-Rozdział 12-

457 33 2
                                    

Następnego dnia Nick nie wrócił do domu, co wcale mnie nie zdziwiło. Zapewne trzeźwiał u przyjaciela. Około godziny trzynastej napisałam do niego z zapytaniem, czy wszystko u niego w porządku, ale nie odpisał. Tamtego dnia po raz kolejny nie obejrzałam wschodu słońca, czego powodem była nieprzespana noc. Dopiero nad ranem udało mi się zasnąć, a obudziłam się, gdy słońce już na dobre zagościło na niebie. Nie odwiedziłam też schroniska dla zwierząt, ale obiecałam sobie, że następnego ranka się poprawię.

Jako iż nastał poniedziałek, w ogóle nie chciało mi się wychodzić do sklepu i siedzieć pół dnia za ladą, ale rodzice pojechali oglądać prysznice (mamie znudziły się kąpiele w wannie) i ten obowiązek spoczął na mnie. No, może nie tylko na mnie, bo Danny postanowił mi pomóc. On układał świeże produkty na półkach i sprzątał te z kończącym się terminem ważności, a ja obsługiwałam klientów. W pierwszy dzień tygodnia przychodziło ich stosunkowo niewielu. Najczęściej widywałam naszych sąsiadów lub turystów akurat przejeżdżających obok i pragnących kupić dodatkowy prowiant na drogę. Pojawiła się nawet jakaś Japonka, która w ogóle nie mówiła w naszym języku, więc tylko wskazywała palcem na to, co chce kupić, a ja nabijałam to na kasę. Danny śmiał się ze mnie, że dopiero za piątym razem pojęłam, na który konkretnie napój ma ochotę.

W ciągu kilku minut, kiedy nikt nie odwiedził naszego sklepu, zadzwoniłam do Rebekki. Dzisiaj odbywał się jej pierwszy dzień w pracy, a o ile się nie myliłam, właśnie miała przerwę na obiad.

— Hej — przywitałam się, kiedy odebrała. — Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.

— Nie, właśnie jem kanapkę. Boże, chyba w życiu nie jadłam lepszej.

— Z czym?

— Z serem, sałatą i indykiem. A do tego dali taki mega pyszny sos... Poważnie, aż mam ochotę iść do sprzedawcy tego sklepu naprzeciwko i go uściskać za to, że ma u siebie coś tak smacznego.

Zaśmiałam się.

— A może tak ci smakuje, bo to pierwsza kanapka, którą jesz w porze na obiad w nowej pracy?

— Hmm... Nie, to chyba jednak ten sos.

— A jak tam idzie ci robienie shake'ów, Becky? Nikogo nie otrułaś?

— Nie, ale było blisko — rzuciła z pełną buzią. — Alex tak mnie denerwuje, że chyba dosypię mu czegoś do jego kanapki.

— Co takiego ci zrobił? — spytałam, rozbawiona.

— Nie daje mi się wykazać! Rozumiesz, że we wszystkim mnie wyręcza? Jak chciałam przyjąć zamówienie to on, że nie, on to zrobi. Bo co? Bo ma większe doświadczenie w serwowaniu ludziom mrożonych napojów? Też mi coś!

— Oj Bec, przecież to strasznie słodkie!

— Niby co?

— Że nie chce, żebyś się zmęczyła.

— Ta, chyba woli, żebym niczego się nie nauczyła i żeby mnie wywalili. Wtedy miałby wszystkie zamówienia dla siebie. No, może jeszcze dla tego dziwnego Billa czy tam Willa. A może Wesleya? Kurde, słabo u mnie z zapamiętywaniem imion.

— Alex jest naszym przyjacielem, nie zapominaj o tym. A czemu uważasz, że ten Jak Mu Tam jest dziwny?

— Bo — zrobiła przerwę na wzięcie łyka jakiegoś napoju — cały czas gapi się w podłogę. Nawet jak przyjmuje zamówienie! Wyobrażasz sobie rozmawiać z kimś, kto ani razu na ciebie nie spojrzy? Ja nie mam pojęcia, dlaczego jeszcze nie upuścił żadnego deseru.

— Czyli mam rozumieć, że nie bardzo ci się podoba w pracy?

— Nie, co ty. Ogólnie jest świetnie.

Kiedy wschodzi słońceWhere stories live. Discover now