EPILOG

650 37 6
                                    

Nieraz dumałam nad tym, jakie jedno słowo może sprawić, by na mojej twarzy zagościł uśmiech. W końcu w słowniku istniało tak wiele wyrazów, że nie sposób ich zliczyć. Ale żeby tak wybrać tylko jeden? Nawet nie dwa?

Pierwszy przyszedł mi do głowy deszcz.

D e s z c z . Jedno słowo, a ja już słyszałam w głowie szum uderzających kropel o chodnik lub szybę, który dla moich uszu stanowił istną melodię. Zdecydowanie potrafiłam uśmiechnąć się na dźwięk tego słowa. Ale byłby to tylko delikatny, błogi uśmiech, jaki przywdziewamy na twarz, kiedy jesteśmy do granic możliwości zrelaksowani.

Jako drugi nasunął mi się taki ciąg liter: wschód. Łączył się ze słowem „słońce", ale chodziło o jeden wyraz, prawda? Sam wschód wystarczył, by w mojej głowie rozprysnęła cała gama pastelowych kolorów. Delikatny pomarańcz, róż, błękit, żółć. Nowy początek. Koniec ciemności. Nadzieja. Cała masa słów nagle przychodziła mi na myśl, słysząc to jedno — „wschód". No i Miles. On też mi się z nim kojarzył. W końcu to właśnie przy wschodzie słońca siedzieliśmy wspólnie, przytulając się do siebie, jakby nikt i nic innego prócz nas na świecie nie istniało. Wschód słońca był takim naszym rytuałem. Swoją drogą, bardzo romantycznym. I wywoływał na mojej twarzy niemal tak szeroki uśmiech jak ostatnie, trzecie słowo.

Rodzina. Tak. Rodzina. Chyba wspominałam już, że nic więcej do szczęścia nie było mi potrzebne. Ale nie wspomniałam, że tylko to jedno słowo potrafiło wywołać tak szeroki uśmiech na mojej twarzy, że nie sięgał on tylko moich oczu, a duszy. Bo to jedno słowo zawierało w sobie szereg kolejnych, które kojarzą mi się ze szczęściem. Mama. Tata. Olivia. Ashton. Daniel. Nick. Molly. Eileen. Rebekka. Alex. Miles. Tyle wyrazów. Tyle imion. A oczami wyobraźni widziałam je wszystkie, zebrane w jedno słowo, które kiedyś ktoś nazwał rodziną. I nie chodziło tu tylko o więzy krwi; chodziło o coś więcej. O tę więź. Niewiarygodnie silną, łączącą nas wszystkich z nie byle powodu.

Rodzina to piękne słowo. I zdecydowanie jest  t y m  jednym.

— Daj trochę popcornu — szepnęła Molly do mojego ucha, żeby nie przeszkadzać innym osobom siedzącym przed nami.

Podsunęłam jej swoje opakowanie. Już nie chciałam nic mówić, ale ona wzięła największe z możliwych, a w połowie filmu nie miała już nic.

— Dzięki.

Siedziałam właśnie w sali kinowej, bo jak zażyczył sobie Nick, tego dnia wybraliśmy się na rodzinny seans. W tajemnicy zadzwoniłam do Olivii i Ashtona, żeby i oni zjawili się ze swoimi drugimi połówkami. W końcu co to za rodzinny dzień bez nich? Zajmowaliśmy dwa rzędy siedzeń, jako że sala nie należała do dużych. Ja siedziałam między Molly i Milesem. Był już po pracy, więc z chęcią do nas dołączył. Trzymałam go za rękę, próbując skupić się na filmie, ale jakoś słabo mi to szło. Nie, kiedy był tak blisko i pachniał tak pięknie. Jego perfumy przebijały wszystkie inne wonie na świecie. Nawet petrykorę. Potrafiłam koncentrować się jedynie na nim. Przysunęłam się odrobinę bliżej chłopaka, na tyle, na ile pozwalał mi fotel.

Camillo, przecież wiesz, że oddałbym życie za ciebie — powiedział brodaty mężczyzna w filmie płaczliwym głosem. Wątek romantyczny był tutaj bardzo skromny, jednak interesował mnie najbardziej. Chociaż osobiście nie przepadałam za głównym bohaterem. Niby Alan kochał tę swoją Camillę, a dziesięć minut temu ją zdradził.

Więc oddaj — rzekła, a potem, ni stąd, ni zowąd, zepchnęła go w przepaść.

Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Co tu się właśnie...?

Miles parsknął śmiechem.

— O Boże, tego się nie spodziewałem — zaśmiał się cicho, podczas gdy ja wciąż pozostawałam w szoku. On natomiast zaśmiewał się coraz mocniej. Po chwili dołączył do niego siedzący obok Ashton, Molly, a parę siedzeń dalej wybrzmiewał cichy rechot Nicka.

Kiedy wschodzi słońceWhere stories live. Discover now