał się za niszczenie go.

Miles bez słowa ruszył, by im pomóc. Przez kilka sekund patrzyłam, jak sięga po produkty i zaczyna zmierzać z nimi do lodówki. Kiedy odwrócił się po następne, spuściłam wzrok.

Czy to, co przed chwilą się wydarzyło, n a p r a w d ę  się wydarzyło? Poważnie jeszcze przed chwilą stałam naprzeciw Milesa i miałam ochotę go pocałować? Przecież kilka godzin wcześniej powiedziałam Jennie, że on i ja jesteśmy jedynie przyjaciółmi.

Uciekłam do łazienki.

Bo nimi jesteśmy — powiedział mój zdecydowany wewnętrzny głos, kiedy spoglądałam w swoje błękitne tęczówki w lustrzanym odbiciu. Musimy pozostać tylko przyjaciółmi, inaczej... inaczej istniało prawdopodobieństwo, że znów się w nim zakocham. A jeśli znów się w nim zakocham, zostanę ponownie zraniona.

Przynajmniej takie miałam przeczucie. Bo niby dlaczego tym razem miałoby być dobrze? Skoro raz się między nami popsuło, to musiało coś znaczyć. Nie płakałam przez niego tylko po to, by znów rzucać się mu w ramiona. To by było... niedorzeczne. Zupełnie niedorzecznie. I naiwne.

Kiedy wschodzi słońceWhere stories live. Discover now