-Rozdział 20-

429 20 0
                                    

 — Co powiesz na mały spacer, Lindsey? — Podskoczyłam, czując na uchu ciepły oddech Milesa.

Momentalnie mój mózg się wyłączył, a w głowie została totalna pustka. O czym to ja myślałam?

Ach, tak. Burzowe chmury.

Odsunęłam się na bezpieczną odległość, z całych sił próbując się nie zaczerwienić. Ciepło, które poczułam na policzkach, dało mi do zrozumienia, że ciało również nie zamierzało ze mną współpracować.

Odchrząknęłam.

— To byłby dobry pomysł, gdyby nie istniało duże prawdopodobieństwo, iż w jego trakcie całkiem zmokniemy.

— Hm, masz rację — przyznał. — No to... co powiesz na kawę?

Nie zgadzaj się, Lindsey! — wykrzyknął mój umysł. O, proszę. Zdążył się obudzić.

Tyle że musiałam porozmawiać z Milesem. Nie mogliśmy przecież przejść do porządku dziennego po tym, co się stało — a raczej prawie stało. Musiałam mu wyjaśnić, że to nie miało znaczenia. Inaczej pomyślałby, że mieliśmy jakieś szanse.

— Niech ci będzie — odparłam. — A czym pojedziemy do kawiarni?

Uśmiechnął się.

— Myślałem o samochodzie, ale widzę w twoich oczach, że preferujesz przejażdżkę rowerową.

— O nie! Nie dam się znowu na to namówić. Chodź. — Poprowadziłam go do garażu, gdzie zwykle stał mój ford, a także srebrny saturn vue taty, ale tym razem mojego samochodu nie było; od razu domyśliłam się, że zabrał go Danny. Nie miał jeszcze własnego samochodu, więc często pożyczał go ode mnie. Nie miałam nic przeciwko temu.

— Nie wiesz, dokąd pojechał Danny? — spytałam Milesa. Był w moim domu, zanim zeszłam na dół, więc może wiedział więcej ode mnie.

— Napomniał coś o odwiedzinach u dziewczyny. Swoją drogą nie wiedziałem, że jakąś ma.

— Chodzi z taką Sadie. Przemiła dziewczyna, mówię ci. Ale wziął moje auto, więc będziemy musieli pojechać tym taty.

— A możemy?

Otworzyłam drzwi od pojazdu.

— Nadal jestem jego oczkiem w głowie. Zawsze mogę wziąć jego samochód — odparłam z cwanym uśmieszkiem. Mówiłam poważnie. Byłam dobrą córką i zrobiłabym wszystko dla moich rodziców, a oni odpłacali się tym samym.

Miles zajął miejsce pasażera i nie zdążył nawet zapiąć pasów, a już włączył radio. Z głośników zaczęły sączyć się dźwięki jednej z piosenek z lat osiemdziesiątych, bo tata je uwielbiał. Mama zresztą również, więc nie musieli kłócić się o to, jaka muzyka ma lecieć w czasie jazdy.

Ja nie bardzo przepadałam za takimi utworami, więc wyjechawszy na ulicę, zmieniłam stację.

— Ej, to było dobre — zaprotestował Miles, a ja spojrzałam na niego, unosząc brwi.

— Nie mówiłeś, że lubisz Modern Talking.

— No wiesz, Cheri, cheri lady wpada w ucho.

— Tak... z pewnością.

Roześmiał się.

— Okej, widzę ten twój wzrok. I nie, nie urwałem się z kosmosu. Ale piosenka serio jest w porządku. No ale niech będzie po twojemu. Mówisz, że wolisz... — Przysłuchał się temu, co akurat leciało w radiu. — Hm, nie mam pojęcia, co to za piosenkarz.

Kiedy wschodzi słońceOnde as histórias ganham vida. Descobre agora