-Rozdział 4-

497 39 0
                                    

— Jesteśmy, Lindsey!

Poderwałam się z kanapy, usłyszawszy głos Ashtona. „Jesteśmy"? Pewnie przyszedł z Milesem, pomyślałam.

Oczywiście się nie pomyliłam. Przyjaciel mojego brata od kilku miesięcy był stałym bywalcem naszego domu. Czuł się w nim jak u siebie, raz nawet powiedział do Asha „brachu", ale dobrze, że mnie nie nazywał siostrą. Dziwnie bym się wtedy czuła, zwłaszcza, że wcale nie myślałam o nim jako o bracie.

Ani trochę.

— Zrobić wam herbaty? — spytałam.

— Jeśli byłabyś tak dobra...

— Lindsey, słowo daję, że jesteś aniołem — odezwał się Miles. Zaskoczył mnie, bo zazwyczaj rzadko coś do mnie mówił. Kiedyś pomyślałam, że może nawet mnie nie lubi.

— Bez przesady... — mruknęłam, lekko zażenowana.

— Oj tak, siostra, jesteś aniołem, którego dobroć nie zna granic — potwierdził Ash, panegiryzując. — A my idziemy na konsolę. Jakiś odpoczynek od codziennych obowiązków nam się należy, nie?

Chciałam odpowiedzieć, że jasne i może zapytać, jak mija im dzień, ale już sobie poszli, nie czekając odpowiedzi. Zaparzyłam im zieloną herbatę z dodatkiem aromatu z truskawki bławatka, a do tego przyrządziłam kanapki. Postawiłam prowiant na stoliku przed kanapą, którą zajmowali.

— Mmm, ale pięknie pachnie ta herbata. Dzięki, Lindsey — powiedział Ashton.

— Nie ma sprawy.

— A co tu tak pusto w ogóle? Reszty nie ma?

— Rodzice w sklepie, a Nick, Molly i Danny u dziadków.

— A ty?

— Co ja? — spytałam głupio.

— Czemu nie pojechałaś z nimi?

— Musiałam się uczyć.

Przewrócił oczami.

— Ależ z ciebie kujonka. Po kim ty to masz? Przecież jest sobota!

— A może zagrasz z nami, Lindsey? — Spojrzałam na Milesa, który wwiercał się wzrokiem w moje oczy. Przez moment zapomniałam, gdzie jestem. Widziałam tylko te jego brązowo-czarne tęczówki, za których sprawą przeniosłam się chyba do innego wymiaru. Jednak nie na długo, bo zorientowałam się, że patrzy na mnie wyczekująco, a na jego wargach widniał dziwny uśmieszek, jakby dokładnie mnie przejrzał.

Albo rozbawiło go to, że gapiłam się na niego jak jakiś psychol.

— Mm, tak, jasne. Czemu nie? — odezwałam się, zanim zdążyłam pomyśleć.

— Przecież ty nie umiesz grać — zauważył Ash.

— To ją nauczymy. — Miles przesunął się w prawo, robiąc mi miejsce pomiędzy nim a moim bratem. — Siadaj, Lindsey.

Posłuchałam, w głowie szukając jeszcze jakiejś wymówki, dlaczego jednak nie mogę z nimi grać. Nic nie przychodziło mi do głowy, a kłamać nie potrafiłam.

— Dobra, weź do ręki pad i pochyl się trochę, tak jak my z Ashtonem. Okej, świetnie. Musisz tylko biegać i zabijać te potwory, dobra? Dasz radę.

— Nie jestem pewna.

— Jak coś to będę ci pomagał.

— A ty nie będziesz grał?

Kiedy wschodzi słońceWhere stories live. Discover now