-Rozdział 7-

450 37 1
                                    

Siedziałam za ladą o siódmej trzydzieści rano, gdy mój wzrok padł na dom naprzeciwko sklepu. Właśnie wyszedł z niego pan Fitzgerald, krzycząc coś tak głośno, że nawet ja usłyszałam, że to przekleństwo. Zapewne pokłócił się z żoną, co właściwie widziałam pierwszy raz. Wybiegł na schody, wypluł z siebie kolejne nienawistne słowa i trzasnął drzwiami.

Wtedy mój mózg — zupełnie bez pozwolenia — podrzucił mi pewne wspomnienie niczym piłkę w grze w koszykówkę:

— Jak długo zamierzałeś to przede mną ukrywać? — zapytałam Milesa, gdy przekroczył próg mojego domu. Beztroska mina, jaka przed chwilą gościła na jego twarzy, zniknęła,a zastąpił ją grymas.

Zatem doskonale wiedział, o czym mówię.

— Nie ma o czym rozmawiać, Lindsey.

— Słucham? Właśnie dowiedziałam się, że handlujesz narkotykami, a ty mówisz, że nie ma o czym rozmawiać?

Westchnął ciężko niczym ostatni męczennik.

— To nic takiego, okej? Zresztą ty i tak tego nie zrozumiesz.

— Więc mi wyjaśnij.

Podszedł do mnie i złapał mnie za rękę.

— To nic takiego, kochanie. Nie ma sensu się o to kłócić.

Wyrwałam mu się, kręcąc głową. Nie do wiary. Jak to możliwe, że zachowywał spokój wobec tak poważnej sprawy?

— To wcale nie jest nic takiego, Milesie, nie rozumiesz?! To jest... to jest  c o ś ! Coś bardzo okropnego — wyrzuciłam z siebie. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek była tak wytrącona z równowagi. Nie chciałam krzyczeć, bo widziałam, że to go boli, a także unoszenie się nie leżało w mojej naturze, ale co mogłam poradzić? Mnie również bolało. Bolało mnie to, że mój chłopak był kłamcą i działał niezgodnie z prawem, a dowiadywałam się o tym od innych ludzi. — Jesteś przestępcą, Milesie!

— Dobrze, może i masz trochę racji. Ale ja robię to dla ciebie, dla nas, nie rozumiesz? Nie stać mnie na to, by kupować ci piękne prezenty. Potrzebuję też ubrać się w coś porządnego, żeby nie przynosić ci wstydu. Chcę zabierać cię na emocjonujące wycieczki, ale nie mam za co za nie zapłacić, a praca w byle jakim sklepie czy barze nie da mi tylu pieniędzy co... t o.

— Czyli myślisz, że zależy mi tylko na pieniądzach, tak?

— Nie, nie o to chodzi. Ja tylko chcę... chcę na ciebie zasługiwać.

— Och, dziękuję, że dla mnie postanowiłeś zostać przestępcą. Wprost marzyłam o takim chłopaku!

Na te słowa jego postawa się zmieniła. Twarz straciła wyraz, a spojrzenie stało się zimne niczym Antarktyda. Na moment przymknął powieki, po czym odetchnął głęboko i spojrzał wprost w moje oczy.

— Właśnie. Właśnie nie marzyłaś i dobrze o tym wiem. I może w tym tkwi problem, Lindsey. Nie jestem facetem, o jakim marzysz, i nigdy nim nie będę. Nie uważasz, że w takim wypadku nasz związek nie ma sensu? — Jego ton był nad wyraz spokojny, ale i lodowaty. Aż zadrżałam. Nasz związek nie ma sensu. Poczułam, jakby uderzył mnie w twarz.

Ale tym razem nie mogłam pokazać swojej słabości. To nie ja zawiniłam.

— Może masz rację — odparłam, choć wcale nie chciałam tego mówić. W ogóle nie chciałam, by ta rozmowa miała kiedykolwiek miejsce, ale już nie było odwrotu. — To nie ma żadnego sensu.

Kiedy wschodzi słońceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz